Выбрать главу

Kiedyś było tu inaczej. Miasto przeżyło trzy epoki. Najdłuższa z nich to belle epoque, gdy władzę absolutną posiadały naczelne rody Demarchistów. Wówczas miasto dusiło się pod osiemnastoma połączonymi kopułami Moskitiery. Energię i surowce czerpano bezpośrednio z rozpadliny. Demarchiści mistrzowsko władali materią i informacją, co w konsekwencji musiało doprowadzić do eksperymentów długowieczności, które dały im biologiczną nieśmiertelność, a ponieważ regularnie archiwizowali w komputerach wzorce neuralne, nawet gwałtowna śmierć była ledwie drobną uciążliwością. Znakomicie posługiwali się nanotechnikami, jak nadal dziwacznie nazywali swoje metody. Potrafili niemal dowolnie przekształcać otoczenie i swoje ciała, przyjmowali rozmaite postaci, stali się ludźmi zmiennymi, którzy zastój uważali za coś wstrętnego.

Druga epoka nastąpiła zaledwie wiek temu wraz z pojawieniem się parchowej zarazy. Zaraza atakowała bardzo demokratycznie, zarówno ludzi, jak i budowle. Poniewczasie Demarchiści zorientowali się, że w ich raju zawsze mieszkał jadowity wąż. Wszelkie zmiany, dotychczas trzymane w ryzach, wymknęły się spod kontroli. Po kilku miesiącach miasto uległo generalnej transformacji. Tylko w nielicznych zamkniętych enklawach mogli żyć ludzie, mający w sobie maszyny. Domy uległy karykaturalnym deformacjom, technika cofnęła się niemal do ery preindustrialnej. W zanarchizowanych rejonach miasta grasowali drapieżcy.

Ciemna epoka Chasm City trwała prawie czterdzieści lat.

Trudno określić, czy trzecia epoka już się skończyła, czy nadal trwała pod innym zarządem. Zaraza sprawiła, że Demarchiści stracili dawne źródła bogactwa. Ultrasi przenieśli swoje interesy handlowe gdzie indziej. Parę znaczniejszych rodzin Demarchistów jakoś dawało sobie radę mimo trudności, a w Pasie Złomu zachowały się izolowane stabilne finansowo domeny, jednak samo Chasm City dojrzało do ekonomicznego przejęcia. Właściwy moment wykorzystali Hybrydowcy, którzy dotychczas siedzieli zamknięci w kilku dalekich zakamarkach układu.

Nie dokonali inwazji w zwykłym sensie. Za mało liczni, militarnie za słabi, nie zamierzali przerobić ludzi na swoją modłę. Wykupili miasto po kawałku i z rozmachem je przebudowali. Zlikwidowali osiemnaście kopuł. W rozpadlinie zainstalowali biotechniczną maszynerię zwaną Lilly, która znacznie skuteczniej przerabiała rodzime gazy z rozpadliny. Teraz nad miastem wisiała chmura nadających się do oddychania gazów, zaopatrywana powolnym tchnieniem Lilly. Zdeformowane konstrukcje zburzono, postawiono wąskie, sięgające nad chmurę wieżowce, które mogły obracać się jak żagle, by zminimalizować parcie wiatru na konstrukcję. Znowu ostrożnie wprowadzono do środowiska odporniejsze formy nanotechnologiczne. Lekarstwa Hybrydowców ponownie umożliwiały stosowanie terapii długowieczności. Wyczuwając koniunkturę, Ultrasi wracali na szlaki handlowe przy Yellowstone. Szybko odradzało się osadnictwo wokół planety w Pasie Złomu.

Powinien nastać złoty wiek.

Ale Demarchiści — poprzedni władcy — nigdy nie pogodzili się z rolą przeżytków historycznych. Utrata pozycji irytowała ich. Przez wieki byli jedynymi sojusznikami Hybrydowców i właśnie miało się to skończyć. Demarchiści gotowali się do wojny, by odzyskać straconą pozycję.

— Dostrzega pan rozpadlinę, panie Clavain? — Mężczyzna wskazał ciemną owalną plamę, ledwo widoczną między wieżami i drapaczami chmur. — Mówią, że Lilly umiera. Hybrydowcy zostali stąd wyparci, więc nie utrzymują jej przy życiu. Pogorszyła się jakość powietrza. Niektórzy uważają, że miasto znów trzeba będzie nakryć kopułami. Ale może Hybrydowcy wkrótce odzyskają to, co przedtem do nich należało.

— Trudno o inne wnioski — odparł Clavain.

— Przyznaję, że nie dbam o to, kto zwycięży. Dawałem sobie radę przed nastaniem Hybrydowców i daję sobie radę teraz, gdy ich nie ma. Nie znałem miasta pod rządami Demarchistów, ale nie wątpię, że znajdę sposób, by jakoś przeżyć.

— Kim pan jest?

— Lepiej niech pan spyta, gdzie jesteśmy. Proszę spojrzeć w dół, panie Clavain.

Clavain spojrzał. Z miejsca, w którym stał, nie mógł się dokładnie zorientować, jak wysoki jest budynek. Miał wrażenie, że stoi w pobliżu szczytu olbrzymiej, bardzo stromej góry i patrzy w dół na boczne szczyty i ramiona masywu tysiące metrów w dole; te podrzędne szczyty przeważnie górowały nad budowlami w okolicy. Nisko w dole przebiegał najwyższy korytarz ruchu. Część potoków ruchu płynęła przez sam budynek, między jego kolosalnymi łukami i bramami. Poniżej poprowadzono inne warstwy ruchu powietrznego. W dole Clavain dostrzegł sieć wiaduktów, a pod nimi niewyraźne tarasy, na których założono parki i jeziora — wydawały się bardzo dalekie, przypominały plamki na płaskiej mapie.

Budynek był czarny, o monumentalnej architekturze, i choć Clavain nie domyślał się jego kształtu, miał wrażenie, że z innego punktu miasta widziałby obiekt ciemny, martwy i lekko przerażający, jak samotne drzewo nadpalone przez piorun.

— Ładny widok, ale gdzie jesteśmy? — spytał.

— Chateau des Corbeaux. Zamek Kruków. Mam nadzieję, że pamięta pan tę nazwę.

— Skade przybyła właśnie tu. — Clavain skinął głową. — Więc miał pan coś wspólnego z tym, co się z nią stało.

— Nie, panie Clavain. Ale mój poprzednik, osoba, która ostatnio tu mieszkała, z pewnością miała z tym coś wspólnego. — Mężczyzna odwrócił się i podał Clavainowi dłoń. — Nazywam się H. Przynajmniej pod tym nazwiskiem robię obecnie interesy. Ubijemy interes, panie Clavain?

Zanim Clavain zdążył odpowiedzieć, H uścisnął mu dłoń. Clavain zaskoczony wycofał rękę. Zauważył na swej dłoni małą czerwoną plamkę, jak kropelkę krwi.

* * *

H poprowadził Calvaina na dół, na marmurową posadzkę. Minęli fontannę, którą Clavain wcześniej słyszał — miała kształt złotego, bezokiego węża, plującego strumieniem wody. Potem zeszli po długich marmurowych schodach na niższe piętro.

— Co pan wie o Skade? — Clavain nie ufał H, ale przecież mógł go o parę spraw zapytać.

— Niezbyt wiele. Dowiedziałem się, że Skade wysłano do Chasm City, żeby szpiegowała dla Hybrydowców w tym budynku. Prawda?

— To ja pana pytam.

— No, dobrze, Clavain. Nie musi pan przyjmować postawy obronnej. Przekona się pan, że mamy ze sobą znacznie więcej wspólnego, niż się panu zdaje.

Clavain miał ochotę się zaśmiać.

— Wątpię. Mam czterysta lat i chyba widziałem w swoim życiu więcej wojen niż pan zachodów słońca. — Zauważył, że H zmrużył oczy z rozbawieniem. — Moje spojrzenie na świat musi być nieco odmienne od pańskiego.

— Nie wątpię. Proszę za mną. Chciałbym panu pokazać poprzedniego lokatora tego budynku.

H poprowadził go wysoko sklepionymi czarnymi korytarzami, rozjaśnionymi tylko światłem z bardzo wąskich okien. H szedł z ledwo widocznym utykaniem, spowodowanym nieznaczną różnicą długości nóg. Wydawało się, że ma dla siebie cały ten przepastny budynek, a przynajmniej sporą jego część, ale to mogło być złudzenie. Clavain zorientował się, że H zarządza jakąś wpływową organizacją.

— Proszę zacząć od początku. Jak włączył się pan w sprawy Skade?

— Wzajemne interesy, tak to można określić. Jestem tu na Yellowstone od stulecia i w tym czasie podtrzymywałem pewne zainteresowania… nazwijmy to obsesjami.

— Na przykład?

— Odkupienie. Mam, łagodnie mówiąc, burzliwą przeszłość. Popełniłem kilka złych uczynków. Ale któż nie zrobił czegoś złego?