Musiał uciekać, nie miał innego wyjścia.
Na szczęście — na nieszczęście, jak się potem okazało — zbliżał się do karuzeli Nowa Kopenhaga. Wiedział, że przy jej brzegu znajduje się duży szyb naprawczy, w którym zmieściłaby się barka. Byłoby ciasno, ale gdyby Lyle tam wleciał, mógłby zniszczyć ładunek przed przybyciem proksych.
Nie udało się. Lyle sfuszerował podejście, goniony teraz przez cztery kutry, które już wystrzeliły zaczepy w jego stronę. Uderzył w brzeg karuzeli, ale ku zdziwieniu wszystkich nie stracił życia — załogowy moduł barki przeszedł przez powłokę karuzeli niczym pisklę przebijające dziobem skorupkę jajka. Prędkość przy zderzeniu wynosiła zaledwie kilkadziesiąt metrów na sekundę. Lyle wyszedł z tego poobijany, ale nie odniósł poważniejszych obrażeń, choć w pewnym momencie wybuchła nawet główna część napędu — spuchnięte płuca zbiorników z paliwem chemicznym — i moduł dostał dodatkowo energicznego kopa.
Miał szczęście, ale równocześnie poważne kłopoty. Barka uderzyła w słabiej zaludnioną część karuzeli, mimo to ofiar było sporo. Nastąpiła dekompresja sklepienia, powietrze trysnęło z rany. Komora należała do obszaru wypoczynkowego — zawierała miniaturowy las i polankę, wszystko oświetlone lampami.
Każdego innego wieczoru przebywałoby tam najwyżej kilkadziesiąt osób i trochę zwierząt, spędzających chwile na łonie syntetycznej natury przy świetle sztucznego księżyca. Tego dnia na koncert bardziej popularnych dzieł Quirrenbacha przyszło kilkuset widzów. Większość wprawdzie przeżyła, ale wielu zostało poważnie rannych. Naliczono czterdzieści trzy ofiary śmiertelne.
Lyle nawet nie próbował uciekać. Wiedział, że jego los jest przypieczętowany. Nieprzestrzeganie przepisów granicznych oznaczało karę śmierci — choć od tego mógłby się jakoś wywinąć — ale od czasów parchowej zarazy, gdy Migotliwa Wstęga stała się Pasem Złomu, wszelkie akty niszczenia habitatów uznawano za ohydną zbrodnię. Czterdzieści trzy ofiary śmiertelne to przy tym drobny szczegół.
Lyle Merricka aresztowano, osądzono i skazano. Uznano, że jest całkowicie winny kolizji. Wyrok: nieodwracalna śmierć neuralna; a ponieważ wiedziano, że poddawał się skanowaniu, zastosowano w tym wypadku orzeczenie w sprawie Mandelstama.
Specjalni urzędnicy ferrisvillscy — tak zwani wyciernicy — dostali zadanie wytropienia i zlikwidowania wszystkich istniejących symulacji poziomu alfa i beta. Mieli za sobą całą prawną maszynerię Konwencji, a do dyspozycji arsenał odpornych na zarazę tropiących narzędzi softwarowych. Mogli przeczesywać wszystkie bazy danych i archiwa oraz szukać ukrytych wzorców nielegalnej symulacji. Mieli prawo wycierać wszystkie publiczne bazy danych podejrzane o przechowywanie zakazanej kopii. Swoją pracę wykonywali bardzo skrupulatnie.
Jim Bax nie zawiódł przyjaciela. Nim sieć się zacisnęła, większość ostatnich kopii poziomu alfa wyrwano z objęć prawa — pomoc okazali przy tym inni znajomi Lyle’a, część z nich to wyjątkowo przerażające typy. W klinice skanowania zręcznie zmieniono dane klienta, by wyglądało na to, że Lyle nie stawił się na ostatnią umówioną wizytę. Wyciernicy wiele dni analizowali dane, ale w końcu doszli do wniosku, że kopia alfa, której nie mogli się doliczyć, nigdy nie powstała. Zarekwirowali jednak wszystkie inne znane symulacje.
Zatem w pewnym sensie Lyle Merrick umknął sprawiedliwości.
Jim Bax chciał schować alfa-personę Lyle’a tak, żeby władzom nigdy nie wpadło do głowy węszenie w tym miejscu. Nalegał. Chciał wymienić podosobę swojego statku. Alfa-skan rzeczywistego ludzkiego umysłu miał zastąpić zestaw algorytmów i procedur, które składały się na osobę poziomu gamma. Rzeczywisty Umysł — w zasadzie tylko symulacja neuralna struktur rzeczywistego umysłu — miał zastąpić fikcyjną personę.
— Dlaczego tato chciał to tak urządzić? — spytała Antoinette.
— A jak myślisz? Bo troszczył się o swojego przyjaciela i swoją córkę. W ten sposób chciał oboje was chronić.
— Nie rozumiem, Xave.
— Lyle Merrick byłby kompletnie martwy, gdyby na to nie przystał. Twój ojciec nie chciał ryzykować gardła za przechowywanie symulacji w inny sposób. Przynajmniej Jim coś z tego miał poza satysfakcją, że uratował przyjaciela.
— Mianowicie?
— Wymusił na Lyle u obietnicę, że zajmie się tobą, gdy go zabraknie.
— Nieee — rzekła Antoinette bezbarwnym tonem.
— Mieli ci to powiedzieć. Zawsze to planowali. Lata mijały i gdy Jim umarł… — Xavier pokręcił głową. — Wiesz, że to dla mnie trudne. Nie wyobrażasz sobie, jak się przez tyle lat czułem z tym sekretem. Szesnaście cholernych lat. Byłem młody i zielony, gdy twój ojciec zatrudnił mnie do pomocy na „Burzyku”. Oczywiście musiałem wiedzieć o Lyle’u.
— A co masz na myśli, mówiąc: „zająć się mną”?
— Jim wiedział, że nie będzie tu całą wieczność. Kochał cię.
— Wiem, że mnie kochał. Nie żyliśmy w dysfunkcjonalnym układzie ojciec-córka, jaki zawsze pokazują w holo-show. Takie tam „nigdy mi nie powiedziałeś, że mnie kochasz”. Bardzo dobrze nam się układało.
— Wiem. Jim martwił się o to, co się z tobą stanie, gdy go zabraknie. Wiedział, że zechcemy odziedziczyć statek. Nie zamierzał się temu sprzeciwiać. Był z tego naprawdę dumny. Wierzył, że będziesz lepszym pilotem od niego. Był pewien, że masz więcej smykałki do interesów.
Antoinette stłumiła uśmieszek. Ojciec dość często jej o tym mówił, ale z przyjemnością słuchała tego z ust innych osób. To dowód, że Jim Bax rzeczywiście tak uważał.
— I co?
Xavier wzruszył ramionami.
— Człowiek zrobił to wszystko, żeby ktoś uważał na jego córkę. To przecież nie przestępstwo.
— Nie wiem. A na czym polegała umowa?
— Lyle miał zamieszkać w „Burzyku”. Jim kazał mu udawać, że jest starym poziomem gamma. Nigdy nie powinnaś nabrać podejrzeń, że masz anioła stróża. Lyle miał pilnować, żebyś nie popadła w kłopoty. To był sensowny plan, bo Lyle miał silny instynkt samozachowawczy.
Antoinette pamiętała, jak wielokrotnie Bestia próbował ją odwieść od różnych działań. Przypisywała to nadopiekuńczości podosoby. Miała rację, choć nie w takim sensie, jak jej się wydawało.
— I Lyle się z tym pogodził? Xavier skinął głową.
— Zrozum, Lyle czuł się podle, naprawdę obwiniał się za śmierć tylu ludzi. Przez pewien czas nie panował nad sobą. Kazał się hibernować albo prosił przyjaciół, by go zniszczyli. Chciał umrzeć.
— Ale nie umarł.
— Bo Jim wskazał mu ważny cel życia: opiekę nad tobą.
— Te jego cholerne „panienko”.
— Część roli. Trzeba przyznać, że facet dobrze grał, nie uważasz? Aż wydarzyło się tamto. Ale nie możesz mieć do niego pretensji.
Antoinette wstała.
— Raczej nie.
— A więc… — Xavier patrzył na nią wyczekująco — pogodziłaś się z tym?
Odwróciła się i spojrzała mu twardo w oczy.
— Nie. Rozumiem. Nawet rozumiem, dlaczego kłamałeś przez tyle lat. Ale się nie pogodziłam.
— Wybacz, Antoinette. — Spuścił wzrok. — Dotrzymywałem tylko obietnicy twojemu ojcu.
— To nie twoja wina — odparła.
Potem się kochali. Tak dobrze jeszcze nigdy nie było, tym bardziej że nadal w jej trzewiach wybuchały emocjonalne fajerwerki. To, co powiedziała Xavierowi, było szczere. Teraz, gdy poznała jego wersję, zrozumiała, że nigdy nie powiedziałby jej prawdy, czekałby, żeby sama się wszystkiego domyśliła. Nie miała pretensji do ojca — zawsze troszczył się o przyjaciół i zawsze bardzo wysoko cenił swoją córkę. Postąpił zgodnie z własnymi zasadami.