[Zatem do dzieła.]
Obserwowała maszynerię: czarne zakrzywione ramiona śmigały we wszystkie strony, wydawało się, że przechodzą przez siebie, splatały i młóciły czas i przestrzeń jak piekielne krosna. Wabiły i ostrożnie układały drobinki — wielkości bakterii — zmienionej przestrzeni w fazę tachionową. Po kilku sekundach maszyneria tkała z błyskawiczną szybkością za „Nocnym Cieniem”. Fale grawitacji i czujniki cząstek egzotycznych rejestrowały nawałnice głębokiego kosmicznego naprężenia, gdy próżnia kwantowa na granicy bańki zsiadała się i była deformowana w skali mikroskopowej. Na podstawie wzorca tych szkwałów, poddanego obróbce komputerów, Molenka mogła powiedzieć, jak się zachowuje geometria bańki. Przekazała dane do Skade, umożliwiając jej wizualizację bańki jako świetlnej kuli, pulsującej i migoczącej niczym kropla rtęci zawieszona w kołysce magnetycznej. Po powierzchni banki przesuwały się tęczowe fale — nie wszystkie barwy były w zakresie zwykłego promieniowania widzialnego — interakcji próżni kwantowej.
Skade to nie interesowało. Dla niej najważniejsze były parametry, które świadczyły o normalnym zachowaniu bańki, przynajmniej tak normalnym, jak można oczekiwać od czegoś, co nie ma prawa rzeczywistego istnienia w tym wszechświecie. Bańka emitowała miękką niebieską poświatę, gdy cząsteczki promieniowania Hawkinga zostały schwytane w stan tachionowy i śmigały z „Nocnego Cienia” z prędkością nadświetlną.
Molenka sygnalizowała, że są gotowi do rozszerzenia bańki — „Nocny Cień” znajdzie się wewnątrz własnej sfery tachionowej czasoprzestrzeni. Nastąpi to błyskawicznie, a pole — jak twierdziła Molenka — zapadnie się do skali mikroskopowej w ciągu subiektywnych pikosekund, ale ta chwila stabilności wystarczy, by przesunąć statek o nanosekundę świetlną, czyli jedną trzecią metra. Jednorazowe sondy już rozmieszczono poza przewidywanymi granicami bańki — miały wychwycić moment tachionowego przesunięcia statku. Jedna trzecia metra nie wystarczy na znaczne oddalenie się od Clavaina, ale w zasadzie procedurę skoku można przedłużyć i niemal natychmiast powtórzyć. Najtrudniejszą rzeczą było wykonanie jej pierwszy raz — iteracja to tylko kwestia dopracowania szczegółów.
Skade pozwoliła Molence na rozszerzenie bańki. Równocześnie własną wolą wprowadziła swoje implanty w stan maksymalnie przyśpieszonej świadomości. Normalna aktywność statku stała się prawie niezmiennym tłem; nawet śmigające czarne ramiona zwolniły i Skade wyraźniej widziała ich hipnotyczny taniec. Zbadała stan swojego umysłu — odkryła tam nerwowe oczekiwanie oraz instynktowny strach, że za chwilę popełni poważny błąd. Przypomniała sobie, co mówił jej wilk: tylko nieliczne istoty organiczne kiedykolwiek poruszały się z prędkością większą niż światło. W innych okolicznościach zastanowiłaby się nad wilczym ostrzeżeniem, ale przecież wilk równocześnie nakłaniał ją do działania. Okazał istotną pomoc techniczną w rozszyfrowaniu instrukcji Osnowy i Skade przypuszczała, że zależało mu na zachowaniu własnego istnienia. A może po prostu dobrze się bawił, widząc jej rozterki?
Nieważne. Zrobione. Trzepiące ramiona już zmieniały parametry pola wokół bańki, stosując na brzegu delikatne kwantowe pieszczoty, zachęcając ją do rozszerzenia. Kołysząca się bańka puchła seriami asymetrycznych wybrzuszeń. Skala zmieniała się serią logarytmicznych skoków, ale nie dość szybko. Skade od razu się zorientowała, że coś idzie źle. Ekspansja powinna dokonać się natychmiast, niezauważalnie nawet przez przyśpieszoną świadomość. Bańka powinna już do tej pory objąć statek, ale na razie napuchła tylko do rozmiaru grejpfruta. Unosiła się w zasięgu trzepiących ramion — straszna, szydercza, nieprawidłowa. Skade prosiła w duchu, żeby bańka skurczyła się z powrotem do rozmiarów bakterii, ale wiedziała od Molenki, że najprawdopodobniej bańka wymknie się spod kontroli. Przerażona i urzeczona Skade obserwowała, jak grejpfrut faluje, przybiera kształt orzecha ziemnego, po czym zwija się w torus. A Molenka przysięgała, że taka transformacja topologiczna jest niemożliwa! Potem znów pojawiła się bańka i gdy na jej powierzchni zaczęły powstawać przypadkowe wybrzuszenia i wgniecenia, Skade mogłaby przysiąc, że widzi łypiącego na nią gargulca. Wiedziała, że to błąd podświadomości, generującej obrazy, które nie istnieją, ale miała przemożne odczucie pączkującego zła.
Potem bańka znów się rozszerzyła do rozmiarów małego statku kosmicznego. Część machających ramion nie uskoczyła na czas i ostrymi zakończeniami przebiły falującą membranę. Wskazania czujników wyszły poza zakres; czujniki nie mogły przetworzyć gwałtownego przepływu grawitacji i cząsteczek. Sprawy definitywnie wymknęły się spod kontroli. Ważne układy sterujące z tyłu „Nocnego Cienia” się wyłączały. Ramiona spazmatycznie chłostały się nawzajem niczym kończyny nieskoordynowanych tancerzy. Guzy i wybrzuszenia nagle usunęły się na bok. Płachty rozżarzonej plazmy przedarły się między brzegiem a otaczającą go maszynerią. Brzeg znów się wydął, jego błona pochłonęła hektary sześcienne asekurującej go maszynerii, która się zapadła, niezdolna utrzymać go w stanie stabilnym. Wewnątrz bańki pulsowały eksplozje. Główne ramię sterujące zerwało się i wahnęło na burtę „Nocnego Cienia”. Skade wyczuła serię wybuchów wzdłuż kadłuba — różowe kwiaty mknęły kaskadą w stronę mostka. Cudowna maszyneria Skade rozpadała się na kawałki. Bańka się powiększała, wyciekała z osłabionych objęć wygiętych ramion. Rozległy się sygnały alarmowe, w całym statku zatrzaskiwały się wewnętrzne barykady. Z serca bańki świeciła oślepiająca białość, gdy materia częściowo przechodziła w czysty stan fotonowy. Katastroficzne odwrócenie próżni kwantowej stanu trzy, w którym cała materia jest pozbawiona masy…
Przez membranę natarł fotonowo-leptonowy błysk. Kilka nadal sprawnych ramion odpadło jak złamane palce. Wściekły krótki syk plazmy — bańka puchła, objęła „Nocny Cień” i równocześnie rozproszyła się. Skade poczuła atak jakby gwałtownego chłodnego powiewu w ciepły dzień. Fala uderzeniowa wstrząsnęła statkiem. Skade została pchnięta na ścianę, która normalnie powinna się zdeformować, by pochłonąć energię kolizji, ale tym razem było to twarde uderzenie jak w metalowy mur.
Ale przecież statek istniał. Skade nadal mogła myśleć. Słyszała klaksony i komunikaty awaryjne, a barykady ciągle się zamykały. Skończyła się jednak próba wyjścia. Bańka się rozleciała i choć dokonała poważnych zniszczeń, to nie unicestwiła statku całkowicie.
Skade przestawiła swoją świadomość z powrotem na normalną prędkość. Grzebień na głowie pulsował od nadmiaru dostarczonego z krwią ciepła, które musiał rozproszyć. Miała chwilowe zawroty głowy. Nie odniosła obrażeń, mimo gwałtownego zderzenia ze ścianą. Zbroja stosowała się do jej woli, nie ucierpiała w kolizji. Skade złapała klamrę i podciągnęła się na środek korytarza. Nie miała ciężaru — „Nocny Cień” dryfował, a nie przewidziano w nim ciążenia symulowanego obrotem.
[Molenka?]
Bez odpowiedzi. Cała sieć pokładowa była wyłączona, nie pozwalała na łączność neuralną, chyba że osoby znajdowały się bardzo blisko siebie. Skade wiedziała jednak, gdzie znajdowała się Molenka, gdy bańka wezbrała, wymykając się spod kontroli. Skade głośno zawołała, ale znów nikt nie odpowiedział, więc ruszyła w stronę maszynerii. W krytycznym obszarze nadal panowało normalne ciśnienie, musiała jednak nakłaniać drzwi wewnętrzne, by ją przepuściły.
W porównaniu z tym, co tu poprzednio widziała, błyszczące zakrzywione powierzchnie maszynerii przesunęły się. Powietrze szczypało ozonem i mniej znanymi zapachami. Na tle stałego hałasu syren i ostrzeżeń słownych słyszała odgłosy iskrzenia i cięcia.