— Molenka?! — zawołała.
[Skade] — odpowiedź neuralna przyszła niezwykle słaba, ale rozpoznawalna, od Molenki. Była z pewnością blisko.
Przesuwając dłonie, Skade przepchnęła się naprzód sztywnymi ruchami zbroi. Ze wszystkich stron otaczała ją maszyneria — czarne gładkie nawisy i wypustki, jakby we wnętrzu skalistej groty, poddanej odwiecznemu działaniu wody. Weszła w okluzję mniej więcej pięciometrowej szerokości, którego żłobkowane ściany były upstrzone gniazdami wpustu danych. Przez okno osadzone na przeciwległej ścianie widać było zgniecioną, odkształconą maszynerię sterczącą z rufy statku. Niektóre ramiona jeszcze się ruszały leniwie niczym kończyny zdychającego owada. Skade przekonała się teraz na własne oczy, jak wielkie są zniszczenia: statek wypatroszony, wszystkie trzewia widoczne.
Nie to jednak przyciągało uwagę. W centrum okluzji unosił się falujący, mlecznobiały, przezroczysty worek, w którym coś się niewyraźnie ruszało. Worek miał pięć rogów w miejscach, które z grubsza odpowiadały głowie i czterem kończynom człowieka. Rzeczywiście, Skade dostrzegła w środku zarys ludzkiej postaci, ale jej fragmenty, nie całość. Ciemniejsze smugi ubrania i bledsze smugi ciała.
[Molenka?]
Choć dzieliła je odległość paru metrów, odpowiedź wydawała się bardzo odległa.
[Tak, to ja. Jestem w pułapce. W bańce]
Skade przeszły ciarki. Była pod wrażeniem spokoju Molenki, która miała za chwilę umrzeć, a jednak z takim opanowaniem mówiła o swoim położeniu. Wykazywała cechy prawdziwego Hybrydowca, przekonana, że jej istota przetrwa w szerszej świadomości Matczynego Gniazda i że fizyczna śmierć to tylko usunięcie nieistotnych zewnętrznych elementów. Ale obecnie do Matczynego Gniazda było bardzo daleko.
[W jakiej bańce, Molenko?]
[Gdy przechodziła przez statek, podzieliła się. Przywarła do mnie niemal rozmyślnie. Jakby szukała kogoś, kogo może otoczyć i wchłonąć]
Pięciorożny obiekt kiwał się, przejawiając niestabilność; już, już chciał się zapaść.
[W jakim jesteś stanie?]
[Raczej w stanie jeden. Nie czuję różnicy. Tylko to uwięzienie… oddalenie. Czuję bardzo, bardzo duże oddalenie]
Bańka zaczynała się kurczyć. Membrana w kształcie człowieka zacieśniała się, aż jej powierzchnia przylgnęła do ciała kobiety. Przez chwilę Molenka miała zupełnie normalny kształt, z tym że okrywała ją perłowa opalizująca świetlna powłoka. Skade miała nadzieję, że bańka rozpadnie się, uwalniając Molenkę. Jednocześnie wiedziała, że to niemożliwe.
Bańka znów drgnęła, czknęła i szarpnęła. Na twarzy Molenki — dość dobrze widocznej — malowało się przerażenie. Nawet przez łączący je słabiutki kanał neuralny Skade czuła strach kobiety, na której zaciskała się powłoka.
[Pomóż mi, Skade. Nie mogę oddychać]
[Nie zdołam. Nie wiem co robić.]
Molenka dusiła się. Normalna mowa była już niemożliwa, ale automatyczne procedury w jej głowie zaczynały wyłączać mniej istotne obszary mózgu, by zachować zasoby na dodatkowe trzy, cztery minuty świadomości.
[Pomóż mi. Proszę…]
Skade nie mogła odwrócić wzroku, patrząc, jak membrana nadal ściska kobietę. Jej ból wdzierał się łączem neuralnym. Do Skade docierało to tylko. Nie było czasu na racjonalne myślenie. Zdesperowana, wyciągnęła rękę i palcami zaczęła przebierać po membranie. Pod wpływem dotyku membrana nadal się kurczyła. Połączenie neuralne rwało się. Membrana dusiła Molenkę żywcem, niszcząc delikatne sieci hybrydowskich implantów, które tkwiły w jej głowie.
Na chwilę duszenie ustało, lecz nagle membrana skurczyła się z niesamowitą szybkością. Gdy Molenka osiągnęła trzy czwarte swojej normalnej wielkości, jej ciało stało się nagle purpurowe. Skade poczuła jeszcze wycie nagłego przerwania neuralnego, nim jej własne implanty ucięły połączenie. Molenka nie żyła. Mimo że membrana nadal się zapadała, ludzki kształt się zachował — manekin; potem potworna marionetka; lalka; figurka, wielkości kciuka, tracąca kształt, gdy materiał wewnątrz się upłynniał. Kontrakcja ustała i mleczna powłoka ustabilizowała się w maleńki okruch.
Skade go wzięła. Wiedziała, że musi go wyrzucić w przestrzeń, nim pole ściągnie się jeszcze bardziej. Materia wewnątrz — kiedyś Molenka — była bardzo ściśnięta i Skade wolała nie myśleć, co by nastąpiło, gdyby się gwałtownie rozprężyła.
Szarpnęła okruch, ale ani drgnął, jakby został przytwierdzony sztywno w konkretnym punkcie czasoprzestrzeni. Zwiększyła moc zbroi i wreszcie okruch się przesunął. Zawierał całą masę bezwładnościową Molenki, może nawet więcej, i trudno nim było sterować, trudno zatrzymać.
Skade z wysiłkiem przesuwała się do najbliższej śluzy grzbietowej statku.
Spirala projekcyjna nabierała szybkości obrotowej. Clavain położył dłonie na otaczającej ją barierce i patrzył w niewyraźną sylwetkę, która pojawiła się wewnątrz walca. Przypominała zgniecioną pluskwę; z jednego końca twardego ciemnego pancerza wylewały się powrósła wnętrzności.
— Nigdzie się nie śpieszy — zauważył Scorpio.
— Jak trup w wodzie. — Antoinette gwizdnęła. — Znosi ją, spada w przestrzeń. A niech to! Co tam się wydarzyło?
— Coś niedobrego, ale nie katastrofalnego — powiedział cicho Clavain. — Inaczej w ogóle byśmy jej nie widzieli. Scorpio, mógł byś powiększyć obraz tylnej części? Chyba coś tam się stało.
Scorpio sterował kamerami kadłuba i nastawił je na ujęcia panoramiczne dryfującego statku — mijali go przy różnicy prędkości ponad tysiąc kilometrów na sekundę. W efektywnym zasięgu broni będą tylko godzinę. W tej chwili statek „Światło Zodiakalne” nie przyśpieszał. Systemy dławienia bezwładności były wyłączone, silniki milczały. Wielkie koła zamachowe podkręciły rdzeń mieszkalny światłowca, panowała tu teraz grawitacja odśrodkowa 1 g. Clavain czuł się dobrze — nie musiał nosić uciążliwego egzoszkieletu i nie cierpiał z powodu niepokojących efektów fizjologicznych, związanych z polem dławienia bezwładności.
— Wyraźniej się nie da. — Scorpio skończył regulację kamer.
— Dziękuję — odparł Chvain.
Remontoire — on jedyny z obecnych nosił egzoszkielet — podszedł bliżej cylindra, mijając z furkotem serwomechanizmów Pauline Sukhoi.
— Nie rozpoznaję tej konstrukcji, ale wygląda na celową.
Clavain skinął głową. Też doszedł do takiego wniosku: ogólny kształt światłowca nie uległ zasadniczej zmianie, ale z rufy wydobywały się skomplikowane, poskręcane strugi i łuki — tak mógł wyglądać eksplodujący mechanizm zegara, z którego lecą sprężyny i kółka zębate.
— Masz jakąś hipotezę? — spytał go Clavain.
— Skade tak bardzo chciała nam uciec, że posunęła się do rozwiązań skrajnych.
— W jakim sensie? — Xavier obejmował ręką kibić Antoinette. Oboje byli umazani smarami.
— Miała włączone dławienie bezwładności, ale potem chyba dokonała modyfikacji maszynerii, żeby wprowadzić ją w inny stan — powiedział Remontoire.
Xavier i Clavain spojrzeli na niego pytająco. Remontoire zaczął wyjaśniać:
— Dławienie masy bezwładnościowej — co Skade nazywa polem stanu dwa — nie likwiduje jej całkowicie. W polu stanu trzy masa bezwładnościowa spada do zera. Materia staje się fotonowa i może się poruszać tylko z prędkością światła. Dylatacja czasu jest nieskończona i statek zamarłby w stanie fotonowym aż do końca czasu.