— Będę się miał okazję przekonać — odparł Clavain.
— W tym egzoszkielecie nie na wiele się zdam. Nie nałożysz na niego standardowego skafandra, a nie mamy pancerza z napędem.
Clavain skinął na Blooda, zastępcę Scorpia. — Wydobądź go z egzoszkieletu. Wiesz, co robić, jeśli spróbuje sztuczek.
— Niczego nie będę próbował — zapewnił go Remontoire.
— Niemal ci wierzę. Nie wiem jednak, czy podjąłbym to ryzyko, gdybym miał do dyspozycji kogoś innego, kto zna „Nocnego Cienia” równie dobrze jak ty czy Skade.
— Ja też lecę — nalegał Scorpio.
— Lecimy po Felkę — powiedział Clavain. — Nie żeby pomścić Lashera.
— Może i tak. — Z wyrazu jego twarzy Clavain odczytał, że Scorpio nie jest w pełni przekonany. — Ale bądźmy szczerzy. Dostaniesz Felkę i potem sobie odlecisz? Nic im nie zrobisz?
— Kapitulację Skade przyjmę z wdzięcznością — oznajmił Clavain.
— Weźmiemy mikrokartusze — powiedział Scorpio. — Nie od czujesz ubytku garstki gorącego pyłu, a z pewnością zrobi ona dziurę w „Nocnym Cieniu”.
— Jestem ci wdzięczny za pomoc, Scorpio. I rozumiem twe uczucia do Skade po tym, co zrobiła. Ale jesteś potrzebny, by nadzorować cały program odzyskiwania broni.
— A ty nie jesteś tu potrzebny?
— To sprawa moja i Felki — oznajmił Clavain. Scorpio położył mu rękę na ramieniu.
— Więc przyjmij moją pomoc. Na ogół nie współpracuję z ludźmi, Clavainie, więc wykorzystaj ten rzadki przejaw wielkoduszności i zamknij jadaczkę.
Clavain wzruszył ramionami. Nie bardzo wierzył w powodzenie misji, ale entuzjazm Scorpia do walki był zaraźliwy. Zwrócił się do Remontoire’a:
— Wygląda na to, że załapał się na przejażdżkę. Jesteś pewien, Rem, że chcesz dołączyć do zespołu?
Remontoire spojrzał na świnię, potem na Clavaina.
— Jakoś to wytrzymamy — powiedział.
Teraz, kiedy misja się rozpoczęła, obydwaj milczeli. Clavain skoncentrował się na pilotażu. Pędzili promem od „Światła Zodiakalnego” ku dryfującemu „Nocnemu Cieniowi”. Prędkość obu większych statków jedynie o dwa procent różniła się od szybkości światła. Pozornie jednak nic na to nie wskazywało. Kolor i pozycje gwiazd zmieniły się wskutek efektów relatywistycznych, ale — nawet przy tak wysokim czynniku Lorentza — same gwiazdy nadal wydawały się zupełnie nieruchome i niezmienne. Gdyby przelatywali w pobliżu jakiegoś świecącego obiektu, na przykład gwiazdy, mogliby zobaczyć, jak wskutek lorentzowskiego skrócenia traci on kulisty kształt. Ale nawet taka zniekształcona gwiazda tkwiłaby nieruchomo za iluminatorami, chyba że niemal weszliby w jej atmosferę. Skafander Clavaina wskazywał, że kadłuby „Światła Zodiakalnego” i „Nocnego Cienia” są rozgrzane od tarcia o międzygwiezdny wodór i okazyjne mikroskopijne cząsteczki pyłu. Choć oba statki świeciły w niemal-podczerwieni, mózg Clavaina nie interpretował tego jako oznaki szybkiego ruchu. Dla promu, którym lecieli, zderzenia z cząsteczkami również stanowiły problem. Były wprawdzie rzadsze — prom miał mniejszy przekrój — jednak promienie kosmicznie, relatywistycznie wzmocnione szybkością, w każdej sekundzie zżerały prom. Dlatego właśnie pokład załogowy takich pojazdów otaczano pancerzem.
Podróż do „Nocnego Cienia” minęła szybko może dlatego, że Clavain niepokoił się, co zastaną po przybyciu na miejsce. Cała trójka spędziła większość czasu bez przytomności — oszczędzali energię skafandrów, wiedząc, że gdyby Skade zaatakowała, i tak nie mogliby nic zrobić.
Oprzytomnieli dopiero, gdy w polu widzenia promu znalazł się uszkodzony światłowiec.
Oczywiście był ciemny — znajdowali się tutaj w głębokim kosmosie — ale widzieli go, gdyż „Światło Zodiakalne” oświetlał swój kadłub jednym z własnych laserów optycznych. Clavain nie rozróżniał szczegółów, mimo to ogólny widok go niepokoił. Tak czuje się osoba oglądająca złowieszczy gotycki budynek oblany światłem księżyca. Prom rzutował na większy statek siateczkę ruchomych cieni. Sprawiało to wrażenie, że światłowiec wije się i przesuwa.
Dziwaczne wypustki statku z bliska wyglądały jeszcze dziwniej. Z daleka nie dostrzegało się ani jak są skomplikowane, ani w jakim stopniu zostały poskręcane i porozdzierane wskutek awarii. Ale Skade miała dużo szczęścia, gdyż szkody ograniczały się głównie do zwężonej rufowej części statku. Dwa silniki Hybrydowców, wystające po obu stronach podobnego do ludzkiej klatki piersiowej kadłuba, zostały uszkodzone jedynie powierzchownie. Clavain wmówił sobie, że ewentualny atak Skade nastąpiłby już dawno, i podprowadził prom bliżej. Delikatnie tknął dziobem pojazdu w miejsce między żądłokształtnymi krzywymi i łukami zniszczonego napędu nadświetlnego.
— Skade musiała wiedzieć, że nie ma sposobu, byśmy przed nią dotarli do Resurgamu, ale jej to nie wystarczało. Desperacko chciała tam dotrzeć wiele lat przed nami — wyjaśnił Clavain.
— Miała do tego środki. Cóż dziwnego, że je wykorzystała? — zauważył Scorpio.
— Słusznie się dziwi — wtrącił Remontoire, zanim Clavain zdołał odpowiedzieć. — Skade doskonale wiedziała o ryzyku przejścia do stanu czwartego. Kiedyś ją o to spytałem, ale wyparła się, że to jej w ogóle nie interesuje. Miałem wrażenie, że kłamie. Jej eksperymenty musiały już wtedy pokazywać, że ryzyko istnieje.
— Jedno jest pewne — zauważył Scorpio — cholernie zależało jej na tych działach.
Clavain kiwnął głową.
— Myślę, że tak naprawdę nie mamy tu do czynienia ze Skade, tylko z czymś, co ją opętało w Zamku. To Mademoiselle pragnęła tej broni i po prostu umieściła tę obsesję w mózgu Skade.
— Ta Mademoiselle bardzo mnie interesuje — powiedział Remontoire, poinformowany wcześniej o wydarzeniach w Chasm City. — Bardzo chciałbym z nią pogadać.
— Za późno — odparł Scorpio. — H zamknął jej ciało w pudle. Clavain ci o tym nie opowiadał?
— Coś tam w tym pudle miał — odparł cierpko Remontoire. — Ale najwidoczniej nie tę jej część, która się liczy. Ta część wniknęła w Skade. Po prostu stała się Skade.
Clavain przeprowadził prom przez ostatnią parę nożycowatych ostrzy i dalej, znowu w otwarty kosmos. „Nocny Cień” był z tej strony smolistoczarny, z wyjątkiem miejsc gdzie reflektory promu oświetlały detale. Clavain leciał powoli wzdłuż kadłuba.
Zauważył, że wszelką broń przeciw statkom zamknięto za lukami — tak szczelnymi, że nie dało się rozróżnić miejsc, w których łączyły się one z kadłubem. Nie znaczyło to wiele: wystarczyło mgnienie oka, by broń ustawić. Jednakże w tej chwili nic nie celowało w prom.
— Wy dwaj, dobrze znacie tę łajbę? — spytał Scorpio.
— Oczywiście — odparł Remontoire. — To kiedyś był nasz statek. To ten sam, który wyciągnął cię z krążownika Maruski Chunga.
— Jedyne, co z tego pamiętam, to ty Remontoire. Jak próbowałeś mi napędzić pietra.
Clavain zdał sobie sprawę z pewną ulgą, że dolecieli do właściwej śluzy. Uszkodzony statek zupełnie nie reagował — nie było żadnych świateł, ani oznak ożywienia czujników zbliżeniowych. Clavain zadokował na kadłubie. Wstrzymał oddech, kiedy przyssawkowe chwytaki przylgnęły do skorodowanego pancerza. Nic się jednak nie wydarzyło.
— Teraz będzie trudno — powiedział Clavain. — Rem, proszę, zostań na promie. Scorpio idzie ze mną.
— Czy mogę spytać czemu?
— Scorpio ma większe od ciebie doświadczenie w walce wręcz. Ale głównie dlatego, że nie jestem pewny, czy na statku będziesz mnie rzeczywiście ubezpieczał.
— Do tego etapu mi zaufałeś.