Zatrzymali się przed wygiętym w łuk portalem, osadzonym w czarnym marmurze. H otworzył drzwi i przepuścił Clavaina do pozbawionego okien pomieszczenia, w którym panował spokojny widmowy nastrój krypty.
— Dlaczego interesuje pana odkupienie?
— To sprawa rozgrzeszenia. Zadośćuczynienia. W obecnej dobie, nawet przy panujących trudnościach, człowiek żyje niezmiernie długo. W przeszłości odrażająca zbrodnia naznaczała człowieka na całe życie, a przynajmniej na biblijne siedemdziesiąt lat. Ale teraz możemy żyć całe wieki. Czy tak długie życie powinno być skalane jednym niegodnym czynem?
— Przecież przyznał pan, że popełnił niejeden taki czyn.
— To prawda. Przyczyniłem się do wielu nikczemności. — H podszedł do metalowego spawanego pudełka o nierównych krawędziach, stojącego na środku pokoju. — Ale nie widzę powodu, dlaczego moje obecne jestestwo ma być zamknięte we wzorcach zachowania tylko z powodu tego, co popełniła moja znacznie młodsza osoba. Z pewnością nie mamy żadnych wspólnych atomów, a i wspólnych wspomnień niewiele.
— Kryminalna przeszłość nie daje panu jakiejś wyjątkowej moralnej perspektywy.
— Zgoda. Ale istnieje coś takiego jak wolna wola. Nie ma powodu, byśmy się stawali marionetkami naszej przeszłości. — H dotknął pudełka. Miało wymiary i proporcje palankinu, maszyny podróżnej, nadal używanej przez hermetyków.
H westchnął przeciągle.
— Wiek temu pogodziłem się z tym, co kiedyś zrobiłem. Ale zapłaciłem za to: ślubowałem, że wyprostuję pewne złe rzeczy, które bezpośrednio dotyczą Chasm City. Trudno było spełnić te przyrzeczenia, a ja nie traktuję lekko takich spraw. Niestety, nie udało mi się najważniejsze.
— Mianowicie?
— Chwilę, panie Clavain. Najpierw pokażę panu, co się stało z Mademoiselle. Mieszkała tu przede mną, w czasie misji Skade. — H odsunął czarny panel na wysokości głowy, odsłaniając ciemne okienko w ścianie pudełka.
— Jak się naprawdę nazywała?
— W zasadzie nie wiem — odparł H. — Manoukhian mógłby wiedzieć o niej więcej. Kiedyś u niej służył, potem zmienił panów. Nigdy nie udało mi się wyciągnąć od niego prawdy. To człowiek bardzo użyteczny, zbyt delikatny, nie ryzykowałem więc trałowania.
— A co pan o niej w ogóle wie?
— Tylko to, że przez wiele lat miała wielkie wpływy w Chasm City, choć nikt sobie z tego nie zdawał sprawy. Była idealnym dyktatorem. Tak dogłębnie wszystko kontrolowała, że ludzie nie zauważali, że są u niej w niewoli. Gdyby brać pod uwagę tradycyjne wskaźniki, jej bogactwo równałoby się zeru. Niczego nie posiadała w zwykłym sensie, a jednak dysponowała środkami przymusu, dzięki którym osiągała wszystko, czego chciała. W sposób cichy i niewidoczny. Ludzie wyobrażali sobie, że działają w imię własnych interesów, a w istocie postępowali zgodnie ze scenariuszem Mademoiselle.
— Mówi pan o niej tak, jakby była czarownicą.
— Nie sądzę, żeby jej wpływy wynikały z czynników ponadnaturalnych. Po prostu widziała przepływ informacji z jasnością, jakiej brakowało innym. Dokładnie rozumiała, gdzie należy wywrzeć nacisk, gdzie motyl powinien machnąć skrzydłami, by wywołać burzę na drugim końcu świata. Na tym polegał jej geniusz. Instynktowne pojmowanie układów chaotycznych zastosowanych do dynamiki psychospołecznej. Niech pan spojrzy.
Clavain podszedł do maleńkiego okienka.
Ujrzał przez nie kobietę. Wydawało się, że jest zabalsamowana. Siedziała prosto, ręce starannie złożone na udach trzymały delikatny, przezroczysty, papierowy wachlarz. Miała na sobie brokatową suknię z golfem — Clavain ocenił, że strój pochodzi sprzed stu lat. Z wysokiego, gładkiego czoła ciemne włosy były sczesane do tyłu w surowych bruzdach. Ze swego miejsca Clavain nie widział dokładnie, czy oczy miała rzeczywiście zamknięte, czy po prostu patrzyła w dół na wachlarz. Falowała jak miraż.
— Co jej się stało? — zapytał Clavain.
— Umarła, o ile rozumiem to pojęcie. Nie żyje od ponad trzydziestu lat, choć od śmierci w ogóle się nie zmieniła. Żadnego gnicia, żadnych zwykłych procesów chorobowych. Ale przecież nie może tam być próżni, bo inaczej ona nie mogłaby oddychać.
— Nie rozumiem. Czy ona tam wewnątrz umarła?
— To był jej palankin. Była w środku, gdy ją zabiłem.
— Pan ją zabił?
H zasunął panel, zasłaniając okienko.
— Użyłem specjalnej broni, jakiej zabójcy używają do mordowania Hermetyków. Nazywa się kraber. Urządzenie przytwierdzone do ścianki palankinu przewierca się przez zbrojoną płytę, ale równocześnie nie narusza hermetyczności. Widzi pan, jeśli hermetyk spodziewa się zamachu, z wnętrza palankinu można oczekiwać bardzo nieprzyjemnego ataku, na przykład wycieku specyficznego gazu paraliżującego.
— I co dalej?
— Gdy kraber przedziera się do środka, wysyła pocisk, który wybucha z dostateczną siłą, by zabić, ale nie zniszczy okienka ani nie naruszy żadnego słabego punktu pojemnika. Wiedziałem, jak to działa, bo podobne narzędzie stosowaliśmy przeciw załogom czołgów na Skraju Nieba.
— W takim razie jeśli kraber zadziałał, w środku nie powinno być ciała — zauważył Clavain — Pan ją zabił.
— Słusznie, panie Clavain, nie powinno być. Widziałem przedtem, co się dzieje, gdy taka broń jak kraber zadziała.
— Ale pan ją zabił.
— Coś jej zrobiłem, ale nie jestem pewien co. Ponieważ musieliśmy również załatwić sojuszników Mademoiselle, do palankinu zajrzałem dopiero po paru godzinach. Spodziewałem się, że zobaczę po drugiej stronie szybki ściekającą posokę, ale ciało kobiety było niemal nietknięte. Wyraźnie odniosła obrażenia, które normalnie powinny być śmiertelne, jednak w ciągu następnych kilku godzin rany zabliźniły się. To samo z ubraniem — dziury samoistnie zniknęły. Od tamtej pory kobieta się nie zmienia. Ponad trzydzieści lat.
— To niemożliwe.
— Czy zauważył pan, że jej ciało widać jakby przez falującą wodę? To nie jest złudzenie optyczne. Tam coś jest wraz z nią. Zastanawiam się, w jakim stopniu to, co widzimy, było kiedykolwiek człowiekiem.
— Czyżby była obcym?
— Jest w niej coś z obcego. Nie pokuszę się o szersze spekulacje.
H wyprowadził Clavaina z pokoju. Gdy Clavain rzucił ostatnie spojrzenie na palankin, przeszły go ciarki. H trzymał tutaj to pudełko, bo nic innego nie mógł z nim zrobić. Ciała nie można było zniszczyć. Nie mogło się dostać w niepowołane ręce — to było niebezpieczne. Mademoiselle miała więc grobowiec w miejscu, gdzie kiedyś mieszkała.
— Muszę spytać… dlaczego ją pan zabił?
H zamknął drzwi pokoju. Obaj odetchnęli z ulgą. Clavain wyczuwał, że H niezbyt lubi odwiedziny u Mademoiselle.
— Z prostego powodu: miała coś, co ja chciałem posiadać.
— Co takiego?
— Nie jestem zupełnie pewien. Ale chyba tego samego chciała Skade.
DWADZIEŚCIA DWA
Xavier reperował właśnie kadłub „Burzyka”, gdy złożyło mu wizytę dwóch dziwnych osobników. Sprawdził, czy na pewno na kilka minut może zostawić małpy przy pracy bez nadzoru. Zastanawiał się, kogo tym razem wkurzyła Antoinette. Posiadała umiejętność wkurzania, kogo nie trzeba, podobnie jak jej ojciec — dzięki temu utrzymywał się w interesie.
— Pan Gregor Consodine? — zapytał jeden z mężczyzn, wstając z krzesła.
— To nie ja.
— Przepraszam. Myślałem, że to…
— Jest nieobecny. Wyjechał na kilka dni na Vancouver. Ja go tylko zastępuję. Jestem Xavier Liu. — Uśmiechnął się uprzejmie. — Czym mógłbym służyć?