— Oczywiście, że nie złapałam. Spałam do ostatniej chwili, a promu nie zaprogramowano do obserwacji transmisji spoza układu. Międzygwiezdne przekazy są poniebieszczone. Ile wynosiło przesunięcie częstotliwości, kapitanie?
— Niewielkie, Ilio… dziesięć procent światła. Zaledwie tyle, by sygnał wypadł z oczekiwanego pasma częstotliwości.
Przeliczyła. Dziesięć procent światła… światłowiec nie mógł wyhamować takiej szybkości w czasie znacznie krótszym niż trzydzieści dni. Nawet jeśli statek wlatywał już do układu, nadal miała pół miesiąca do jego przybycia. Niewiele na oddech, ale przynajmniej pocieszające, że nie przylecą tu za parę dni.
— Kapitanie? Sygnał musi być zautomatyzowanym przekazem powtarzanym w kółko, inaczej nie nadawaliby go tak długo. Wgraj go do mojego skafandra. Natychmiast.
— Tak, Ilio. A broń kazamatowa? Czy mam przerwać rozmieszczanie?
— Tak… — potwierdziła w pierwszej chwili, ale natychmiast się poprawiła: — Nie. Nie! Nic się nie zmienia. Nadal rozstawiaj te pieprzone graty. Wystawienie na zewnątrz całej ósemki zajmie godziny. Słyszałaś, co wcześniej powiedziałam. Chcę, byś swoją masą zasłaniał ją przed Inhibitorami.
— Co ze źródłem sygnału?
Gdyby miała możliwość, kopnęłaby go. Ale unosiła się z dala od czegokolwiek, co można by kopnąć.
— Po prostu wgraj ten pieprzony sygnał.
Szyba jej hełmu stała się nieprzezroczysta, zasłoniła widok kazamaty. Przez chwilę Volyova patrzyła w bezwymiarowe morze bieli. Potem biel stopniała, pojawiło się wnętrze. Volyova stała w długim, surowo umeblowanym pokoju przy końcu czarnego stołu. Przy jego drugim końcu stały trzy osoby. Stół wydawał się klinem czystej ciemności.
— Witamy — powiedział jedyny ludzki samiec wśród tej trójki. — Nazywam się Nevil Clavain i chyba ma pani coś, co mnie interesuje.
Na pierwszy rzut oka wydawał się przedłużeniem stołu: miał na sobie tę samą matową czerń, tak że tylko dłonie i głowa wyodrębniały się z mroku. Starannie splótł przed sobą palce. Na wierzchu jego dłoni biegły linki żył. Miał białą brodę i włosy, a na jego twarzy rysowały się bruzdy głębokich cieni.
— On ma na myśli urządzenia we wnętrzu pani statku — powiedziała osoba siedząca przy Clavainie. Była to młodo wyglądająca kobieta, ubrana w podobnie czarny nibymundur. Volyova ledwo ją rozumiała. Wydawało się, że kobieta używa jednego z lokalnych dialektów Yellowstone. — Wiemy, że ma pani trzydzieści trzy takie urządzenia. Stale odbieramy ich sygnatury diagnostyczne, więc niech pani nawet nie próbuje blefować.
— To się na nic nie przyda — stwierdził trzeci rozmówca, świnia. — Widzi pani, jesteśmy bardzo zdeterminowani. Porwaliśmy ten statek, choć mówiono, że nie da się tego zrobić. Nawet Hybrydowcom daliśmy w ryja. Polecieliśmy daleko, by dostać to, czego chcemy, i nie wrócimy do domu z pustymi rękami.
Podkreślał swe żądania machnięciami racicowej dłoni. Clavain, pierwszy mówca, pochylił się.
— Scorpio mówi prawdę. Mamy środki techniczne potrzebne do odzyskania broni. Chcemy zapytać, czy ma pani dość zdrowego rozsądku, by przekazać broń bez walki?
Volyova miała wrażenie, że Clavain czeka na odpowiedź. Choć wiedziała, że nie jest to przekaz w czasie rzeczywistym, zaczęła mówić, wiedząc, że skafander to zarejestruje i wyśle do statku-intruza. Jednak droga powrotna sygnału potrwa przynajmniej trzy dni. Czyli odpowiedzi może się spodziewać po tygodniu.
— Bądźmy jednak elastyczni — podjął Clavain. — Wiem, że macie lokalne trudności. Widzieliśmy wzmożone działania w waszym układzie i rozumiemy, że to powód do niepokoju. Chcemy, by broń była przygotowana do przekazania natychmiast, gdy wejdziemy do przestrzeni okołogwiazdowej. Żadnych sztuczek, żadnych opóźnień. To nie podlega dyskusji. Ale możemy dyskutować o szczegółach i korzyściach ze wzajemnej współpracy.
— Nie możecie, bo dzieli nas pół miesiąca drogi — szepnęła Volyova.
— Przybędziemy wkrótce — oznajmił Clavain. — Może szybciej, niż się spodziewacie. Ale na razie jesteśmy poza zasięgiem skutecznej łączności. Będziemy nadawać ten przekaz do chwili naszego przybycia. Tymczasem, by ułatwić negocjacje, przygotowałem swoją kopię poziomu beta. Jestem przekonany, że zna pani niezbędne protokoły symulacyjne. Jeśli nie, możemy również dostarczyć potrzebną dokumentację. Jeśli dokumentacja nie jest niezbędna, możecie przystąpić do pełnej i natychmiastowej instalacji. Zanim ten przekaz powtórzy się tysiąc razy, będziecie mieli pełne dane potrzebne do zaimplementowania mojej kopii beta. — Clavain uśmiechnął się pojednawczo i rozłożył ręce. — Proszę, czy mogłaby pani to rozważyć? My oczywiście ze swej strony poczynimy wszelkie przygotowania, by przyjąć wasze beta kopie, jeśli tylko życzycie sobie wysłać zastępczego negocjatora. Z zainteresowaniem oczekujemy waszej reakcji. Nevil Clavain, „Światło Zodiakalne” kończy przekaz.
Ilia Volyova zaklęła pod nosem.
— Oczywiście znamy pieprzone protokoły, ty protekcjonalny dupku.
Przekaz został nadany ponad tysiąc razy, co oznaczało, że dane niezbędne do uruchomienia beta kopii zostały już zarejestrowane.
— Słyszałeś to, kapitanie? — zapytała. — Tak, Ilio.
— Wyszoruj tę kopię beta, dobrze? Sprawdź, czy nie ma jakichś wrednych niespodzianek. Potem znajdź sposób jej zaimplementowania.
— Nawet gdyby zawierała jakiś rodzaj wojskowego wirusa, wątpię, czy mógłby on mi zaszkodzić w moim obecnym stanie. Człowiek w zaawansowanym stadium trądu nie dba o drobną skórną dolegliwość. Kapitan tonącego okrętu nie martwi się, że znalazł na statku kornika lub…
— Tak. Rozumiem te argumenty. Ale jednak to zrób. Chciałabym porozmawiać z Clavainem. Twarzą w twarz.
Sięgnęła do hełmu i usunęła nieprzezroczystość szyby, akurat na czas: następna broń kazamatowa wpełzała w kosmos. Volyova była wściekła. I nie chodziło po prostu o fakt, że nowo przybyli pojawili się tak niespodziewanie, ani o ich niewygodne i konkretne żądania. Chodziło o to, że kapitan zadał sobie tyle trudu, by ukryć przed nią całą sprawę.
Nie rozumiała celu jego gry i wcale jej się ona nie podobała.
Volyova odstąpiła krok od serwitora.
— Start — powiedziała niepewnie.
Beta kopia odpowiadała zwykłym protokołom, kompatybilnym wstecz ze wszystkimi głównymi systemami symulacyjnymi, od środkowej belle epoque. Okazała się również wolna od zakaźnych wirusów, zarówno umieszczonych w nim rozmyślnie, jak i przypadkowych. Volyova nadal mu nie ufała, spędziła więc następne pół dnia, sprawdzając, czy symulacja nie przeniknęła i nie zmodyfikowała w jakiś przemyślny sposób filtrów antywirusowych. Wyglądało na to, że nie, ale Volyova zrobiła wszystko, by kopia pozostała całkowicie izolowana od sieci sterowania statkiem.
Oczywiście kapitan miał rację: był on teraz statkiem, pod każdym względem. Cokolwiek atakowało statek, atakowało również jego. A ponieważ kapitan stał się statkiem wskutek tego, że opanowała go superprzystosowana obca zaraza, wydawało się wysoce nieprawdopodobne, że przeniknie do jego wnętrza jakiś wytwór zaledwie człowieka. Już dawno zaatakował go i uszkodził najeźdźca-ekspert.
Serwitor poruszył się nagle. Odstąpił od niej krok, omal się nie przewrócił, potem się wyprostował. Podwójne obiektywowe oczy spoglądały w różnych kierunkach, a potem zaskoczyły do trybu obuocznego i skupiły się na niej. Mechaniczne źrenice otworzyły się z trzaskiem i zamknęły. Maszyna wykonała następny krok, tym razem ku Volyovej.