Clavain skinął głową.
— Rzeczywiście. Chcę ją przekazać rasie ludzkiej. Demarchistom… Ultrasom. Armii Scorpia… Wszystko mi jedno, kto ją przejmie, jeśli mnie przekona, że zrobią z niej właściwy użytek.
— A mianowicie?
— Wykorzysta ją do walki z wilkami. Wilki się zbliżają. Hybrydowcy o tym wiedzieli. Tu mamy kolejny dowód. Następne kilkaset lat będzie bardzo interesujące.
— Interesujące? — powtórzyła.
— Tak. Ale niezupełnie na taki sposób, jakiego byśmy sobie życzyli.
Na pewien czas wyłączyła kopię beta. Wizerunek Clavaina rozpadł się na plamy, a potem zniknął, zostawiając po sobie tylko szkieletowy kształt serwitora. Przejście zagrało jej na nerwach — przedtem bardzo wyraźnie odczuwała obecność Clavaina.
— Ilio? — To był kapitan. — Jesteśmy już gotowi. Ostatnia broń kazamatowa znajduje się poza statkiem.
Ściągnęła słuchawki i zaczęła mówić normalnym głosem.
— Dobrze. Czy zaszło coś szczególnego?
— Nic ważnego. Pięć sztuk broni rozstawiono bez przeszkód. W przypadku pozostałych trzech zauważyłem przejściową nieregularność w uprzęży napędowej broni sześć i chwilowy błąd w systemach naprowadzania broni czternaście i dwadzieścia trzy. Od rozstawienia żadne anomalie nie wystąpiły.
Zapaliła papierosa.
Wypaliła jedną czwartą, zanim odpowiedziała.
— Nie wygląda to na „nic ważnego”.
— Jestem pewien, że błędy się nie powtórzą — zahuczał głos kapitana. — Środowisko elektromagnetyczne kazamaty jest całkiem inne niż to poza kadłubem. Przejście prawdopodobnie zaniepokoiło broń, to wszystko. Teraz, kiedy już jest poza statkiem uspokoi się.
— Proszę, przygotuj prom.
— Słucham?
— Słyszałeś. Wychodzę na zewnątrz, by wszystko sprawdzić. — Tupnęła nogą, czekając na odpowiedź.
— Nie ma takiej potrzeby, Ilio. Doskonale pilnuję należytego stanu broni.
— Może umiesz nią sterować, kapitanie, ale nie znasz jej tak dobrze jak ja.
— Ilio…
— Nie potrzebuję dużego promu. Rozważałam nawet wyjście w samym skafandrze, ale w nim nie można palić.
Westchnienie kapitana brzmiało jak zawalenie się odległego budynku.
— Zgoda, Ilio. Przygotuję dla ciebie prom. Bądź ostrożna, dobrze? Trzymaj się tej strony statku, której nie widzą Inhibitorzy.
— Są za daleko, by śledzić, co się tutaj dzieje. Następne pięć minut nic w tej kwestii nie zmieni.
— Ale doceniasz moją troskę.
Czy kapitan naprawdę się o nią niepokoił? Czy miała w to uwierzyć. Oczywiście, mógł czuć się tutaj samotny, a ona była jego jedynym ludzkim towarzystwem. Ale to ona ujawniła jego zbrodnię i ukarała go tą transformacją. Jego uczucia w stosunku do niej były dość skomplikowane.
Wypaliła wystarczającą część papierosa. Dla kaprysu wsadziła niedopałek w drucianą głowę serwitora, wcisnęła go między dwa cienkie metalowe wsporniki. Koniuszek żarzył się ciemnopomarańczowo.
— Wstrętny nałóg — stwierdziła Ilia Volyova.
Wzięła dwuosobowy prom o wężowej głowie, ten sam, z którego Khouri i Cierń podpatrywali działania Inhibitorów wokół byłego gazowego giganta. Kapitan już przygotował pojazd i podstawił go do śluzy. Stateczek doznał kilku drobnych uszkodzeń w atmosferze Roka, gdy napotkał maszynerię Inhibitorów, ale większość dało się naprawić, wykorzystując dostępne komponenty. Pomniejsze defekty z pewnością nie przeszkadzały w działaniach promu w niewielkim zasięgu.
Usadowiła się w fotelu pilota i przejrzała displej stanu promu. Kapitan wykonał solidną pracę: nawet zbiorniki paliwa napełniono po brzegi, choć miała przelecieć tylko kilkaset metrów.
Dręczyło ją jakieś nieokreślone uczucie.
Przeleciała przez opancerzone wrota i wyprowadziła prom, w otwarty kosmos. Wynurzyła się obok znacznie większego otworu, przez który przeszła wcześniej broń kazamatowa. Sama broń zniknęła za górzystą krzywą kadłuba wielkiego statku, usuwając się z pola widzenia Inhibitorów. Volyova poleciała tą samą trasą i obserwowała, jak mgławicowa masa rozerwanej planety znika za ostrym horyzontem kadłuba.
Osiem sztuk broni kazamatowej pojawiło się w polu widzenia. Czaiły się jak potwory. Każda inna, ale wszystkie najwyraźniej zaprojektowane przez ten sam zespół. Volyova zawsze podejrzewała, że budowniczy byli Hybrydowcami, ale potwierdzenie Clavaina wywołało w niej niepokój. Czemu Hybrydowcy powoływaliby do istnienia tak okrutne narzędzia? Czyżby w pewnej chwili chcieli ich użyć? Czy tym perspektywicznym celem była ludzkość?
Wokół każdej broni znajdowała się uprząż z dźwigarów, do których przymocowano rakiety sterujące, podsystemy celownicze, a także niewielką liczbę uzbrojenia obronnego do ochrony samej broni. Uprzęże mogły w zasadzie przetransportować bronie do dowolnego miejsca układu, ale jak na wymagania Volyovej był to proces zbyt wolny. Przymocowała więc do każdej uprzęży osiem rakiet holowniczych. Przeniesienie broni na drugą stronę układu zajmie mniej niż trzydzieści dni.
Skierowała prom ku grupie urządzeń — wyczuły jej obecność i przesunęły się. Prześlizgnęła się między nimi, potem przechyliła, zatoczyła pętlę i zwolniła, badając tę broń, z którą — według kapitana — wcześniej były trudności. Raporty diagnostyczne, lapidarne, lecz wyczerpujące, przepływały przez jej bransoletę. Wywoływała każdą sztukę broni, wnikliwie analizując to, co widzi.
Coś było nie tak.
Czy raczej nic nie było „nie tak”. Z żadną z ośmiu broni nie działo się nic szczególnego.
Znowu miała dotkliwe poczucie niewłaściwości, poczucie, że skłoniono ją, by robiła coś, co tylko miało się wydawać jej własnym wyborem. Broń była idealnie zdrowa; nic nie wskazywało, że w ogóle wystąpiły jakieś błędy, choćby przejściowe. Mogło to jedynie oznaczać, że kapitan kłamał — zameldował o problemach nieistniejących.
Wzięła się w garść. Szkoda, że zaufała kapitanowi i nie sprawdziła broni przed opuszczeniem statku…
— Kapitanie… — powiedziała z wahaniem.
— Tak, Ilio?
— Kapitanie, mam tutaj trochę dziwnych odczytów. Broń wydaje się zdrowa, w ogóle nie ma żadnych problemów.
— Jestem całkowicie pewien, że wystąpiły błędy przejściowe, Ilio.
— Naprawdę?
— Tak. — Ale nie mówił tego z przekonaniem. — Tak, Ilio, zupełnie pewien. Bo po co miałbym o nich wspominać?
— Nie wiem. Może z jakichś powodów zależało ci, żebym opuściła statek?
— Dlaczego miałoby mi na tym zależeć?
Wyczuła w jego głosie urazę, ale nie urazę, jakiej by oczekiwała.
— Nie wiem. Ale mam okropne uczucie, że zaraz się tego dowiem.
Zobaczyła, że jedna z broni kazamatowych — broń trzydzieści jeden, wykorzystująca siły kwintesencyjne — oddziela się od grupy, wypuszczając jasne iskry z dysz sterujących. Płynny i szybki ruch zadawał kłam olbrzymiej masie urządzenia. Volyova sprawdziła swą bransoletę. Żyroskopy przesuwały uprząż wokół środka ciężkości. Ociężale, jak wielki żelazny palec, który chce wskazać oskarżonego, ogromna broń wybierała cel.
„Nostalgię za Nieskończonością”.
Zbyt późno, głupio, klnąc na siebie, Ilia Volyova dokładnie zrozumiała, co się dzieje.
Kapitan usiłował się zabić.
Powinna to przewidzieć. Jego wynurzenie się z katatonii było tylko wybiegiem. Cały czas myślał o samobójstwie. Chciał ostatecznie zakończyć stan niesłychanego cierpienia. A ona dostarczyła mu idealnego środka. Błagała, by pozwolił jej wykorzystać broń kazamatową, a on się zgodził — teraz widziała, że zbyt łatwo.