— Myślisz, że nastąpiła jakaś katastrofa?
— Widzieliśmy bitwę albo coś, co na nią wyglądało. Wnioski nasuwają się same.
— Tamte światła były daleko.
— Przecież nie możesz być tego pewien.
— Z dużym prawdopodobieństwem mogę. Błyski nie były losowo rozrzucone po niebie. Grupowały się i leżały blisko płaszczyzny ekliptyki, co świadczy o tym, że wydarzenia rozgrywały się daleko. Dziesiątki minut świetlnych, a może całe świetlne godziny stąd. Gdyby błyski otaczały ten statek, wydałyby się nam bardziej rozciągnięte w przestrzeni.
— To dobrze. Ale wybacz, że nie słyszysz w moim głosie zbyt niej ulgi.
— Te uszkodzenia nie mogą mieć nic wspólnego z błyskami. Jeśli one rzeczywiście pochodziły z dalekiej części układu, to było z nimi związane wyzwolenie przerażających ilości energii. Ten statek został czymś trafiony. Ale nie pociskami z tamtej broni, bo wtedy statku by tu nie było.
— Dostał więc szrapnelem albo czymś takim.
— Niezbyt prawdopodobne.
— Cierniu, coś tu się stało, to pewne jak cholera!
Choć żadne z nich nic nie zrobiło, displeje konsoli ożywiły się lekko. Khouri nachyliła się i badała parametry promu, przygryzając wargę.
— Co to? — spytał Cierń.
— Zostaliśmy zaproszeni do doku — odpowiedziała. — Standardowy kierunek zbliżania. Jakby nie stało się nic niezwykłego. W takim razie dlaczego Ilia się nie odzywa?
— Opiekujemy się dwoma tysiącami ludzi. Lepiej się upewnić, czy nie wkraczamy w pułapkę.
— Wiem o tym.
Przesunęła palcem po konsoli, zdawkowo akceptując polecenia i odpowiadając na zapytania. Od czasu do czasu wpisywała odpowiedź bardziej szczegółową.
— Co robisz? — zapytał Cierń.
— Podchodzę do lądowania. Gdyby statek chciał zrobić nam coś brzydkiego, miał już dosyć po temu okazji.
Cierń skrzywił się, ale nie oponował. Nastąpił niewielki wzrost ciążenia, gdy prom transportowy, pod bezpośrednią kontrolą większego statku, wchodził na trajektorię dokowania. Kadłub zajął całe pole widzenia, a potem otworzył się, odsłaniając hangar dokujący. Khouri przymknęła oczy — wydawało się, że prom transferowy ledwie się mieści w otworze — ale za chwilę bez kolizji znaleźli się w środku. Prom pojechał na kołach i ze szturchnięciem wszedł w kołyskę. W ostatniej chwili dysze popchnęły go lekko. Nastąpiło słabiutkie drgnięcie kontaktu. Konsola zasygnalizowała, że prom uzyskał pępowinowe połączenie z hangarem. Wszystko przebiegało absolutnie normalnie.
— To mi się nie podoba — powiedziała Khouri. — To niepodobne do liii.
— Podczas ostatniego naszego spotkania nie była w nastroju do pojednania. Może nadal się na nas boczy.
— To nie w jej stylu — rzuciła Khouri i natychmiast tego pożałowała. — Coś jest nie tak, ale nie wiem co.
— Co z pasażerami?
— Zostają tutaj, dopóki się nie dowiemy, o co chodzi. Po piętnastu godzinach wytrzymają jeszcze dwie.
— Będą niezadowoleni.
— Nasi ludzie podadzą jakieś wyjaśnienie.
— Jedno kłamstwo więcej… Co za różnica? Coś wymyślę. Może niedopasowanie ciśnień atmosferycznych?
— Ujdzie. To nie musi być nic efektownego. Po prostu wiary godny powód, by zostali jeszcze kilka godzin na pokładzie.
Cierń poszedł omówić sprawy ze swymi asystentami. Powinno się udać, pomyślała Khouri: większość pasażerów i tak nie oczekiwała natychmiastowego zejścia na pokład. Rozruchów nie będzie, chyba żeby się rozeszła pogłoska, że ze statku nie wypuszcza się w ogóle nikogo.
Czekała na powrót Ciernia.
— I co teraz? — zapytał. — Nie możemy wyjść przez główną śluzę, bo jeśli zaraz nie wrócimy, ludzie nabiorą podejrzeń.
— Mamy tu śluzę pomocniczą — powiedziała Khouri, wskazując gestem głowy opancerzone drzwi, osadzone w ścianie pokładu załogowego. — Poprosiłam o rurę łączącą z hangaru. Możemy zejść ze statku i nikt się o tym nie dowie.
Rura szczęknęła o bok kadłuba. Większy statek zachowywał się dotychczas bardzo przychylnie. Khouri i Cierń włożyli skafandry, choć przyrządy pokazywały, że powietrze w rurze łączącej ma właściwy skład i ciśnienie. Polecieli ku drzwiom, otworzyli je i wepchnęli się w pomieszczenie po drugiej stronie. Drzwi zewnętrzne otworzyły się niemal natychmiast, gdyż nie trzeba było wyrównywać ciśnień.
Coś czekało w tunelu.
Khouri wzdrygnęła się i poczuła, że Cierń zareagował podobnie. Lata żołnierki wyrobiły w niej głęboko zakorzenioną niechęć do robotów. Na Skraju Nieba robot stanowił często ostatni widziany w życiu obiekt. Odkąd przebywała wśród innych kultur, nauczyła się tłumić tę fobię, ale nadal reagowała przestrachem, gdy niespodzianie spotykała robota.
W tym serwitorze nie rozpoznawała żadnego ze znanych typów. Był człekokształtny, ale jego struktura wyglądała całkowicie nieludzko. W większości pusty, stanowił koronkowe rusztowanie cienkich jak drut połączeń i rozpórek, pozbawione solidnych części. Mechanizmy ze stopu, warczące czujniki i arteryjne linie zasilające unosiły się wewnątrz szkieletowej formy. Serwitor z rozstawionymi członkami blokował korytarz, czekając na nich.
— Nie wygląda to dobrze — zauważyła Khouri.
— Cześć. — Serwitor, szczeknął prymitywnie zsyntetyzowanym głosem.
— Gdzie jest Ilia? — zapytała Khouri.
— Niedysponowana. Czy moglibyście upoważnić wasze skafandry do interpretacji dołączonego pola danych, do pełnej realizacji wizualnej i dźwiękowej. To znacznie ułatwi sprawy.
— O czym on mówi? — spytał Cierń.
— Chce, byśmy pozwolili manipulować tym, co widzimy przez skafandry.
— Może to robić?
— Wszystko na statku to potrafi, jeśli na to pozwolimy. Do osiągnięcia tego samego efektu większość Ultrasów ma implanty.
— A ty?
— Przed wylotem na Resurgam kazałam swoje usunąć. Nie chciałam, by ktoś mógł szybko powiązać mnie z tym statkiem.
— Rozsądne — powiedział Cierń.
— Zapewniam was, że nie będzie żadnych sztuczek — odezwał się serwitor. — Jak widzicie, jestem raczej nieszkodliwy. Ilia wybrała takie ciało umyślnie, bym nie był zdolny do wyrządzenia żadnych szkód.
— Ilia je wybrała?
Serwitor potaknął drucianą aproksymacją czaszki. Coś zakołysało się wewnątrz otwartej klatki: biały kikut, wklinowany między dwa druty. Wyglądał prawie jak papieros.
— Tak. Zaprosiła mnie na pokład. Jestem symulacją poziomu beta Nevila Clavaina. Nie jestem urodziwy, ale mam podstawy przypuszczać, że nie wyglądam jak to. Jeśli jednak chcecie widzieć, jak naprawdę wyglądam… — Serwitor wykonał zapraszający gest ręką.
— Bądź ostrożna — szepnął Cierń.
Khouri podgłosowo kazała skafandrowi przyjmować i akceptować otaczające pola danych. Nastąpiła subtelna zmiana.
Serwitor zniknął, wycięty z pola widzenia skafandra. Skafander wypełniał ewentualne luki, wykorzystując racjonalne wnioskowanie i własną głęboką znajomość otoczenia trójwymiarowego. Wszystkie zabezpieczenia pozostały: gdyby serwitor poruszył się szybciej lub zrobił coś, co według skafandra jest podejrzane, znowu zostałby wprowadzony w pole widzenia Khouri.
Teraz na miejscu serwitora pojawiła się solidna postać mężczyzny. Między postacią a otoczeniem występował lekki brak synchronizacji — sylwetka była za ostra, zbyt jasna, a cienie nie padały na nią tak, jak powinny — ale to były efekty rozmyślne. Skafander mógł sprawić, że mężczyzna wyglądałby zupełnie realnie, ale lekka degradacja obrazu była mądrym posunięciem. W ten sposób oglądający nigdy nie zapominał, że ma do czynienia z maszyną.