Выбрать главу

— Tak lepiej — powiedziała postać.

Khouri ujrzała kruchego staruszka, białowłosego i białobrodego.

— Czy pan jest Nevilem… Jakie podał pan nazwisko?

— Nevil Clavain. Pani chyba jest Ana Khouri.

Miał teraz niemal ludzki głos, z niewielkim odcieniem sztuczności, również pozostawionym rozmyślnie.

— Nigdy o tobie nie słyszałam. Popatrzyła na Ciernia.

— Ja też nie — powiedział.

— Nie mogliście słyszeć — wyjaśnił Clavain. — Dopiero co przybyłem. Czy też raczej jestem w trakcie przybywania.

Khouri mogła wysłuchać tych szczegółów później.

— Co się przydarzyło liii? Rysy twarzy mężczyzny stężały.

— Obawiam się, że to niedobre nowiny. Najlepiej, jeśli pójdziecie ze mną.

Clavain obrócił się i ruszył tunelem, najwyraźniej oczekując, że pójdą za nim.

Khouri spojrzała na Ciernia. Skinął głową i poszli za Clavainem.

* * *

Prowadził ich przez katakumby „Nostalgii za Nieskończonością”. Khouri powtarzała sobie, że serwitor nie może jej skrzywdzić, nie zrobi nic, na co Ilia nie dała pozwolenia. Jeśli Ilia zainstalowała kopię beta, udzieliła jej tylko pewnego zestawu pozwoleń i ograniczyła ściśle jej działania. W każdym razie kopia beta jedynie prowadziła serwitora, samo oprogramowanie — a kopia to przecież tylko bardzo sprytne oprogramowanie, pomyślała Khouri — wykonywało się na jednej z dotychczas funkcjonujących sieci statku.

— Co się stało, Clavainie? — zapytała. — Mówiłeś, że właśnie przybywasz. Co przez to rozumiesz?

— Mój statek wszedł w końcową fazę hamowania — wyjaśnił. — Nazywa się „Światło Zodiakalne”. Niedługo będzie w układzie, hamuje, by zatrzymać się obok waszego statku. Mój fizyczny odpowiednik jest na pokładzie. Poprosiłem Ilię, by zainstalowała tę kopię beta, ponieważ opóźnienie świetlne uniemożliwiało nam jakiekolwiek konkretne negocjacje. Ilia przychyliła się do tej prośby… i oto jestem.

— Gdzie jest Ilia?

— To mogę wam powiedzieć — oznajmił Clavain. — Ale nie mam pewności, co się stało. Widzicie, wyłączyła mnie.

— Musiała znów cię włączyć — zauważył Cierń.

Szli — albo raczej brnęli — przez sięgający do kolan żółtawy śluz. Od wyjścia z hangaru poruszali się przez sektory statku, które wirowały, by zapewnić ciążenie, choć jego efekt zależał od obranej drogi.

— W zasadzie to ona mnie nie włączyła — powiedział Clavain. — Dziwna sprawa. Jakby to określić: oprzytomniałem i przekonałem się… cóż wyprzedzam fakty.

— Clavainie, czy ona nie żyje?

— Nie, nie jest martwa — odpowiedział z pewną dozą emfazy. — Ale nie ma się najlepiej. Dobrze, że przybyliście. Domyślam się, że na tym promie macie pasażerów?

— Dwa tysiące — odparła Khouri. Doszła do wniosku, że kłamstwo nie ma sensu.

— Ilia powiedziała, że musicie wykonać ogółem sto podróży. To jest właśnie pierwsza z nich, prawda?

— Dajcie nam trochę czasu, a odbędziemy całe sto — oświadczył Cierń.

— Czas to jedna z rzeczy, których już chyba nie macie — stwierdził Clavain. — Przykro mi, ale tak właśnie mają się sprawy.

— Wspomniałeś o jakichś negocjacjach — powiedziała Khouri. — Co tu jest do negocjowania?

Zmarszczki na wiekowej twarzy Clavaina pogłębiły się od życzliwego uśmiechu.

— Całkiem sporo. Macie tu coś, czego mój oryginał bardzo pożąda.

Serwitor wiedział, jak poruszać się po statku. Powiódł ich labiryntem korytarzy i szybów, ramp i przepustów, komnat i przedpokoi. Przecinał strefy, o których Khouri miała tylko szkicowe pojęcie. Istniały rejony statku nieodwiedzane od dekad, miejsca, przez które nawet Ilia wędrowała z wyraźną niechęcią. Statek zawsze był obszerny i zawiły, jego geometria równie niezgłębiona jak porzucona sieć metra w opustoszałej metropolii. To statek nawiedzany przez duchy, nie wszystkie z nich były cybernetyczne czy wymyślone. Westchnienia wiatrów niosły się w nim na wszystkie strony przez kilometry pustych korytarzy. Roił się od szczurów, przekradały się po nim maszyny i szaleńcy. Miał nastroje i gorączki jak stary dom.

A jednak teraz wyczuwało się subtelną różnicę. Możliwe, że statek zachował wszystkie stare zmory, wszystkie przerażające miejsca. W tej chwili jednak istniał jeden wszechogarniający duch, rozumna obecność, która przenikała każdy centymetr sześcienny statku i której nie można było przypisać do jakiegoś konkretnego punktu. Gdziekolwiek szli, otaczał ich kapitan. Wyczuwał ich i oni go też wyczuwali; nawet jeśli przejawiało się to tylko mrowieniem włosów na karku, mieli wyraźne wrażenie, że są dokładnie obserwowani. Statek wydawał się zarówno bardziej jak i mniej groźny niż przedtem — zależnie od tego, po której stronie był kapitan.

Khouri tego nie wiedziała. Nie sądziła nawet, by Ilia kiedykolwiek miała w tej sprawie całkowitą pewność.

Khouri stopniowo zaczęła rozpoznawać otoczenie. Był to jeden z rejonów, gdzie statek po transformacji kapitana zmienił się tylko nieznacznie. Ściany miały kolor sepii starych rękopisów, korytarze przenikał klasztorny mrok, łagodzony jedynie światełkami koloru ochry, które jak świece migotały w kinkietach. Clavain prowadził ich do statkowego lazaretu.

Pomieszczenie o niskim suficie nie miało okien. Serwitory medyczne pochowały się po kątach, jakby uznano, że najprawdopodobniej nie będą potrzebne. Na środku pokoju stało pojedyncze łóżko, pilnowane przez gromadkę przysadzistych urządzeń monitorujących. Na łóżku leżała na wznak kobieta. Miała skrzyżowane na piersiach ręce i zamknięte oczy. Wykresy biomedyczne falowały nad nią niczym zorze.

Khouri podeszła do łóżka. To była bez wątpienia Volyova. Ale wyglądała jak jej wersja poddana jakiemuś przerażającemu eksperymentowi. Jakby przyśpieszono jej starość, używając specyfików, które przysysają ciało do kości, i preparatów, które redukują skórę do zaledwie glazury. Wyglądała zdumiewająco delikatnie, jak gdyby w każdej chwili mogła się rozsypać w pył. Khouri już raz widziała Volyovą tutaj, w lazarecie. Po strzelaninie na powierzchni Resurgamu, kiedy łapali Sylveste’a. Volyova została wtedy ranna, ale jej życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Teraz stwierdzenie, że jeszcze nie umarła, wymagało przemyślenia. Volyova wyglądała na odwodnioną.

Przerażona Khouri zwróciła się do kopii beta:

— Co się stało?

— Ciągle tego nie wiem. Zanim mnie uśpiła, nic jej nie dolegało. Potem odzyskałem przytomność i byłem tutaj, w tym pokoju. Ona leżała w łóżku. Maszyny ją ustabilizowały, ale nie mogły chyba zrobić nic więcej. Nadal umierała, tyle że dłużej. — Clavain wskazał gestem głowy displeje nad Volyovą. — Widziałem takie obrażenia wcześniej, podczas wojny. Oddychała próżnią, bez żadnego zabezpieczenia przed utratą wilgoci wewnętrznej. Dekompresja musiała być gwałtowna, ale nie dość szybka, by ją zabić natychmiast. Większość ran znajduje się w płucach — pokaleczone pęcherzyki, gdzie utworzyły się kryształki lodu. Jest ślepa i ma uszkodzone niektóre funkcje mózgu. Oraz tchawicę, więc ma trudności z mówieniem.

— To Ultraska — powiedział Cierń. — Ultrasi nie umierają tylko z tego powodu, że łyknęli trochę próżni.

— Niezbyt przypomina innych Ultrasów, których spotykałem — odparł Clavain. — Nie miała implantów, inaczej wyleczyłaby się bez trudu. W najgorszym razie medmaszyny mogłyby zbuforować jej mózg. Ale nie miała implantów. Chyba napawała ją wstrętem sama myśl, że coś miałoby ingerować w jej mózg.