Khouri spojrzała na kopię beta.
— Co zrobiłeś, Clavainie?
— To co należało. Poproszono mnie, bym zrobił, co mogę. Oczywistą rzeczą było wstrzyknięcie dozy medmaszyn.
— Zaraz. — Khouri uniosła dłoń. — Kto poprosił o co? Clavain poskrobał się w brodę.
— Nie jestem pewien. Po prostu czułem się zobowiązany do zrobienia tego. Zrozumcie, że jestem tylko oprogramowaniem. Nie zaprzeczę temu. Możliwe, że coś mnie uruchomiło i zmusiło mnie do działania w określony sposób.
Khouri i Cierń wymienili spojrzenia. Khouri wiedziała, że obydwoje myślą o tym samym. Tylko kapitan mógł włączyć znów Clavaina i nakazać mu pomoc Volyovej.
Khouri poczuła zimno. Miała wrażenie, że jest obserwowana.
— Clavainie, posłuchaj — powiedziała. — Nie wiem, kim jesteś naprawdę, ale musisz zrozumieć: ona by raczej umarła, niż kazała ci zrobić to, co właśnie zrobiłeś.
— Wiem o tym — powiedział Clavain, wyciągając dłonie w geście bezradności. — Ale musiałem to zrobić. To właśnie bym zrobił, gdybym naprawdę był tutaj.
— Chcesz powiedzieć, że zignorowałbyś jej najgłębsze życzenie?
— Owszem, jeśli chcesz to tak formułować. Ponieważ kiedyś ktoś zrobił dla mnie to samo. Widzisz, byłem w takiej samej sytuacji jak ona. Ranny, w gruncie rzeczy umierający. Byłem poharatany, ale stanowczo nie chciałem mieć w czaszce żadnych śmierdzących maszyn. Wolałem raczej umrzeć. Ale ktoś i tak je tam umieścił. A teraz jestem wdzięczny. Tamta osoba dała mi czterysta lat życia.
Khouri spojrzała na łóżko, na leżącą w nim kobietę, a potem znowu na człowieka, który — jeśli nawet nie ocalił jej życia — to przynajmniej odwlókł chwilę śmierci.
— Kim, do cholery, jesteś, Clavainie?
— Clavain jest Hybrydowcem — rozległ się głos wątły jak dym. — Uważnie go wysłuchajcie, ponieważ, jeśli już mówi, to mówi serio.
To odezwała się Volyova, a jednak postać na łóżku się nie poruszyła. Jedyną oznaką, że odzyskała świadomość, była zmiana w wiszących nad łóżkiem wykresach biometrycznych.
Khouri odkręciła hełm. Widmo Clavaina zniknęło, zastąpione szkieletową maszyną. Położyła hełm na podłodze i uklękła przy łóżku.
— Ilio?
— Tak, to ja.
Miała głos jak papier ścierny. Khouri zauważyła u niej nieznaczny ruch warg, gdy formowała słowa, choć dźwięk dochodził z góry.
— Co się stało?
— Zdarzył się wypadek.
— Kiedy przylecieliśmy, widzieliśmy uszkodzenie kadłuba. Czy…
— Tak. To moja wina. Tak jak wszystko. To zawsze moja wina. Zawsze moja cholerna wina.
Khouri spojrzała na Ciernia.
— Twoja wina?
— Nabrał mnie. — Jej wargi rozchyliły się w uśmiechu. — Kapitan. Myślałam, że w końcu przekonałam go do swego pomysłu, że powinniśmy wykorzystać broń kazamatową przeciw Inhibitorom.
Khouri niemal sobie wyobraziła, co musiało się stać.
— Jak cię nabr…
— Umieściłam osiem sztuk broni poza kadłubem. Było uszkodzenie, myślałam że prawdziwe, ale to był tylko podstęp, by wywabić mnie poza statek.
Khouri ściszyła głos. Absurdalny odruch — teraz nic nie mogło się ukryć przed kapitanem — ale nie mogła się powstrzymać.
— Chciał cię zabić?
— Nie — wysyczała Volyova. — Chciał zabić siebie, nie mnie. Ale musiałam tam być, żeby to widzieć. Chciał mieć świadka.
— Czemu?
— Bym rozumiała jego wyrzuty sumienia. Bym rozumiała, że to czyn rozmyślny, a nie przypadkowy.
Cierń dołączył do nich. Również zdjął hełm, włożył go pod i pachę i skinął głową.
— Ale statek nadal tu jest. Co się stało, Ilio?
Na ustach znowu miała ten znużony półuśmiech.
— Wprowadziłam swój prom w promień. Miałam nadzieje, że to zmusi go do zatrzymania.
— Wydaje się, że zmusiło.
— Nie oczekiwałam, że ocaleję, ale nie wcelowałam dobrze.
Serwitor pomaszerował ku łóżku. Rozebrany z wizerunku Clavaina, od razu poruszał się znacznie bardziej mechanicznie i groźnie.
— Oni wiedzą, że wstrzyknąłem ci w głowę medmaszyny — wyjaśnił. — A teraz wiedzą, że ty wiesz.
— Clavain… kopia beta… nie miał wyboru — oznajmiła Volyova, zanim któreś z jej ludzkich gości zdołało się odezwać. — Bez medmaszyn już byłabym martwa. Czy one mnie przerażają? Tak, całkowicie, aż do sedna mojej istoty. Wstrętna jest myśl, że pełzają w mej czaszce niczym pająki i węże. A jednocześnie akceptuję, że są konieczne. To przecież narzędzia, którymi się zawsze posługiwałam. I jestem w pełni świadoma, że nie zdziałają cudów. Szkody są zbyt wielkie. Nie nadaję się już do naprawy.
— Znajdziemy jakiś sposób, Ilio — powiedziała Khouri. — Twoje urazy nie mogą być…
Szept Volyovej przerwał jej w pół słowa.
— Zapomnijcie o mnie. Ja się nie liczę. Teraz liczy się tylko broń. To moje dziecko. Może być złośliwa i wredna, ale nie pozwolę, by dostała się w niewłaściwe ręce.
— Chyba dochodzimy do sedna sprawy — rzekł Cierń.
— Clavain, prawdziwy Clavain, chce tej broni — zakomunikowała Volyova. — Według jego własnej oceny posiada środki, by ją nam odebrać. — Podniosła nieco głos. — Prawda, Clavainie?
Serwitor skłonił się.
— O wiele bardziej bym wolał wynegocjować przekazanie broni, Ilio. Wiesz o tym zwłaszcza teraz, kiedy poświęciłem czas, byś wydobrzała. Ale niech cię to nie zmyli. Mój rzeczywisty odpowiednik potrafi być bezlitosny w słusznej, według jego oceny, sprawie. Teraz wierzy, że słuszność jest po jego stronie. A tacy ludzie są zawsze najbardziej niebezpieczni.
— Dlaczego nam to mówisz? — spytała Khouri.
— W jego… w naszym… najlepszym interesie — oznajmił uprzejmie serwitor. — Bardzo bym chciał was przekonać do oddania broni bez walki. Przynajmniej uniknęlibyśmy ryzyka, że uszkodzimy to draństwo.
— Nie wydajesz mi się potworem — powiedziała Khouri.
— Nie jestem potworem — odparł serwitor. — Mój odpowiednik też nie. Zawsze wybiera wariant najmniejszego rozlewu krwi. Ale jeśli rozlew okaże się konieczny… cóż, mój odpowiednik nie cofnie się przed małą precyzyjną rzezią. Zwłaszcza teraz.
Serwitor wypowiedział ostatnią frazę z takim naciskiem, że Cierń zapytał:
— Dlaczego zwłaszcza teraz?
— Z uwagi na wszystko, co musiał zrobić, by dostać się tak daleko. — Serwitor przerwał, jego ażurowa głowa kierowała się w stronę każdego po kolei. — Zdradził wszystko, w co wierzył przez ostatnie czterysta lat. Zrobił to z ciężkim sercem, zapewniam was. Kłamał przyjaciołom i pozostawił za sobą tych, których kochał, wiedząc, że tylko w ten sposób zdoła osiągnąć cel. I ostatnio podjął straszliwą decyzję. Zniszczył coś, co bardzo kochał. Okupił to wielkim bólem. W tym sensie nie jestem dokładną kopią prawdziwego Clavaina. Moja osobowość została ukształtowana przed tym okropnym czynem.
Głos Volyovej zachrypiał znowu, natychmiast przyciągając ich uwagę.
— Prawdziwy Clavain nie jest do ciebie podobny?
— Jestem szkicem, który zrobiono, zanim straszny mrok spadł na jego życie. Mogę tylko spekulować co do zakresu naszych różnic. Ale nie stroiłbym sobie żartów z mego odpowiednika, gdy jest w takim nastroju jak teraz.
— Wojna psychologiczna — syknęła Volyova.
— Proszę?