Alternatywa — że oprogramowanie działa poprawnie, a on jedynie wymusza na nim to, czego oczekuje — wydawała się zbyt niepokojąca, by ją brać pod uwagę.
Ktoś postukał we framugę.
Clavain obrócił się ze sztywnym furkotaniem egzoszkieletu.
— Tak?
Do pokoju wkroczyła Antoinette Bax, za nią szedł Xavier. Oboje również mieli na sobie egzoszkielety — ozdobili je smugami farby luminescencyjnej i przyspawanymi barokowymi detalami. Clavain wiele tego widział wśród załogi, zwłaszcza wśród armii Scorpia, ale nie wprowadził dyscypliny stroju. Prywatnie cieszył się ze wszystkiego, co wzmacniało koleżeństwo i motywację.
— Co się stało, Antoinette? — zapytał.
— Chcieliśmy coś przedyskutować, Clavainie.
— W związku z atakiem — sprecyzował Xavier Liu. Clavain kiwnął głową i spróbował się uśmiechnąć.
— Przy dużej dozie szczęścia ataku nie będzie. W załodze zwycięży rozsądek i przekażą nam broń, a my wrócimy bez jednego strzału.
Z godziny na godzinę taki wynik wydawał się coraz mniej prawdopodobny. Już dowiedział się z sygnatur broni, że dwadzieścia sztuk wyprowadzono z okrętu i w ładowni pozostało jedynie trzynaście sztuk. Co gorsza, pewne szczególne wzorce diagnostyczne sugerowały, że niektóre rodzaje broni rzeczywiście zaktywizowano. Trzy wzorce nawet zniknęły w ciągu ostatnich ośmiu godzin czasu statkowego. Miał nieprzyjemne wrażenie, że wie dokładnie, co to oznacza.
— A jeżeli nie przekażą broni? — spytała Antoinette, zapadając się w fotel.
— Wtedy może zastosujemy nieco siły — powiedział Clavain.
— Tak właśnie myśleliśmy — zgodził się Xavier.
— Mam nadzieję, że walka będzie krótka i rozstrzygająca — oznajmił Clavain. — I właśnie tego oczekuję. Scorpio poczynił wszechstronne przygotowania. Pomoc techniczna Remontoirea jest nieoceniona. Mamy dobrze wyszkolone siły atakujące i broń dla wsparcia.
— Ale nas nie poprosiłeś o pomoc — zauważył Xavier. Clavain znów odwrócił się do obrazu statku, sprawdzając, czy w ciągu ostatnich kilku minut zaszły tam jakieś zmiany. Ku jego irytacji oprogramowanie zaczęło budować strupowate narosty i iglicowe kolce na boku kadłuba. Zaklął pod nosem. Statek przypominał jakiś dotknięty zarazą budynek w Chasm City. Ta myśl krążyła mu w głowie, denerwowała.
— Co mówiliście? — Znów skierował uwagę na młodych ludzi.
— Chcemy pomóc — powiedziała Antoinette.
— Już pomogliście — odparł Clavain. — Przede wszystkim bez was nie opanowalibyśmy tego statku. Nie wspominając o fakcie, że pomogliście mi w ucieczce.
— To było wtedy. Teraz rozmawiamy o naszej pomocy w ataku — powiedział Xavier.
— Macie na myśli prawdziwą pomoc, w sensie wojskowym? — Clavain poskrobał się w brodę.
— Kadłub „Burzyka” może pomieścić więcej broni — rzekła Antoinette. — Statek jest szybki i zwrotny. Musiał taki być, żeby przynosić zyski.
— Jest też opancerzony — dodał Xavier. — Widziałeś, ile narobił szkód, kiedy wyrwaliśmy się z karuzeli Nowa Kopenhaga. Wewnątrz jest mnóstwo miejsca. Mógłby przewieźć pół armii Scorpia, a jeszcze by go zostało.
— Nie wątpię.
— Więc jakie masz obiekcje? — zapytała Antoinette.
— To nie wasza walka. Pomogliście mi i jestem za to wdzięczny. Ale znam Ultrasów i wiem, że niczego nie oddadzą bez walki. Antoinette, już rozlaliśmy dosyć krwi. Pozwólcie mi załatwić to do końca.
Dwoje młodych ludzi — zastanawiał się, czy wcześniej też wydawali mu się tacy młodzi — wymieniło znaczące spojrzenia. Miał wrażenie, że wiedzą o jakimś scenariuszu, którego mu nie pokazali.
— Robisz błąd, Clavainie — stwierdził Xavier. Clavain spojrzał mu w oczy.
— Przemyślałeś to, Xavierze? — Oczywiście…
— Podejrzewam, że nie do końca. — Clavain znów skierował uwagę na unoszący się wizerunek światłowca. — A teraz, wybaczcie… Mam trochę roboty.
TRZYDZIEŚCI TRZY
— Ilio! Zbudź się.
Khouri stała przy łóżku, szukając w wykresach aktywności nerwowej oznak, że Volyova powraca do przytomności. Niewykluczone, że umarła — symptomów życia było bardzo mało — ale diagramy wyglądały podobnie jak poprzednio.
— Mogę pomóc?
Khouri obróciła się, jednocześnie zaskoczona i zawstydzona. Szkieletowy serwitor znowu do niej przemówił.
— Clavainie… nie wiedziałam, że jesteś włączony.
— Włączono mnie dopiero przed chwilą.
Serwitor wyszedł z cienia i zatrzymał się naprzeciw Khouri, po drugiej stronie łóżka. Podszedł do przysadzistego aparatu przy łóżku i poprawił kilka ustawień.
— Co robisz? — spytała Khouri.
— Wznoszę ją do poziomu przytomności. Chyba tego chciałaś.
— Nie wiem, czy mam ci zaufać, czy porozbijać cię na części — odpowiedziała.
Serwitor cofnął się od aparatu.
— Z całą pewnością nie powinnaś mi ufać, Ano. Moim głównym celem jest nakłonienie cię, byś przekazała broń. Nie mogę używać siły, ale mogę przekonywać i dezinformować.
Sięgnął pod łóżko i robiąc sprężysty zamach kończyną, coś jej rzucił.
Khouri złapała parę gogli wyposażonych w słuchawki. Wydawały się zupełnie normalnym statkowym sprzętem, podrapanym i spłowiałym. Nałożyła je i patrzyła, jak szkieletową ramę serwitora odziewa ludzki kształt Clavaina. Ze słuchawek dobiegał jego głos z ludzkim tembrem i modulacją.
— Tak lepiej — stwierdził mężczyzna.
— Kto tobą steruje, Clavainie?
— Ilia opowiedziała mi trochę o waszym kapitanie — odpowiedział serwitor. — Nie miałem od niego żadnego przekazu ani go nie widziałem, ale chyba mnie wykorzystuje. Włączył mnie, kiedy Ilia została ranna i mogłem jej pomóc. Ale jestem tylko symulacją poziomu beta. Mam kwalifikacje Clavaina, a Clavain przeszedł szczegółowe szkolenie medyczne, choć kapitan korzysta prawdopodobnie z wielu innych źródeł, by radzić sobie z tą sytuacją, z jego wspomnieniami włącznie. Wnioskuję, że kapitan nie chce interweniować bezpośrednio, więc wykorzystuje mnie jako pośrednika. W pewnym stopniu jestem jego kukiełką.
Khouri miała ochotę zaprzeczyć, ale zachowanie Clavaina nie sugerowało, że kłamie. Kapitan tylko po to wynurzył się ze swej izolacji, by zorganizować samobójstwo, ale teraz, kiedy ta próba się nie powiodła, a Ilia została ranna, wycofał się w jeszcze mroczniejszą psychozę. Czy teraz Clavain jest kukiełką kapitana, czy jego bronią? — myślała.
— Do jakiego stopnia mogę ci zaufać? — Khouri powiodła spojrzeniem od Clavaina do Volyovej. — Czy mógłbyś ją zabić?
— Nie. — Potrząsnął głową. — Wasz statek, czyli wasz kapitan, nie pozwoliłby mi na to. A mnie i tak nawet by to nie przyszło do głowy. Nie jestem zimnokrwistym mordercą, Ano.
— Jesteś tylko oprogramowaniem — odparła. — Oprogramowanie jest zdolne do wszystkiego.
— Nie zabiję jej, daję słowo. Chcę tej broni, ponieważ wierzę w ludzkość. Nigdy nie uznawałem zasady, że cel uświęca środki. Nie w tej wojnie ani w żadnej cholernej wojnie, w której kiedykolwiek uczestniczyłem. Jeżeli muszę zabić, by dostać to, co chcę, zabijam. Ale wcześniej robię wszystko, by tego uniknąć. Jeśli chodzi o inne sprawy, nie jestem lepszy od pozostałych Hybrydowców.
— Dlaczego ich potrzebujesz, Clavainie? — odezwała się znienacka Volyova.
— Mógłbym zadać ci to samo pytanie.