— Potem okazało się, że tak. Przyznaję, w tym zakresie miałem częściową przewagę. Znacznie wcześniej spotkałem inną istotę tego gatunku, więc już wiedziałem, czego oczekiwać od tego osobnika.
— Człowiekowi o mniej otwartym umyśle niż ja raczej trudno byłoby to zaakceptować — stwierdził Clavain.
H przystanął w narożniku, obie ręce położył na krawędzi niskiego marmurowego murku.
— Więc powiem panu coś jeszcze i może mi pan uwierzy. Z pewnością pan zauważył, że wszechświat to miejsce niebezpieczne. Jestem pewien, że Hybrydowcy sami tego doświadczyli. Jaki jest dotychczasowy bilans ofiar? Trzynaście czy nawet czternaście znanych wymarłych cywilizacji? I prawdopodobnie jedna lub dwie ocalałe obce inteligencje, które są tak obce, że nawet nie potrafimy stwierdzić, jak są inteligentne. Rzecz w tym, że świat w jakiś sposób niszczy cywilizacje, nim się rozwiną i nabiorą znaczenia.
— To jedna z teorii. — Clavain nie okazał, jak dobrze pasuje ona do tego, co sam już wiedział. Jak to idealnie zgadza się z przesłaniem Galiany, że w kosmosie grasują wilki, które ślinią się i wyją, kiedy wyczuwają zapach rozumu.
— To więcej niż teoria. Larwy — tak nazywano gatunek, z którego pochodził ten nieszczęsny osobnik — były tępione, aż kompletnie wyginęły. Żyły tylko wśród gwiazd, cofając się przed ciepłem i światłem. Jednakże nawet tam nie zaznały spokoju. Wiedziały, jak niewiele trzeba, by znowu ściągnąć na siebie zabójców. W końcu wypracowały desperacką strategię obronną. Z natury nie były wrogie, ale pojęły, że czasami we własnej obronie należy uciszyć inne hałaśliwsze gatunki. — H podjął wędrówkę. Prawą ręką sunął po murze i Clavain zauważył, że zostawiała za sobą cienki czerwony ślad.
— Skąd pan się dowiedział o tym obcym?
— To długa historia, Clavain, i nie chcę panu zabierać czasu. Powiem tylko jedno. Przysiągłem, że wybawię tę istotę z rąk oprawców. W ramach swojej osobistej pokuty. Nie mogłem jednak zrobić tego od razu. Akcja wymagała wcześniejszego skomplikowanego planowania. Zebrałem grupę zaufanych pomocników, poczyniłem przygotowania. Mijały lata, a właściwy moment nie nadchodził. Upłynęła dekada. Potem druga. Każdej nocy śniłem o tym cierpiącym stworzeniu i każdej nocy odnawiałem przysięgę, że mu pomogę.
— I co?
— Prawdopodobnie zdradzono mnie. Albo jej inteligencja była większa od mojej. Mademoiselle dotarła do niego przede mną, sprowadziła go tu, do tego pomieszczenia. Nie wiem, w jaki sposób. Musiała to niesamowicie starannie zaplanować.
Clavain znów spojrzał w dół. Usiłował pojąć, jakie zwierzę wymagało aż tak wielkiej komnaty jako więzienia.
— Trzymała go tutaj, w zamku? H skinął głową.
— Wiele lat. Niełatwo było utrzymać go przy życiu, ale ludzie, którzy go przedtem więzili, wiedzieli dokładnie, jak należy z nim postępować. Mademoiselle nie chciała go torturować, nie była okrutna w takim sensie. Dla niego jednak każda chwila życia była torturą, nawet jeśli nie podłączano mu do układu nerwowego elektrod z prądem wysokiego napięcia. Mademoiselle nie pozwalała mu umrzeć, póki nie wyciągnęła od niego wszystkich informacji.
H powiedział Clavainowi, że Mademoiselle odkryła sposób komunikacji z tą istotą. Choć Mademoiselle była inteligentna, to larwa poświęciła jednak więcej trudu.
— Dowiedzieliśmy się, że zdarzył się wypadek — kontynuował H. — Jakiś człowiek z samej góry wpadł do zagrody stworzenia. Zginął natychmiast, nie zdążono go wydobyć i stworzenie zjadło jego szczątki. Wcześniej żywiono je ochłapami i do tamtej pory nie miało pojęcia, jak wyglądają jego prześladowcy.
W głosie H pobrzmiewało lekkie podniecenie.
— Stało się coś dziwnego. Następnego dnia na skórze stworzenia pojawiła się rana. Powiększała się, zmieniła się w symetryczną regularną dziurę. Krwawienie nie wystąpiło. Pod spodem ujawniły się rozmaite struktury, drgające mięśnie. Otwór stał się ustami, z których po pewnym czasie zaczęły wychodzić dźwięki samogłosek. Następnego dnia były to rozpoznawalne słowa, a dzień później stworzenie łączyło słowa w proste zdania. Przerażało to, że stworzenie pobrało od człowieka nie tylko narzędzia językowe, ale również wchłonęło jego pamięć i osobowość, stapiając je ze swoją własną jaźnią.
— Straszne — rzekł Clavain.
— Może tak — przyznał H bez przekonania — ale to użyteczna strategia w wypadku istot podróżujących w kosmosie, gdzie mogły się spodziewać wielu innych cywilizacji. Po co wymyślać algorytmy tłumaczące? Lepiej po prostu zdekodować język na poziomie jego biochemicznej reprezentacji, zjeść partnera handlowego i stać się podobnym do niego. Wymagałoby to pewnej współpracy drugiej strony, ale może to był akceptowany sposób prowadzenia interesów miliony lat temu.
— Jak pan do tego doszedł?
— Swoimi sposobami, panie Clavain. Jeszcze zanim Madmoiselle ubiegła mnie w sprawie obcego, niejasno zdawałem sobie sprawę, że ktoś taki istnieje. W Chasm City posiadałem sferę własnych wpływów, a ona miała swoje układy. Na ogół zachowywaliśmy dyskrecję, ale od czasu do czasu nasze działania się stykały. Z ciekawości chciałem się dowiedzieć więcej. Ona przez wiele lat odpierała moje próby infiltracji Chateau. Ale gdy uwięziła obcego i była całkowicie zajęta rozwiązaniem zagadki, zdołałem umieścić w Chateau swoich agentów. Poznał pan Zebrę? Była jedną z agentek. Dowiedziała się sporo i stworzyła warunki, dzięki którym mogłem dokonać przejęcia. Ale Skade przyszła tu znacznie wcześniej.
— Zatem Skade musiała mieć jakieś informacje o obcym — stwierdził po zastanowieniu Clavain.
— Najwyraźniej tak. Panie Clavain, jest pan Hybrydowcem i chyba najlepiej powinien pan wiedzieć.
— Zbyt wielu rzeczy się dowiedziałem. Dlatego postanowiłem uciec.
Wyszli z więzienia. Clavain odczuł ulgę, podobnie jak wtedy, gdy opuścił pokój z palankinem. Może działała jego wyobraźnia, ale miał wrażenie, że udręka obcego na trwałe jest obecna w atmosferze pomieszczenia, wraz z dotkliwą aurą przerażenia i klaustrofobii. To wrażenie zniknęło dopiero, gdy opuścił pokój.
— Dokąd teraz idziemy?
— Najpierw do piwnic, chyba jest tam coś interesującego dla pana, a potem udamy się do ludzi, których chciałbym panu przedstawić.
— Czy oni mają coś wspólnego ze Skade?
— Chyba wszystko ma związek ze Skade, nieprawdaż? Myślę, że coś jej się w Zamku przydarzyło.
H wprowadził Clavaina do windy. W żelaznej kabinie z kunsztownie ornamentownych krat podłoga była zimnym żelaznym rusztem o wielu prześwitach. H zasunął kratę, zamknął drzwi, i winda ociężale ruszyła. Clavain przypuszczał, że zjazd na najniższy poziom zajmie prawie godzinę. Ale kabina, trzeszcząc, coraz bardziej przyśpieszała, aż przez ruszt podłogi zaczął dąć wicher.
— Misję Skade uważano za porażkę. — Clavain przekrzykiwał trzaski i hałasy windy.
— Tak, ale niekoniecznie z punktu widzenia Mademoiselle. Proszę wziąć pod uwagę, że rozciągnęła sieć swoich wpływów na wszystkie sfery życia w Chasm City. Jej domena obejmowała Pas Złomu, wszystkie ważniejsze ośrodki władzy Demarchistów. Wydaje mi się, że w garści miała nawet Ultrasów albo przynajmniej potrafiła ich skłonić, by dla niej pracowali. Ale nic u Hybrydowców.
— I planowała, że Skade stanie się jej punktem zaczepienia?
— Niewykluczone. To chyba nie przypadek, że Skade darowano życie, podczas gdy resztę jej zespołu zabito.
— Ale Skade jest jedną z nas — powiedział Clavain słabo. — Nigdy by nie zdradziła Matczynego Gniazda.