Z początku tak właśnie przebiegały wydarzenia. Nie musiała nawet o nic prosić kapitana. Miał dostęp do tej samej informacji taktycznej co Volyova i chyba wyciągał te same wnioski. Volyova czuła, że statek trochę manewruje, jakby jej łóżko dryfowało po łagodnie sfalowanym morzu. To „Nostalgia za Nieskończonością” poruszała się, używając wielu korygujących dysz, które pstrzyły jej kadłub.
Ale Volyova mogła zrobić coś lepszego.
Obserwacja railgunów z wielkiej odległości i elektromagnetyczne sygnatury ich wystrzałów pozwalały określić dokładny kierunek, w którym celowano. Istniał niewielki margines błędu. Volyova zabawiała się w ten sposób, że przesuwała statek dopiero w ostatniej chwili. Przeprowadzała symulacje na displejach taktycznych i przekazywała kapitanowi planowane miejsca uderzenia każdego wyrzucanego pocisku. Została nagrodzona, gdy kapitan zrewidował swą strategię. Wolała, by odbywało się to w ten sposób. Było to rozwiązanie elegantsze i oszczędzające paliwo, i miała nadzieję, że daje Clavainowi nauczkę.
Chciała, by postępował inteligentnie, tak by ona mogła zademonstrować jeszcze większą inteligencję.
Clavain obserwował, jak ostatni z jego railgunów zapłonął i wystrzelił pocisk, niszcząc się w kaskadzie szybkich i jasnych eksplozji.
Szturm rozpoczął się godzinę temu. Miał na celu zajęcie czasu triumwir, odwrócenie jej uwagi od innych elementów ataku. Gdyby któryś nabój uderzył w statek, wyzwoliłby około kilotony energii kinetycznej. To było wystarczająco, żeby uszkodzić światłowiec, być może nawet rozpruć kadłub, ale nie zniszczyłoby go całkowicie. Pewna szansa sukcesu pozostawała — cztery naboje nadal były w drodze — ale triumwir najwyraźniej potrafiła sobie radzić z tym konkretnym zagrożeniem. Clavain nie odczuwał żalu, tylko spokojną ulgę, że wyszli ze stadium negocjacji na nieskończenie bardziej uczciwy teren rzeczywistej bitwy. Podejrzewał, że triumwir myśli podobnie.
Felka i Remontoire unosili się obok niego w kopule obserwacyjnej, odsprzęgniętej od obracającej się części statku. Teraz, kiedy „Światło Zodiakalne” zatrzymało się na skraju obszaru bitwy, nie potrzebowali już egzoszkieletów; bez swojego Clavain czuł się dziwnie bezbronny.
— Jesteś rozczarowany? — spytał go Remontoire.
— Nie. W gruncie rzeczy wstąpiła we mnie otucha. Jeśli coś idzie zbyt łatwo, zaczynam szukać pułapki.
Remontoire skinął głową.
— Ona nie jest durniem, to pewne, bez względu na to, co zrobiła ze swym statkiem. Przyjmuję, że nadal nie wierzysz w tę historię o próbie ewakuacji?
— Teraz jest więcej powodów, by w to wierzyć, więcej niż przedtem — powiedziała Felka. — Przyznasz, Clavainie? Widzieliśmy promy krążące między powierzchnią planety a orbitą.
— I to wszystko — stwierdził Clavain.
— I większy statek latający między orbitą a światłowcem — kontynuowała. — Czy trzeba dalszych dowodów, że mówi szczerze?
— To niekoniecznie oznacza program ewakuacyjny — mówił Clavain, zgrzytając zębami.
— Więc przyjmij, że wątpliwości przemawiają na jej korzyść — zaproponowała Felka.
Clavain odwrócił się do niej, nagle kipiąc wściekłością, ale mając nadzieję, że tego nie okazuje.
— To jej wybór. Ma broń. Prócz tej broni nie chcę od niej niczego.
— W dłuższej perspektywie ta broń nie ma znaczenia.
Teraz już nie próbował kryć gniewu.
— Co, do cholery, chcesz przez to powiedzieć?
— Dokładnie to, co powiedziałam, Clavainie. Wiem, że wszystko, co tutaj się dzieje i co znaczy tak wiele dla ciebie, dla nas w dłuższej perspektywie nie ma żadnego znaczenia.
— Ta perła wiedzy pochodzi od Wilka, prawda?
— Wiesz, że zabrałam część jego ze statku Skade.
— Tak. A to oznacza, Felko, że mam wszelkie powody, by nie zwracać uwagi na to, co mówisz.
Przyciągnęła się do ściany kopuły i zniknęła w dziurze wyjściowej prowadzącej z powrotem do głównej części statku. Clavain chciał ją zawołać, przeprosić, ale słowa utkwiły mu w gardle.
— Clavainie?
Spojrzał na Remontoire’a.
— Co, Rem?
— Pierwsze superszybkie pociski dotrą za minutę.
Antoinette zobaczyła, jak pierwsza fala superszybkich pocisków przemyka obok, prześcigając „Burzyka” z szybkością większą o prawie tysiąc kilometrów na sekundę. Czteropociskowa salwa ominęła jej statek ze wszystkich czterech stron, a chwile później skupiła się przed nim. Żagwie pocisków zbiegały się jak linie w perspektywicznym rysunku.
Dwie minuty później następna fala przebiegła z prawej burty, a po dalszych trzech minutach kolejna prześlizgnęła się znacznie dalej z lewej strony.
— Cholera jasna — szepnęła Antoinette. — Nie bawimy się tu w wojnę.
— Jesteś przestraszona? — zapytał Xavier, wciśnięty w fotel obok.
— Bardziej niż przestraszona. — Była już wcześniej w ładowni i zlustrowała silnie uzbrojony szwadron, który „Burzyk” transportował. — Ale to dobrze. Tato zawsze mówił…
— Bądź przestraszony, jeśli nie jesteś. Taa. — Xavier kiwnął głową. — To jedno z jego powiedzeń.
— Tak naprawdę… Obydwoje spojrzeli na konsolę.
— Co, Statku? — spytała Antoinette.
— Tak naprawdę to jedno z moich powiedzeń. Ale spodobało się twojemu ojcu i mi je podkradł. Uważałem to za komplement.
— Tak więc Lyle Merrck rzeczywiście powiedział… — zaczął Xavier. — Tak.
— Nie wciskasz kitu?
— Nie wciskam kitu, panienko.
Ostatnia fala nabojów była w drodze do celu, gdy Clavain obmyślał atak przeciw Volyovej. Znowu brakowało elementu zaskoczenia, ale to typowe w wojnie kosmicznej. Ani miejsca na ukrycie, ani okazji do kamuflażu. Można było planować, układać strategie i mieć nadzieję, że wróg nie dostrzeże oczywistych lub subtelnych pułapek w alokacji sił, ale pod innymi względami wojna w kosmosie była grą absolutnie transparentną. Wojna między przeciwnikami, z których każdy mógł spokojnie zakładać wszechwiedzę drugiego. Jak w grze w szachy, wynik można było często przewidzieć po zaledwie kilku ruchach, zwłaszcza przy nierównych siłach przeciwników.
Volyova śledziła trajektorie superszybkich pocisków, mknących przez kosmos z wyrzutni rozstawionych przez „Światło Zodiakalne”. Przyśpieszały ze sto g, wytrzymując ten ciąg przez czterdzieści minut. Później stawały się pociskami czysto balistycznymi. Potem leciały z nieco mniej niż jedną dziesiątą szybkości światła — stanowiły trudny cel, ale nadal w granicach możliwości automatycznej obrony kadłuba „Nostalgii za Nieskończonością”. Każdy statek gwiezdny potrafił wykrywać i niszczyć szybko poruszające się obiekty — była to część procedur antykolizyjnych. Volyova musiała tylko zmodyfikować istniejące zabezpieczenia, by zmienić je w pełnokrwistą broń.
Pojawiał się jednak problem skali. Każdy pocisk angażował ułamek systemu obronnego kadłuba i zawsze istniało małe prawdopodobieństwo, że jednocześnie nadciągnie zbyt wiele pocisków i Volyova — a w zasadzie kapitan, który w istocie zajmował się obroną — sobie nie poradzi.
Ale nigdy się to nie wydarzyło. Przeprowadziła analizę rozrzutu pocisków i doszła do wniosku, że Clavain nie próbował jej trafić. Był w stanie to zrobić: miał pewną kontrolę nad pociskami do chwili, gdy przestawały przyśpieszać, miał czas, by dostosować ich tory do nawet najmniejszych zmian w położeniu „Nieskończoności”. A bezpośrednie trafienie superszybkiego pocisku, choćby został wyposażony w pustą głowicę, w jednej chwili zlikwidowałoby cały statek. A jednak pociski leciały po trajektoriach, nie dających szansy rzeczywistego trafienia w okręt. Przemknęły obok, z zapasem dziesiątek kilometrów, a tylko mniej więcej jeden na dwadzieścia wybuchał, ale nieco bliżej Resurgamu. Sygnatury wybuchów sugerowały niewielkie eksplozje materia-antymateria: albo resztka paliwa, albo mikrokartusze. Pozostałe dziewiętnaście pocisków miało głowice puste.