Выбрать главу

Nie musisz, jeśli nie…

[Clavainie, słówko ostrzeżenia. Możesz zajrzeć dowolnie głęboko w moją głowę. Nie ma tam barier, partycji, blokad mnemonicznych. Przynajmniej nie ma dla ciebie. Ale nie spoglądaj zbyt głęboko. Nie chodzi o to, że zobaczyłbyś coś osobistego czy coś, czego się wstydzę… to po prostu…]

Nie będę zdolny tego przyswoić?

[Czasami ja nie jestem zdolna tego przyswoić, Clavainie, a żyję z tym od urodzenia]

Rozumiem.

Spoglądał na powierzchniowe warstwy jej osobowości, czuł powierzchniowy ruch jej myśli. Dane spokojne, wszystko mógł zbadać; doświadczenia zmysłowe czy wspomnienia mógł rozwikłać i otworzyć, jakby należały do niego. Ale pod tą spokojną warstwą coś migało, jakby pędziło za dymnym szkłem — tam znajdował się wyjący huragan świadomości, gorączkowy i nieustanny, jak maszyna, którą za chwilę wybuch rozerwie na strzępy, ale taka, która w swej destrukcji nigdy nie znajdzie wytchnienia.

Wycofał się, przerażony, że mógłby się w tym pogrążyć.

[Widzisz, co mam na myśli?]

Zawsze się domyślałem, że żyjesz z czymś takim. Tylko po prostu nie…

[To nie twoja wina. To nie jest niczyja wina, nawet Galiany. Po prostu taka jestem]

Może głębiej niż kiedykolwiek w czasie ich znajomości zrozumiał pragnienia Felki. Gry, złożone gry, syciły tę wyjącą maszynę, dawały jej zajęcie, spowalniały ją do czegoś mniej wściekłego. Kiedy była dzieckiem, potrzebowała jedynie Muru, ale Mur jej zabrano. Później już nic nie wystarczało. Może maszyna ewoluowałaby w miarę dorastania Felki. A może Mur okazałby się nieadekwatny. Obecnie najważniejsze było znalezienie jego substytutu. Gry, łamigłówki, labirynty, zagadki, które owa maszyna mogłaby przetwarzać i w ten sposób dać Felce dozę wewnętrznego spokoju.

Teraz rozumiem, dlaczego masz nadzieję, że Żonglerzy pomogą.

[Nawet jeśli nie zdołają mnie zmienić — a nie jestem pewna, czy chcę zmiany — może przynajmniej dadzą mi temat do przemyśleń. Tyle obcych umysłów wniknęło w ich morza, tyle nagromadzili wzorców. Może zdołam zrozumieć coś, czego nie zrozumieli inni pływacy. Mogę nawet się przydać]

Zawsze mówiłem, że zrobię, co mogę. Ale nie stało się to łatwiejsze. Rozumiesz?

[Oczywiście]

Felko…

Musiała przeczytać z jego umysłu dostatecznie wiele, by zobaczyć, o co chciał zapytać.

[Kłamałam, Clavainie. Kłamałam, by cię ocalić, by zmusić cię, byś zawrócił]

Wiedział już o tym. Skade mu powiedziała. Ale do tej chwili nigdy całkowicie nie odrzucał możliwości, że to Skade mogła kłamać. Ze Felka jest rzeczywiście jego córką.

Zatem było to kłamstwo w dobrej intencji. W swoim czasie wiele ich miałem na sumieniu.

[Kłamstwo jest kłamstwem. Ale nie chciałam, by Skade cię zabiła. Wydawało się, że lepiej będzie, jeśli nie powiem prawdy…]

Wiedziałaś na pewno, że zawsze się zastanawiałem…

[To naturalne, że się zastanawiałeś, Clavainie. Gdy ocaliłeś mi życie, powstała między nami więź. I byłeś więźniem Galiany, zanim się urodziłam. Zebranie materiału genetycznego byłoby dla niej łatwe…] Jej myśli stały się mgliste. [Clavainie… czy mogę cię o coś zapytać?]

Nie ma między nami sekretów.

[Czy kochałeś się z Galianą, kiedy byłeś jej więźniem?]

Odpowiedział jej z zimną jasnością umysłu, która zaskoczyła nawet jego samego.

Nie wiem. Tak sądzę. Pamiętam to. Ale cóż znaczą wspomnienia po czterystu latach? Może po prostu pamiętam wspomnienie. Mam. Ale potem… Gdy stałem się jednym z Hybrydowców…

[Tak?]

Kochaliśmy się. Z początku kochaliśmy się często. Myślę, że innym Hybrydowcom to się nie podobało. Widzieli to jako zwierzęcy akt, prymitywny atawizm z bazowej linii ludzkości. Galiana oczywiście się z tym nie zgadzała. Ona zawsze była zmysłowa, upajała się bogactwem odczuć. Tego jej wrogowie nigdy dobrze nie rozumieli: że naprawdę kochała ludzkość bardziej niż oni. Właśnie dlatego stworzyła Hybrydowców. Niejako coś lepszego od ludzkości, ale jako dar, obietnicę, czym ludzkość mogłaby się stać, jeżeli tylko zrozumiemy nasz potencjał. Oni natomiast przedstawiali ją jako zimnego, redukcjonistycznego potwora. Strasznie się mylili. Galiana nie traktowała miłości jako starodawną darwinowską sztuczkę chemii mózgowej, którą trzeba wykorzenić z ludzkich umysłów. Uważała ją za coś, co należy doprowadzić do kulminacji, jak nasienie, które trzeba pielęgnować, by rosło. Ale oni tego nigdy nie rozumieli. I kłopot polegał na tym, że musiałem zostać włączony do Hybrydowców, żeby docenić, czego dokonała.

Clavain przerwał, poświęcając uwagę sytuacji swych sił rozmieszczonych wokół statku triumwira. W ostatniej minucie jeszcze dwie osoby straciły życie, ale ciągły napór trwał.

Tak, kochaliśmy się podczas moich pierwszych dni wśród Hybrydowców. Ale potem nie było to już potrzebne, chyba że jako akt sentymentalny. Wydawało się to czymś, co robią dzieci: nie było złe, nie prymitywne, nawet nie nudne, ale już nie budzące zainteresowania. Nie przestaliśmy się kochać wzajemnie, nie straciliśmy pragnienia doświadczeń zmysłowych. Po prostu istniało wiele atrakcyjniejszych sposobów osiągnięcia podobnej zażyłości. Kiedy już dotknąłeś umysłu innej osoby, szedłeś przez jej sny, widziałeś świat jej oczyma, czułeś świat jej skórą… cóż… nigdy nie było prawdziwej potrzeby, by powracać do starych sposobów. A ja nigdy nie należałem do sentymentalnych. Przeszliśmy do świata bardziej dorosłego, przepełnionego własnymi przyjemnościami i atrakcjami. Nie mieliśmy powodów, by oglądać się na to, co straciliśmy.

Nie odpowiedziała mu natychmiast. Statek leciał dalej. Clavain znowu patrzył na displeje i raporty taktyczne. Przez chwilę czuł, że powiedział za dużo. Ale wtedy odezwała się i wiedział już, że wszystko zrozumiała.

[Sądzę, że powinnam ci powiedzieć o wilkach]

TRZYDZIEŚCI SIEDEM

Kiedy Volyova podjęła decyzję, poczuła przypływ energii — zerwała ze swego ciała medyczne sondy i przetoki, odrzuciła je w okrutnym zapamiętaniu. Zachowała jedynie gogle, które zastępowały jej oślepione oczy. Starała się nie myśleć o ohydnej maszynerii buszującej obecnie w jej czaszce. Poza tym czuła się zdrowo i krzepko. Wiedziała, że to złudzenie, że za ten wybuch energii zapłaci później i że prawie na pewno zapłaci za to życiem. Nie bała się jednak tej perspektywy, czuła jedynie spokojną satysfakcję, że może przynajmniej coś zrobić z czasem, który jej pozostał. Kierowanie odległymi sprawami jak przykuty do łóżka pontyfik było w porządku, ale to nie jej styl. Ona, triumwir Ilia Volyova, i musiała trzymać pewne standardy.

— Ilio… — zaczęła Khouri, kiedy zobaczyła, co się dzieje. Volyova odpowiedziała głosem wciąż skrzeczącym, ale wreszcie z odcieniem dawnej energii.

— Khouri… proszę, nigdy nie kwestionuj moich działań, nie namawiaj mnie do ich zaniechania. Zrozumiałaś?

— Zrozumiałam… Tak mi się wydaje.

Volyova pstryknęła palcami na najbliższego serwitora. Pomknął ku niej slalomem między piszczącymi medycznymi monitorami.

— Kapitanie… każ, żeby serwitor pomógł mi się dostać do hangaru pojazdów kosmicznych, dobrze? Oczekuję, że skafander i prom będą dla mnie przygotowane.

Khouri ustabilizowała ją, utrzymując w pozycji siedzącej.

— Co planujesz, Ilio?

— Wychodzę na zewnątrz. Muszę poważnie pogadać z bronią siedemnaście.

— Twój stan zdrowia…

Volyova przerwała jej machnięciem wątłej dłoni.

— Mogę mieć słabe i niesprawne ciało, ale daj mi nieważkość, skafander i broń, a przekonasz się, że wciąż jeszcze potrafię zaszkodzić. Jasne?