[Wiem tylko to, co mi pokazano. Wybór to nie moje zadanie. Nie wskazuję, co powinieneś robić, ale uważałam, że należy ci o tym powiedzieć]
Wiem. Nie mam pretensji.
[Co zrobisz, Clavainie?]
Pomyślał o okrutnej równowadze: z jednej strony perspektywa kosmicznych kłótni — tysiącletnie galaktyczne bitwy — z drugiej nieskończenie wspanialsza perspektywa kosmicznej ciszy. Pomyślał o wirujących planetach i księżycach, o dobach, których tam nie będzie, i porach roku, które tam nie zawitają. Pomyślał o gwiazdach żyjących i umierających pod nieobecność rozumnych obserwatorów; gwiazdach, które oświetlają bezmyślną czerń aż po sam kres czasu. I żadnej świadomej myśli, która zakłóciłaby ten lodowy spokój. Maszyny mogły nadal przemierzać te kosmiczne stepy i kontynuować przetwarzanie i interpretację danych, ale nie byłoby miłości, nienawiści, żalu. Żadnego bólu, tylko analiza, aż ostatni przebłysk mocy zaniknie w ostatnim obwodzie, pozostawiając na wpół wykonany ostatni zawieszony algorytm.
Oczywiście to beznadziejna antropomorfizacja. Ten cały dramat dotyczył tylko lokalnej grupy galaktyk. Gdzieś, hen, setki milionów lat świetlnych stąd, znajdowały się inne takie grupy, kępy kilkunastu galaktyk związanych w mroku wzajemnym przyciąganiem grawitacyjnym. Dalekie, złowieszczo milczące, co nie znaczy, że pozbawione życia rozumnego. Może poznały wartość milczenia. Wielka historia życia w Drodze Mlecznej — w całej grupie lokalnej — może być tylko jednym wątkiem czegoś przytłaczająco rozległego. To, co tutaj się stało, mogło nie mieć wielkiego znaczenia. Wilki, ślepo wykonując jakieś instrukcje wydane w przeszłości, mogą zdusić teraz życie rozumne albo chronić nić życia w czasie najpoważniejszych kryzysów. A wynik jest nieistotny; tak jak lokalne wytępienie jakiegoś gatunku na jednej izolowanej wyspie nie liczy się wobec płodnych przypływów i odpływów życia na całym świecie.
A jeśli przeciwnie — to właśnie liczyło się najbardziej?
Clavain zobaczył nagle wszystko z nadzwyczajną jasnością: liczy się tylko tu i teraz. Ważne jest tylko przeżycie. Życie rozumne, które potulnie akceptowało swą własną eksterminację — bez względu na długofalowe argumenty, bez względu na to, jak wzniosłe były wyższe cele… Zachowaniem takiego rodzaju życia nie był zainteresowany.
Ani służeniem mu. Istota problemu była dziecinnie prosta: mógł oddać broń i zaakceptować swój udział w nadchodzącym wytępieniu ludzkości, wiedząc, że odegrał rolę w ostatecznym przeznaczeniu życia rozumnego. Albo też mógł wziąć teraz tyle broni, ile się uda, i stawić opór tyranii.
Może to bezcelowe? Może to tylko odwlekanie nieuniknionego? Ale co szkodziło spróbować?
[Clavainie…]
Czuł dogłębny spokój. Wszystko było jasne. Właśnie miał jej powiedzieć, że się zdecydował: weźmie broń, da odpór i do diabła z przyszłą historią. On, Nevil Clavain, nigdy w życiu się jeszcze nie poddał.
Ale nagle coś innego przyciągnęło jego uwagę. „Światło Zodiakalne” zostało trafione. Wielki statek rozłamywał się na dwie części.
TRZYDZIEŚCI DZIEWIĘĆ
— Cześć, Clavainie. — Głos llii Volyovej przypominał cichy szelest. — Miło cię w końcu widzieć. Podejdź bliżej, dobrze?
Podszedł do łóżka, nie chcąc wierzyć, że to triumwir. Wyglądała na bardzo chorą, a jednak wyczuwał w niej głęboki spokój. Wyraz jej twarzy — o ile mógł go odczytać, bo oczy skrywały szare gogle — świadczył o spokojnym spełnieniu, o znużonej euforii, która towarzyszyła zakończeniu długiej i trudnej sprawy.
— Miło cię widzieć, Ilio — powiedział.
Uścisnął jej dłoń — bardzo delikatnie. Wiedział, że była już ranna, kiedy wyleciała w kosmos, do bitwy. Niczym nieosłonięta, otrzymała taką dawkę promieniowania, że nawet medmaszyny o szerokim spektrum nie mogły nic pomóc.
Umierała.
— Jesteś bardzo podobny do swojej kopii, Clavainie. — Głos Volyovej był cichym zgrzytem. — Ale też bardzo różny. Jest w tobie powaga, której nie było w maszynie. A może to po prostu fakt, że znam cię obecnie jako przeciwnika? Nie jestem pewna, czy cię wcześniej poważałam.
— A teraz?
— Dałeś mi materiał do przemyśleń, tyle przynajmniej muszę przyznać.
W pomieszczeniu było ich dziewięcioro. Obok łóżka Volyovej stała Khouri, kobieta, którą Clavain uważał za jej zastępczynię. Clavainovi z kolei towarzyszyli Felka, Scorpio, dwaj żołnierze Scorpia, Antoinette Bax i Xavier Liu. Prom Clavaina zadokował przy „Nostalgii za Nieskończonością”, natychmiast gdy tylko otrzymał deklarację zawieszenia broni. „Burzyk” przyleciał wkrótce po nim.
— Czy rozpatrzyłaś moją propozycję? — spytał łagodnie Clavain.
— Twoją propozycję? — Pogardliwie pociągnęła nosem. — Więc moją skorygowaną propozycję. Która nie wymaga twego jednostronnego poddania się.
— Nie bardzo możesz sobie pozwolić na składanie propozycji komukolwiek, Clavainie. Kiedy ostatni raz patrzyłam, została ci tylko połowa statku.
Miała rację. Większość załogi i Remontoire nadal żyli, ale uszkodzenie statku było bardzo poważne. Tylko cud sprawił, że silniki Hybrydowców nie wybuchły.
— Miałem na myśli… sugestię. Wspólne porozumienie, korzystne dla nas obojga.
— Odśwież moją pamięć, Clavainie, dobrze?
— Antoinette, czy możesz się przedstawić? — zwrócił się do dziewczyny.
Podeszła bliżej do łóżka, z tą samą tremą, którą wcześniej okazał Clavain.
— Ilio…
— Jestem triumwir Volyova, młoda damo. Przynajmniej do czasu, kiedy poznamy się bliżej.
— Chciałam powiedzieć, że… mam statek… ten frachtowiec… Volyova spojrzała gniewnie na Clavaina. Wiedział dlaczego.
W pełni świadoma, że nie zostało jej wiele czasu, chciała rozmowy wprost.
— Bax ma frachtowiec — powiedział szybko Clavain. — Teraz przy nas dokuje. Ma ograniczoną zdolność manewrowania w atmosferze, nie najlepszą, ale da sobie radę.
— Co chcesz przez to powiedzieć, Clavainie?
— Chcę powiedzieć, że ma wielkie, uszczelnione ładownie. Może zabrać pasażerów, ogromną liczbę pasażerów. Nie w warunkach luksusowych, ale…
Volyova przywołała gestem Bax. — Ilu?
— Cztery tysiące z łatwością. Może nawet pięć. Aż się prosi, by go wykorzystać jako arkę.
Clavain kiwnął głową.
— Pomyśl o tym, Ilio. Wiem, że realizujesz tutaj plan ewakuacji. Wcześniej podejrzewałem, że to wybieg. Teraz zobaczyłem dowody. Ale prawie nic nie uszczknęliście z ludności planety.
— Zrobiłyśmy, co się dało — broniła się Khouri. Clavain uniósł dłoń.
— Wiem. Przy istniejących ograniczeniach dobrze się spisałyście. Ale obecnie możemy się spisać znacznie lepiej. Broń wilków… urządzenie Inhibitorów prawie dowierciło się do serca Delty Pawia. Po prostu nie ma czasu na inny plan. Z „Burzykiem” potrzebujemy jedynie pięćdziesięciu lotów tam i z powrotem. Może czterdziestu. Ma rację — to jest arka. I to szybka.
Volyova westchnęła.
— Gdyby to było takie proste, Clavainie.
— Co masz na myśli?
— My nie przenosimy z powierzchni Resurgamu bezosobowych jednostek. Przenosimy ludzi. Przestraszonych, zdesperowanych ludzi. — Szare gogle nachyliły się nieco. — Prawda, Khouri?
— Ma rację. Na dole jest bałagan. Administracja…
— Wcześniej byłyście tylko wy dwie — powiedział Clavain. — Musiałyście współpracować z rządem. Teraz mamy armię i możemy wymusić nasze żądania. Prawda, Scorpio?