Płynęli dalej w milczeniu. Morze falowało, od czasu do czasu musieli omijać ogromne skupiska podobnej do wodorostów biomasy, która przesuwała się i reagowała na obecność łodzi w sposób denerwująco celowy. Wkrótce Clavain dostrzegł ląd, a potem łódź osiadła na skalnym dnie.
Musieli wysiąść i brnąć w wodzie. Gdy wychodzili na brzeg, Clavain drżał. Wydawało się, że łódź jest daleko, a „Nostalgii za Nieskończonością” nie było widać w ogóle.
Antoinette Bax wyszła im na spotkanie. Starannie wybierała drogę przez pole kałuż, które pobłyskiwały w skale jak mozaika idealnie szarych zwierciadeł. Za nią, na wznoszącym się zboczu, leżało pierwsze obozowisko: wioska bąblowych namiotów przyszpilonych do skały.
Clavain zastanawiał się, jak osada będzie wyglądała za dwadzieścia lat.
„Nostalgia za Nieskończonością” przywiozła ponad sto sześćdziesiąt tysięcy ludzi — o wiele za dużo, by umieścić ich na jednej wyspie. Powstanie więc łańcuch osiedli — koło pięćdziesięciu — z kilkoma ośrodkami na większych suchszych guzełkach lądu. Kiedy osiedla zostaną założone, można będzie rozpocząć budowę pływających kolonii, które dostarczą schronienia długoterminowego. Każdy znajdzie zajęcie. Clavain czuł się zobowiązany do udziału w pracach, choć czuł, że nie jest do tego stworzony.
Tak naprawdę czuł, że to, do czego został stworzony, już wykonał.
— Antoinette — zwrócił się do niej, wiedząc, że Felka nie rozpozna kobiety bez jego pomocy — jak się mają sprawy na suchym lądzie?
— Już coś zaczyna tam śmierdzieć, Clavainie. Patrzył na ziemię, z obawy, że się potknie.
— Co takiego?
— Wielu ludziom nie podoba się pomysł, żeby tu pozostać. Zaciągnęli się na wyprawę Ciernia, ponieważ chcieli wracać do domu, na Yellowstone. Wkurza ich myśl, że mieliby tkwić dwadzieścia lat na niezamieszkanej kuli.
Clavain cierpliwie skinął głową. Szedł, mocno opierając się o Felkę.
— Wbiłaś tym ludziom do głowy, że gdyby nie polecieli z nami, już byliby martwi?
— Tak, ale wiesz jak to jest. Niektórzy nigdy nie będą zadowoleni. — Wzruszyła ramionami. — Pomyślałam sobie, że cię te wiadomości podniosą na duchu… gdybyś przypadkiem sądził, że od tej pory będzie to już żegluga po spokojnym morzu.
— Z jakichś przyczyn nigdy tak nie myślałem. A teraz, czy ktoś może nas oprowadzić po wyspie?
Felka pomogła mu dostać się na równiejszy teren.
— Antoinette, jesteśmy mokrzy i zziębnięci. Czy możemy się gdzieś osuszyć i ogrzać?
— Chodźcie ze mną. Nawet mamy zaparzoną herbatę.
— Herbatę? — zapytała podejrzliwie Felka.
— Herbatę wodorostową. Lokalną. Ale bez obaw. Nikt jeszcze od niej nie umarł i w końcu przywykniecie do smaku.
Poszli za Antoinette do obozowiska. Ludzie pracowali, prowadzili od żółwiowatych generatorów wężowe kable energetyczne i stawiali nowe namioty. Zaprowadziła ich do jednego z już rozstawionych i zasunęła za sobą klapę. W środku było ciepło i sucho, ale miało to tylko taki skutek, że Clavain poczuł się bardziej wilgotny i zmarznięty niż przed chwilą.
Dwadzieścia lat w takim miejscu, pomyślał. Cały czas zajęci, by utrzymać się przy życiu, ale co to za życie, składające się tylko z walki o przetrwanie? Żonglerzy albo mogą się okazać nadzwyczaj fascynujący, pełni odwiecznych zagadek kosmicznej proweniencji, albo mogą nie życzyć sobie w ogóle żadnych kontaktów z ludźmi. Na innych światach Żonglerów między ludźmi a Żonglerami Wzorców ustanowiono dobre stosunki, ale znalezienie klucza do porozumienia wymagało czasami wielu dziesięcioleci studiów. Nim dochodziło do porozumienia, Żonglerzy zachowywali się jak ospałe roślinne skupiska. Wykazywali działanie inteligencji, ale w żaden sposób się nie odkrywali. Ten świat był dość samotny i ponury — kontakt z Żonglerami mógł uczynić tutejsze życie znośniejszym. A jeśli się okaże, że jest to pierwsza grupa Żonglerów, nie zainteresowana ludźmi, nie pragnąca ich wzorców neuralnych? Nie będzie tu nic ciekawego do roboty. Remontoire, Khouri i Cierń, którzy postanowili się zanurzyć w skomplikowaną strukturę żyjącej gwiazdy neutronowej, może wybrali wyjście o niebo atrakcyjniejsze, pomyślał Clavain.
Cóż, w ciągu dwudziestu lat dowiedzą się, czy tak jest naprawdę.
Antoinette postawiła przed nim kubek zielonego płynu.
— Wypij to, Clavainie.
Upił łyk, kręcąc nosem na miazmat ostrych, słonawych oparów wiszących nad napojem.
— A jeśli piję Żonglera Wzorców?
— Felka mówi, że nie. Ona to powinna wiedzieć najlepiej. Myślę, że od dawna śpieszy się jej do spotkania z tymi sukinsynami, więc wie o nich co nieco.
Clavain znowu spróbował herbaty.
— Tak, to prawda. Felko…
Ale Felka gdzieś poszła. Była przed chwilą w namiocie, ale już wyszła.
— Dlaczego tak bardzo chce ich spotkać? — zapytała Antoinette.
— Bo spodziewa się od nich coś otrzymać — wyjaśnił Clavain. — Dawno temu, kiedy mieszkała na Marsie, była w samym centrum czegoś bardzo skomplikowanego — rozległej żywej maszyny, którą musiała utrzymać przy życiu siłą własnej woli i intelektem. To nadawało sens jej życiu. Potem ludzie — moi ludzie, prawdę mówiąc — zabrali jej tę maszynę. Omal wtedy nie umarła, jeśli kiedykolwiek była naprawdę żywa. Wróciła do czegoś na kształt normalnego życia. Ale potem już tylko szukała czegoś, czego mogłaby użyć i co mogłoby użyć ją, czegoś tak zawiłego, że nie potrafiłaby ogarnąć całej tajemnicy jednym przebłyskiem intuicji, i czegoś, co mogłoby ją jednocześnie bez reszty pochłonąć.
— Żonglerów.
Trzymał w dłoniach kubek z herbatą. Przekonał się, że nie była taka zła.
— Tak, Żonglerów. Mam nadzieję, że znajdzie to, czego szuka.
Antoinette sięgnęła pod stół i podniosła coś z podłogi. Położyła między nimi skorodowany metalowy walec, pokryty koronkową pianą zwapniałych mikroorganizmów.
— To radiolatarnia. Znaleźli ją wczoraj, milę od brzegu. Na pewno jakieś tsunami zmyło ją do morza.
Pochylił się i przyjrzał kawałkowi metalu. Był zgnieciony i poobijany, jak stara zdeptana puszka po konserwach.
— Może to hybrydowskie — stwierdził. — Ale nie jestem pewien. Nie zachowały się żadne oznaczenia.
— Myślałam, że kod jest Hybrydowców?
— Rzeczywiście: to prosta radiolatarnia transpondera wewnątrzukładowego. Nie jest po to, by odbierano ją z większych odległości niż kilkaset milionów kilometrów. Ale to nie znaczy, że ustawili ją tu Hybrydowcy. Może Ultrasi ukradli ją z jednego z naszych statków. Dowiemy się więcej, jak ją rozbierzemy, ale trzeba to robić ostrożnie. — Postukał knykciami w metalową skorupę. — Tam w środku jest antymateria, bo latarnia już przestałaby nadawać. Może niewiele, ale wystarczy, by zrobić dziurę w tej wyspie, jeśli nie będziemy tego otwierać we właściwy sposób.
— To chyba ty będziesz to otwierać, a nie ja.
— Clavainie…
Obrócił się: wróciła Felka. Wyglądała na jeszcze bardziej przemoczoną niż wówczas, gdy tu przybyli. Włosy oblepiły jej twarz prostymi pasmami, a czarna suknia szczelnie przylegała do jednego boku. W tym stanie powinna być blada i drżąca, pomyślał Clavain. Ona jednak miała rumieńce i wyglądała na podekscytowaną.
Odstawił herbatę.
— O co chodzi?