Clavain przespacerował się pod ścianami. Przebywanie tu nie sprawiało mu specjalnej przyjemności, ale wszystko, co czuł — lekki przestrach, słabe wrażenie czyjejś obecności — mogło mieć podłoże psychosomatyczne.
— Co się stało? — zapytał.
— Wypadek — powiedział H od drzwi. — Dotyczył tylko badań Sukhoi. Została ranna, ale nie krytycznie, i szybko wyzdrowiała.
— Żadna inna osoba z jej zespołu nie została poszkodowana?
— To najdziwniejsze. Nie było innych ludzi. Sukhoi zawsze pracowała sama. Nie sądziliśmy, że w ogóle mogą być jacyś inni poszkodowani. Urządzenia częściowo uległy zniszczeniu, ale wkrótce się okazało, że w pewnym zakresie mają zdolność samoreperacji. Sukhoi była przytomna i przy zdrowych zmysłach, ale zadawała dziwne pytania. Jedno z takich, które powoduje, że — proszę wybaczyć to wyrażenie — jeżą mi się włosy na karku.
— Z jakiego powodu? — Clavain podszedł do H przy drzwiach.
— Pytała, co się stało z drugim uczonym.
— A więc jednak doznała urazu neurologicznego. Fałszywe wspomnienia. — Clavain wzruszył ramionami. — Trudno się dziwić.
— Ale ona podała konkretne dane tego człowieka, nazwisko i historię życia. Nazywał się jakoby Yves Mercier i został zwerbowany na Pasie Złomu w tym samym czasie co ona.
— Nie było żadnego Yvesa Mercier?
— Nikt o takim lub podobnym nazwisku nie pracował w Chateau. Sukhoi zawsze prowadziła eksperymenty sama.
— Może winę za wypadek chciała zrzucić na kogoś innego. Podświadomie stworzyła kozła ofiarnego.
H skinął głową.
— Podejrzewaliśmy coś takiego. Ale po co miałaby się przejmować tak drobnym wypadkiem? Ani nikt nie zginął, ani aparatura nie została poważniej uszkodzona. Ponadto w wyniku tego wypadku więcej dowiedzieliśmy się o naturze zjawisk niż przez tygodnie mozolnych doświadczeń. Sukhoi była niewinna i dobrze o tym wiedziała.
— A więc z jakiegoś powodu zmyśliła to nazwisko. Podświadomość to dziwna rzecz. Nie wszystko musi się dać racjonalnie wyjaśnić.
— Tak też sądziliśmy, ale Sukhoi nie ustępowała. Gdy wyzdrowiała, jej wspomnienia z pracy z Mercierem jeszcze się skonkretyzowały. Podawała drobne szczegóły: jak wyglądał, co lubił jeść i pić, co go bawiło, a nawet czym zajmował się przed przyjściem do Chateau. Przekonywaliśmy ją usilnie, że Mercier nie istnieje, ale reagowała histerycznie.
— Zwariowała.
— Wszystkie testy wskazywały, że nie. Jej urojenia dotyczyły tylko Merciera. Zacząłem się więc nad tym zastanawiać.
Clavain patrzył na niego, wyraźnie oczekując dalszego ciągu opowieści.
— Szukałem — ciągnął H. — W kartotekach Pasa Złomu, tych, które przetrwały zarazę, znalazłem pewne dane, niepokojąco pasujące do opowieści Sukhoi.
— Na przykład?
— Istniał niejaki Yves Mercier, jego miejsce urodzenia zgadzało się z tym, które ona podała. Ta sama karuzela.
— To mogło być częste nazwisko wśród Demarchistów.
— Było tylko jedno takie. I data urodzin się zgadzała. Jedyna różnica polegała na tym, że ten prawdziwy Mercier zmarł wiele lat wcześniej. Został zabity wkrótce po tym, jak zaraza zniszczyła Migotliwą Wstęgę.
— A więc to zbieg okoliczności. — Clavain wzruszył ramiona mi, choć z mniejszym przekonaniem, niżby chciał.
— Może. Ale ten Yves Mercier był wówczas studentem i specjalizował się w specyficznych zjawiskach próżni kwantowej, a — według Sukhoi — ze względu na te zainteresowania zatrudniłem go u siebie w laboratorium.
Clavain pragnął jak najszybciej opuścić ten pokój. Wyszedł do niebiesko oświetlonego korytarza.
— Uważa pan, że ten jej Mercier istniał w rzeczywistości?
— Tak. Miałem zatem dwie możliwości. Albo Sukhoi w jakiś sposób znała historię życia Merciera, albo powinienem przyjąć, że on nie umarł.
— Ale to chyba niemożliwe.
— Przeciwnie, uważam, że to, co mówiła Sukhoi, jest absolutnie prawdziwe. Choć jeszcze tego nie rozumiemy, ale w jakiś sposób Mercier nigdy dla niej nie umarł. Pracowała z nim i był obecny w tym pokoju, gdy zdarzył się wypadek.
— Ale przecież w dokumentach znalazł pan potwierdzenie jego śmierci.
— Przypuśćmy jednak, że przeżył zarazę, kontynuował prace teoretyczne nad próżnią kwantową, potem zatrudniłem go i wraz z Sukhoi badali mniej stabilne przejścia stanu. Przypuśćmy, że wydarzył się wypadek, związany z przejściem do stanu naprawdę bardzo niebezpiecznego. Według Sukhoi Mercier znajdował się wtedy przy generatorze pola znacznie bliżej niż ona.
— To go zabiło.
— Gorzej: to spowodowało, że przestał istnieć. — H patrzył na Clavaina i z profesorską cierpliwością kiwał głową. — To tak, jakby jego historia życia, cała jego linia świata została wypruta z naszej rzeczywistości, aż do punktu, gdy Mercier został zabity w czasie parchowej zarazy. Wtedy — logicznie biorąc — nastąpiła jego śmierć w linii świata wspólnej dla pana i dla mnie.
— Ale nie dla Sukhoi — powiedział Clavain.
— Nie. Ona pamiętała wydarzenia poprzednie. Przypuszczam, że była blisko ogniska, w którym jej wspomnienia splątały się z poprzednią wersją wydarzeń. Gdy Mercier został skasowany, kobieta mimo to zachowała wspomnienia o nim. Wcale nie oszalała. Była tylko świadkiem przerażającego wydarzenia, przekraczającego granice rozumienia. Przeraża pana to, że doświadczenie skończyło się w taki sposób?
— Już mi pan mówił, że to niebezpieczne.
— W tamtym czasie nie wyobrażaliśmy sobie, że aż tak bardzo. Ciekawe, ile linii świata zostało wyszarpniętych z rzeczywistości, nim ktokolwiek znalazł się na tyle blisko wydarzenia, że potrafił stwierdzić, że zaszła zmiana.
— Po co przeprowadzano te eksperymenty, jeśli wolno wiedzieć? — spytał Clavain.
— Badano przejścia stanu, co bardziej egzotyczne topologie próżni kwantowej. Potrafimy wyssać z materii część bezwładności i w zależności od stanu pola możemy kontynuować wysysanie, aż wewnętrzna bezwładność materii będzie asymptotycznie równa zeru. Zgodnie z teorią Einsteina materia bez masy musi się poruszać z prędkością światła. Staje się fotonowa, światłopodobna.
— Czy to właśnie stało się z Mercierem?
— Niezupełnie. O ile rozumiem wyniki Sukhoi, stan zerowej masy byłby bardzo trudny do fizycznej realizacji. Zbliżając się do stanu masy zerowej, próżnia miałaby tendencję do przeskakiwania na drugą stronę. Sukhoi nazwała to zjawiskiem tunelowym.
Clavain uniósł brew.
— Na drugą stronę?
— W stan próżni kwantowej, w którym materia ma urojoną masę bezwładnościową. Urojoną w ściśle matematycznym sensie. Tak jak pierwiastek kwadratowy z minus jeden jest liczbą urojoną. Oczywiście, dostrzega pan natychmiastowe implikacje.
— Mówimy o materii tachionowej — odparł Clavain. — Materii poruszającej się z prędkością większą od światła.
— Właśnie. — H okazał zadowolenie. — Najwyraźniej końcowe eksperymenty Sukhoi i Merciera dotyczyły przejścia między materią tardionową — czyli taką, jaką znamy — a tachionową. Badali stany próżni, które umożliwiłyby konstrukcję napędu dla statków szybszych od światła.
— To po prostu niemożliwe — stwierdził Calvain. H położył mu dłoń na ramieniu.
— Według mnie to nie jest właściwe podejście. Oczywiście larwy wiedziały. To była ich technika, a jednak wolały pełznąć w kosmosie. To świadczy samo za siebie. Nie „niemożliwe” — raczej bardzo, ale to bardzo niezalecane.
Milcząc, stali przez chwilę na progu pokoju, w którym Mercier uległ wymazaniu.