Выбрать главу

- Wyłącz - machnęła ręką w stronę ekranu, na którym kręcił się korowód siedmioletnich rówieśników Lidki. - Puść jakiś nowy film... Masz coś dobrego?

- Oczywiście - ożywił się Stawek.

Ciekawe, że deputowany Zarudny przekonał także syna. Wystarczy, jak to się mówi, udać, że nic się nie dzieje - i wszyscy wkrótce zaczną w to wierzyć, a po jakimś czasie okaże się, że rzeczywiście nic się nie stało.

Teraz nawet zastępica uśmiecha się do Lidki przyjaźnie. I matematyczka o wszystkim zapomniała. A chemica nie kwituje jej przyjścia dyskretnym chichotem. Mądrego ojca ma ten Sławek, gdyby nie był taki mądry, nie zostałby radcą stanu.

Wejściowe drzwi otworzyły się z cichym szczękiem. Lidka drgnęła. Tak, bez dzwonka i bez uprzedzenia wchodzi tylko pan domu.

Dziewczyna wstała.

- Trzeba się chyba przywitać?

Sławek także wstał:

- Poczekaj, zaraz zobaczę. Może jest przemęczony... jeżeli tak, to nie trzeba mu przeszkadzać.

I wyszedł. Lidka znów usiadła na kanapie i wyciągnęła przed siebie nogi w miękkich, kosmatych papciach.

Gra w dziecięcą przyjaźń, w którą dała się wciągnąć wbrew swojej woli, oprócz swoich osobliwości miała i plusy. A udobruchanie szkolnych zrzęd nie należało do najbardziej smakowitych.

Najbardziej tłustym kąskiem był ojciec Sławka. O ile wracał z pracy przed północą. I kiedy nie wracał „przemęczony”.

- Lidka! - zawołał Sławek z korytarza, a dziewczyna z jego głosu natychmiast zrozumiała, że filmu oglądać nie będzie trzeba. - Wszystko w porządku, ojciec czuje się doskonale i zaraz wyjdzie spod prysznica...

Lidka rzuciła okiem na swoje odbicie w zwierciadle.

* * *

O Andrieju Igorowiczu Zarudnym opowiadano wiele historii. Niektóre z nich były niemiłe, inne po prostu brudne. Lidka doskonale wiedziała, że będący przy władzy człowiek nie może jej sprawować, nie narobiwszy sobie wrogów i nieprzyjaciół, którzy niczym wieniec otaczali mu szyję.

Jedna ze zbyt śmiałych gazet została zamknięta po tym, jak deputowany Zarudny, wymieniony w jednym z artykułów, wytoczył jej i wygrał proces „w obronie czci i godności”. Inni redaktorzy i autorzy artykułów bulwarowej prasy tak daleko się nie zapuszczali; dogryzali deputowanemu jakby mimochodem i niechcący, a na pierwsze żądanie drukowali sprostowania. Jednocześnie popularne prorządowe dzienniki nie żałowały miejsca na rozumne artykuły Andrieja Igorowicza, obszerne wywiady i fotografie szczupłej, stanowczej twarzy. Deputowany Zarudny był u szczytu swojej popularności.

Albo zbliżał się do niego w szybkim tempie.

Mówi się przecież - i to coraz głośniej, że właśnie Zarudny zostanie kolejnym Prezydentem. Och, jakby to było fajnie! Lidka Sotowa osobiście zna Prezydenta!

Lidka nie chciała się przyznać przed sobą, że przelotna znajomość z niepospolitym człowiekiem jej pochlebia. Tylko dlatego zresztą podjęła grę ze zniechęconym Sławkiem i siedząc na skórzanej kanapie, ogląda wideo lub pije mrożoną kawę. Wszystko dla takiego szczęśliwego przypadku - deputowany wrócił wcześniej, nie jest przemęczony pracą i bez sprzeciwu może spędzić jakiś czas w towarzystwie syna... i z gościem syna, który przypadkiem jest akurat w domu.

Różowy po kąpieli deputowany miał na sobie obszerną domową koszulę. Mokre włosy sterczały mu jak tamtego zimnego dnia, kiedy Lidka rozmawiała z nim po raz pierwszy. Kiedy czekała na wyrzuty, zamaskowane oskarżenia i diabli wiedzą, co jeszcze...

A przecież... Gdyby nie tamto spotkanie, to możliwe, że polazłaby ze Świętka na przedmieścia i wpakowałaby się w jakąś historię, przystałaby do jednego z tych młodzieżowych „ogniw”, których uczestników - o ile zostaną złapani - bez gadania odwożą do punktu pomocy psychicznej i napychają tabletkami. Znaczy, tak robią teraz. Wtedy, w zimie, o tych „ogniwach” jeszcze nie wiedzieli.

Ojciec Sławka już wtedy opowiedział jej o budowie tych „ogniw”. I o łajdakach, którzy je „skręcają”. Lidka od razu poczuła się dorosłą i mądrą... taką, której na plewy nikt nie nabierze.

Dobrze, że głupia Swietka tylko jeden raz poszła na zebranie „ogniwa”. I że jej nie przyłapali.

Och, gdyby licealna dyrektorzyca miała w głowie choć połowę tego rozumu, jaki posiadł deputowany Zarudny! Co prawda, wtedy dałaby sobie spokój z prowadzeniem liceum i zajęłaby się polityką.

Lidka uśmiechnęła się do swoich myśli.

- Jak tam wyniki w szkole?

Wyniki były mizerne. Z dwójek wylazła, ale z trójek wyjść się nie udało. Zupełnie straciła zainteresowanie nauką - co prawda, podobny los przypadł w udziale większości jej rówieśników. Wszystkie te probówki, równania i dyktanda wydawały się teraz takimi niepotrzebnymi i niewiele znaczącymi na tle nadciągającej katastrofy. Później, mówili sobie jeszcze wczorajsi celujący uczniowie. Kiedyś tam, później... przecież nie wiadomo, jak to się wszystko ułoży, po cóż więc niepotrzebnie zamartwiać się przed czasem.

W melancholię popadały osobliwie dziewczęta. Ich wyjaśnienia brzmiały jak muzyka: trzy-cztery lata po mrydze można uznać za wyrwane z życia. Mówią, że po urodzeniu dziecka kobieta traci połowę intelektu, znaczy, jak urodzi dwoje, zgłupieje do cna. Potem pieluchy i nocniki, miną najmniej trzy lata, zanim maluchy będzie można oddać do żłobka. Co zostanie w głowie po takim okresie? Jakie równania?

Lidka uśmiechała się i kiwała głową. Ot, hymn żywotności! Wszystkie dziewczęta wierzą, że przetrwają apokalipsę, wszystkie wierzą, że będą żyć potem i rodzić te... jak im tam... dzieci...

Dziewczyny przekonywały jedna drugą. Z przesadnym zapałem. Za bardzo się przy tym unosiły. Jakby starały się zdusić w sobie własną, godną potępienia niepewność.

Dziewiątego czerwca...

Lidka doskonale wiedziała, że w dwieście piątej dawno już nikt się nie uczył. Niektórzy jeszcze przychodzą na zajęcia, grają pod ławkami w karty i irytują nauczycieli. Ci z kolei, w miarę możliwości starają się odegrać. Swietka mówi, że szkolny dziennik zrobił się ostatnio czerwony od niedostatecznych. Nikt się nie dziwi, widząc siniak po uderzeniu nauczycielską linijką. Najbardziej rozpuszczonych nauczyciele wuefu łapią i tłuką w zamkniętych szatniach.

Na zajęciach opowiadano im o „podstawach wiedzy”, „solidnym fundamencie” i o „dorosłym życiu”, które czeka ich w kolejnym cyklu. Licealiści patrzyli jeden na drugiego i wzdychali. No, powiedzmy, chłopcy... niech będzie. Chłopaki od razu po liceum mogą uczyć się i pracować. Rysiuk, na przykład, już otrzymał studencki indeks...

Co prawda, wielu na jego miejscu by uważało. Chociażby po to, żeby nie zapeszyć. Mieszkańcy tych miast, które zostały unicestwione, też snuli plany na przyszłość. Zresztą i przy najzwyklejszej apokalipsie trafiają się pechowcy, którzy nie zdążą w porę dostać się do Wrót...

Lidka westchnęła.

- Co, ciężko? - cicho zapytał Andriej Igorowicz.

Dziewczyna w milczeniu kiwnęła głową.

- Rozumiem - odezwał się Zarudny po chwili milczenia. - Pierwsza apokalipsa zawsze jest trudna. Druga zresztą wcale nie jest łatwiejsza, możesz mi wierzyć... Bać się o dzieci jest jeszcze gorzej.

Lidka kątem oka zerknęła na Sławka. I zaraz potem uciekła spojrzeniem w bok. Wcześniej nigdy by jej nie przyszło do głowy, że można się bać o takiego drągala. I że jej rodzice boją się o nią, o Janę i Timura...

- Lida, jesteś dziś jakaś smutna. Sławek, daj no tu stolik, zagramy kilka szybkich partyjek.

Ze wszystkich zabaw deputowany Zarudny najbardziej lubił stołowy hokej. Trajektorie plastykowych hokeistów przypominały tory, po jakich poruszali się żywi ludzie z kijami; Lidka dość szybko nauczyła się poruszania dźwigniami i wygrywała ze Sławkiem trzy partie na pięć, tyle że ze Sławkiem grało się nieciekawie. Podczas gry młodszy Zarudny nie wydawał zrozumiałych dźwięków, tylko zaciekle sapał i buczał - radośnie albo żałośnie, w zależności od sytuacji. Sławek, choć starszy od Lidki o dwa lata, wydawał jej się w takich chwilach dzieciakiem podobnym do tych którzy chodzili parami na ekranie widiku...