Dziwne było i to, że ów dzieciak potrafił zdobyć się na napaść w muzeum. Jeszcze trochę i Lidka mogłaby zacząć współzawodnictwo z najbardziej zuchwałymi dziewczynami z dwieście piątej, które, jak się okazuje, przekłuwały kołnierzyki szpilkami z główką. Taka szpileczka oznaczała: „Jestem już kobietą”, a pierwszy koralik na szpilce koniecznie musiał być czerwony. Liczba koralików oznaczała zaliczonych potem chłopców, przy czym - jak mówiono - niejedna uzurpatorka dostawała od kumpelek po gębie za kłamstwa lub przesadne chwalenie się sukcesami.
Myślenie o tym wszystkim, szczególnie gdy się patrzyło na grającego Sławka, tym bardziej na Sławka grającego z ojcem, było co najmniej dziwne. Papa przyszedł z pracy i razem z synem gonią po stole plastykowy krążek. A ten syn, na dodatek, to jeszcze prawdziwy dzieciak. Co mają do tego zwyczaje z dwieście piątej?!
Ot, jak mylące bywają pozory.
Lidka westchnęła.
Andrzej Igorowicz grał, jak to mówią, tylko jedną ręką. Krążek latał z kąta w kąt, ale Zarudny starszy miał też czas na niespiesznie prowadzoną rozmowę:
- Co tam jeszcze u ciebie. Lido? Bratu już się poprawiło?
Przed tygodniem Timur trochę kaszlał. Chorobą nazwać tego się nie dało. A deputowany Zarudny pamiętał...
- Dziękuję, już wszystko w porządku - odpowiedziała odruchowo. I niespodziewanie dla siebie samej dodała: - A co tam słychać u was w Parlamencie?
Właściwie, czemu nie miałaby zapytać? Przecież ludzie pytają jedni drugich, co słychać w szkole, w domu, w pracy.
Wyglądało na to, że Andriej Igorowicz także się zdziwił. Nawet puścił gola. Sławek radośnie zahuczał.
- Sprawy takie, jak zwykle - odparł Zarudny powoli. - Jeżeli cię to naprawdę interesuje, mogę ci dać zszywkę „Wiadomości Parlamentarnych”. Są tam wszystkie przemówienia praktycznie bez skrótów...
Lidka usiadła na jeszcze ciepły stołek i wrażenie obcego ciepła sprawiło, że drgnęła i od razu puściła gola.
- Wyszłam z wprawy - stwierdziła przepraszającym tonem.
Sławek nie poczuł urazy.
- Papo, zagrajcie od początku!
- Poczekaj - deputowany Zarudny zatrzymał Lidę, wstającą od stołu. - Sławek, bądź tak uprzejmy i przynieś z kuchni herbatę... przy okazji zapytaj mamę, powinny zostać jeszcze jakieś pierożki...
Sławek zmarszczył się gniewnie, ale wstał bez sprzeciwu. I zamknął za sobą drzwi; Zarudni mieli tak rozległe mieszkanie, że Lidka do tej pory nie zdążyła się zorientować, gdzie u nich jest kuchnia.
Andriej Igorowicz usiadł na miejscu Sławka i pogładził palcem po hełmie żółtego, plastykowego bramkarza:
- Co, Lida? Może zagramy?
Kiwnęła głową. Nie wiadomo dlaczego, nagle zaschło jej w gardle. Wiedziała, że gdy wróci do domu, bez końca będzie odtwarzać w pamięci te właśnie, mknące teraz szybko sekundy - Sławek siedzi w kuchni, a ona z deputowanym stoją w odległości metra jedno od drugiego i ze skupieniem w oczach kręcą rączkami.
- Ciężko być najmłodszą z rodzeństwa?
Lidka podniosła głowę. Jej zielony hokeista zamachnął się na krążek, ale nie trafił.
- Urodziłam się przypadkowo. - Wiedziała, że JEMU można to powiedzieć. - Mama chciała... no, przerwać. Jej okres macierzyństwa już się prawie skończył. Jana i Timur urodzili się razem, a potem mama... no, nie zachodziła w ciążę. I myślała, że to już koniec. I wreszcie... no, krótko mówiąc, dwaj lekarze powiedzieli, że może urodzić, a trzej, że lepiej nie...
- Masz dzielną matkę - stwierdził Andriej Igorowicz.
- Poważnie? Nie żartuje pan?
- A czy z takich rzeczy można sobie stroić żarty? Z czystym sumieniem mogłaby uniknąć ryzyka, tym bardziej, że miała już dwójkę dzieci. - Wiesz, Lida... - westchnął deputowany. - Kiedy miałem mniej więcej tyle co ty lat, oczywiście byłem trochę starszy, przeżywałem moją pierwszą apokalipsę... Ile masz?
- Skończyłam szesnaście...
Zarudny się uśmiechnął:
- No, do apokalipsy jeszcze zdążysz podrosnąć. Miejmy nadzieję, że mimo wszystko nie nastąpi już jutro.
- Nie jutro? - wyrwało się Lidce.
- Nie - deputowany pokręcił głową. - Jest jeszcze czas.
- A... - dziewczyna się zająknęła. - Wie pan dokładnie?
- No, nie - Zarudny znów się uśmiechnął. - Wiem, że to dla ciebie bolesny temat... przewidywania, prognozy, przepowiednie. To dla nas wszystkich bolesne sprawy. Ale zboczyłem z tematu. Byłem w starszej grupie i moja pierwsza apokalipsa zastała mnie w wieku prawie dwudziestu lat. Oczywiście, byłem wtedy bardziej dojrzały. Ale wyobraź sobie, zupełnie nie mogłem zrozumieć swoich rodziców. Wydawało mi się, że są nudni, drobiazgowi, tchórzliwi... że denerwują się bez powodu...
Lida poczerwieniała. Mimowolnie, ale za to jak pomidor. - Ja wcale nie...
Deputowany uśmiechnął się i Lida pojęła, że powiedziała za wiele.
- Nie twierdzę, że jesteś taka sarna, jak ja osiemnaście lat temu. Ale Sławek w wielu aspektach zachowuje się podobnie.
Lidka otworzyła szeroko oczy: - Sławek?!
Nie mogła pojąć, jak takiego ojca można uznać za nudnego, drobiazgowego czy tchórzliwego i tak dalej...
- Owszem, wyobraź sobie! Nie dlatego, że jest głupcem albo że my z żoną jesteśmy głupcami. Po prostu tak wyszło. Każda nowa apokalipsa jest powtórką pomyłek i błędów popełnionych za poprzedniej. Sławkowi tego powiedzieć nie mogę, pomyśli, że mu się podlizuję. Ale tobie mogę oświadczyć z czystym sumieniem: twoi rodzice wcale nie są takimi nudnymi osobnikami, jak ci się teraz wydaje. Wcale nie. Są bardzo dzielni. W swoim czasie to zrozumiesz...
Otworzyły się drzwi i do pokoju wsunęła się stopa Sławka w domowym pantoflu, a potem tacka z parującymi naczyńkami.
Hokej przestawiono na kanapę. Lidka stukała łyżeczką w porcelanowe filiżanki i myślała o tym, że mama niedługo będzie miała urodziny. Dobrze byłoby wymyślić coś takiego... takiego...
A potem opowiedzieć o tym Andriejowi Igorowiczowi.
- A Lidka wypytywała o przepowiednie - wtrącił Sławek skarżypyta. - Tatku, u was w oddziale jeszcze nie zebrali prognoz astrologów?
- Zebrali - starszego Zarudnego to pytanie wcale nie zbiło z tropu. - I astrologów, i proroków, i innych takich... Co prawda, połowę z nich trzeba było od razu przekazać psychiatrom. Pij, Lido, pij. Niczym nie można wzgardzić, dzieci, niczym... nawet przepowiedniami od natchnionych i nawiedzonych. Choć niewielki, a właściwie żaden z nich pożytek. Jedne są sprzeczne z drugimi. W dokumentach jest pełno wzmianek: taki to a taki przepowiedział apokalipsę na trzydziesty jakiegoś tam kosmatego cyklu, inny na czterdziesty pierwszy... Ale gdy bierzesz te dokumenty w ręce - nie po to, iżby otrzymać honorarium w gazecie, ale żeby się w nich choć trochę zorientować - to okazuje się, że większość z tych przepowiedni dotyczy wydarzeń, które już się stały. To znaczy, że wylazłszy z Wrót, prorok oznajmia: „A uprzedzałem”!
Lidka łyknęła herbaty, która w ogóle nie miała chęci stygnąć i okropnie piekła w język.
- ...a pozostałe proroctwa albo są niedokładne, albo dwuznaczne i niejasne. A niektóre w ogóle są podróbkami. Tylko jednemu człowiekowi udało się przewidzieć dzień i godzinę z dokładnością do jednej minuty. Ale ponieważ był to jedyny wypadek podczas bardzo długiego szeregu cykli, prościej go uznać go za przypadkowe trafienie. Ten prorok zresztą nie przeżył przepowiedzianej przez siebie apokalipsy. Został stratowany przez tłum na podejściu do Wrót - od tej pory zresztą istnieje przesąd, że dokładna przepowiednia jest niebezpieczna dla zdrowia.