Выбрать главу

Według wszelkich reguł chłopcy z dwieście piątej powinni byli nasycić się widokiem zakrwawionych twarzy przeciwników, porwać zdobyczne ziemniaki i zwycięsko odmaszerować.

Ale wszystko się pokiełbasilo.

Jedna z licealistek, Zoja, miała zbiorniczek gazu. Druga, Inga znalazła w torebce szydło; gaz od razu wytrącono Zoi z ręki, ale szydło okazało się bronią znacznie skuteczniejszą.

- A-a-a... Kurwa jedna!

Lidka poznała tego chłopca w najmniej ze wszystkich odpowiednim momencie. Był na urodzinach Swietki, a teraz nadziawszy się na prowizoryczny sztylet Ingi, skulił się, zaciskając obie dłonie na ranie. Koszula na brzuchu szybko mu poczerwieniała, a tymczasem jego kompan, którego Lidka także mętnie sobie przypominała, zwalił już Ingę z nóg i kopał ją w piersi i w głowę.

Lidka zaczęła krzyczeć.

Ktoś padł w ognisko. Ktoś inny rzucił celnie kamieniem, a ktoś nadział się piersią na ostry kamienny występ i bezwładnie zsunął na ziemię.

- Mamo! - darła się Lidka.

Wszystko się powtarza, stwierdził jej wewnętrzny głos z intonacją Andrieja Igorowicza.

Odwróciła się i rzuciła do ucieczki. Natychmiast też potknęła się, rozcinając o muszle policzek.

* * *

- Powiedz mi, dlaczego? Dlaczego cię tam nieustannie ciągnie, jak świnię do błota? Dlaczego znajdujesz błoto, gdzie tylko się da? Dlaczego?!

Szkoda jej było mamy. W końcu to jej urodziny.

Po bójce na brzegu pięć osób trafiło na oddział intensywnej terapii. Po dwóch chłopaków z dwieście piątej i z liceum. I Inga, która następnego dnia umarła.

Były łzy i krzyki. Lidce wlepiono też kilka policzków, po których aż dziw, że nie odpadła jej głowa. W liceum zarządzono zebranie uczniów, potem zamknięte zebranie rodziców, a następne dni były pełne pytań prowadzącej śledztwo funkcjonariuszki: kto zadał śmiertelny cios? Ten? A może tamten?

Na wszystkie pytania Lidka odpowiadała jednakowo i tępo: nie pamiętam... nie zauważyłam... przestraszyłam się i nie widziałam... Prowadząca śledztwo, szczupła młoda kobieta, darzyła ją coraz głębszą pogardą i nienawiścią. I nawet nie za bardzo się starała, by ukryć te uczucia.

- Wygląda na to, że niektórzy z tych chłopców bardzo kiepsko rozpoczną swoje nowe życie... Na początku cyklu trafić do karnej kolonii - ponure perspektywy, szczególnie dla młodego człowieka.

- Najpierw niech pani dokaże tej sztuki i przeżyje apokalipsę - odezwała się Lidka niespodziewanie dla siebie samej.

Prowadząca dochodzenie spojrzała na nią, zmarszczyła się i zrezygnowała z odpowiedzi. Lidka nie podniósłszy głowy, wyszła z gabinetu dyrektorzycy, w którym odbywały się przesłuchania, zeszła na drugie piętro, zastukała w drzwi klasy i weszła. A potem usiadła na swoim miejscu.

Rysiuk gapił się na nią. Paliło ją ucho od jego wzroku. Wytrzymała trzy minuty, a potem odwróciła główkę i wyzywająco spojrzała sąsiadowi w oczy:

- Co się gapisz?

W przeciwieństwie do wzroku prowadzącej śledztwo, w oczach Rysiuka nie było pogardy. Ale nie było i współczucia.

Lidka odwróciła głowę, żeby Rysiuk mógł sobie dobrze obejrzeć plaster na jej policzku:

- I jak? Podoba się?

- Ej, co to za rozmowy w pierwszej ławce? - bez entuzjazmu skarciła ich chemica.

- Nie, wcale mi się nie podoba - Rysiuk uciekł ze wzrokiem w bok. I odezwał się, mówiąc jakby sam do siebie i nie spodziewając się, że ktokolwiek go usłyszy: - Burdel... Cholera, co za burdel... Nikt się nawet nie uczy...

Lidce wydało się, że gdzieś już to słyszała.

Spodziewała się, że w całym mieście zapanuje wzburzenie, a we wszystkich gazetach pojawi się fotografia Ingi w żałobnych ramkach; ale nic podobnego się nie stało. Sąsiadka Swietka oznajmiła, że w dwieście piątej już były podobne ofiary. Że w wybuchu wielkiej paniki w siedemdziesiątej siódmej trzech chłopaków skopano na śmierć. „Nie znasz życia” - mówiła Swietka, nie bez kpiny w głosie.

Ale w liceum kotłowało się. Lidka słyszała, jak chłopcy ze średniej grupy głośno rozprawiali o zemście. I o nieuniknionej wojnie; okazało się, że do niedawna jeszcze pozornie spokojnym licealistom potrzebna była tylko iskra, by rozgorzało w nich pragnienie wystawienia łobuzom z dwieście piątej rachunku „za wszystko”. Koleżanki Ingi z tej samej klasy głośno i demonstracyjnie zalewały się łzami - biedna dziewczyna chyba nigdy w życiu nie miała tylu przyjaciół i przyjaciółek. Ktoś proponował, by wykorzystać stosunki rodziców, większość jednak wzgardziła pomocą dorosłych. Otwarcie mówiono o broni i dynamicie, a Lidce od tego wszystkiego robiło się niedobrze. Bolał ją poraniony policzek. Wstyd jej było patrzeć na swoje odbicie w lustrze. I oczywiście nie miała ochoty na spotkania ze Sławkiem Zarudnym.

Sławek jednak sam podszedł do niej na przerwie, kompletnie ją tym zaskakując.

- Ojciec pyta, co u ciebie?

- Wszystko w porządku - pogładziła plaster na policzku. - Przyniosę ci te zszywki jutro do liceum.

- Jutro mnie nie będzie.

- To pojutrze.

Sławek milczał przez chwilę.

- W ogóle już nie będę chodził do liceum. Zrobię kurs eksternistyczny, z prywatnymi nauczycielami.

Teraz umilkła Lidka.

- Wszystko przez tę głupią rozróbę?

- Owszem - Sławek wcale się nie wypierał. - A w ogóle to ojciec mówi, że to dopiero początek. Będzie jeszcze gorzej...

* * *

- Dokąd idziesz? - zapytała mama. - Prosiłam cię... nie wychodź z domu!

- Do Zarudnych - wymamrotała Lidka, cofając się o krok. - Umówiłam się telefonicznie.

- Nie możesz poczekać kilku dni? - zapytała matka nieco łagodniej. - Dopóki się to wszystko nie uspokoi?

- Nigdy się już nie uspokoi! - zawołała Jana ze swego pokoju. - Trzeba siedzieć w domu!

- Przesadzacie - odezwał się ojciec z kuchni. - Niech idzie. W końcu to nie wojna. A zresztą, idzie do Zarudnych!

- Mam coś oddać Andriejowi Igorowiczowi - stwierdziła Lidka, ośmielona interwencją ojca.

I matka się poddała:

- Ale żebyś wróciła, jak będzie jeszcze jasno! I obowiązkowo przedtem zadzwoń, Timur wyjdzie po ciebie na przystanek pospiesznego...

Lidka skwapliwie kiwnęła głową.

Z drzew owocowych opadały już płatki kwiatów, którymi usypane było całe podwórze. Lidka obejrzała się bojaźliwie. Za każdym rogiem mogła czaić się bojówka z dwieście piątej. Albo po prostu bezimienna gromada uczniów, dla których idąca samotnie dziewczyna to prawdziwy skarb.

Ojciec nie docenił położenia. To nie wojna, nie. To coś gorszego od wojny. Dobrze, że mama jednak nie wie o wielu rzeczach...

Wkrótce się dowie i wtedy Lidkę przestaną wypuszczać z domu nawet do szkoły...

Pospiesznie przeszła do wyjścia na ulicę - tam, pomiędzy dorosłymi, było o wiele bardziej bezpiecznie. Nieco dalej była pełna ludzi stacja pospiesznego tramwaju, a potem dzielnica, gdzie mieszkali uprzywilejowani i krążyły patrole. Droga względnie bezpieczna.

Ławeczka, powycierana spodniami miejscowych młodzików, była pusta. Podejrzanie pusta. Jeszcze bardziej podejrzane było to, że nieopodal, w odległości dosłownie dwóch kroków, w dziecięcej piaskownicy siedziała wprost na ziemi jakaś nieznajoma dziewczyna.

Lidka najpierw zwolniła kroku, a potem znów przyspieszyła. Nie ma głupich. Zaczynać rozmowy z nieznajomymi, zwłaszcza, jeżeli siedzą na ziemi z opuszczoną głową.

Niedobrze, że tamta siedzi tak blisko przy ścieżce. Lidka przez chwilę zastanawiała się, czyjej nie obejść dookoła, ale potem poczuła wstyd.

Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała... nie, nie na Lidkę. Przez nią. Miała sinawą twarz i wielkie, bezmyślnie patrzące oczy, ale nie one przeraziły Lidkę.