Выбрать главу

Z nieba spadnie ogień. Z morza wyjdą potwory. Wszystko będzie jak zwykle.

Lidka poczuła, że gdzieś w jej brzuchu rodzi się zimna kula, która powoli zaczyna unosić się ku gardłu.

Tablica ogłoszeń była cała zaklejona kartkami. Nowymi ulotkami, a fotografie żółtawej twarzy też były nowe i doskonałej jakości. Słowa „dziewiąty czerwca” były wydrukowane grubymi, czerwonymi literami. A w dole wyginała się sylwetka ogarniętego ogniem człowieka.

Ulotki te pokrywały ściany i ogłoszeniowe słupy, trzepotały krawędziami przy wejściu do bramy domu Lidki, a jedna przylgnęła do drzwi akurat na wysokości oczu.

I Lidka mimo woli przeczytała:

Z zaginionych cywilizacji nie zostało nic oprócz popiołu. Mieszkańcy unicestwionych miast także wierzyli w życie wieczne... Obywatele! Mieszkańcy naszego miasta! Nasz świat przeżywa ostatnie dni! Pospieszmy oczyścić nasze dusze, ponieważ jedynie czyści zostaną... dziewiątego czerwca...

Dolna krawędź ulotki była oderwana. Spod nierównego brzegu wyglądał wulgarny rysunek i Lidka natychmiast pojęła, kto go nakreślił jeden z niefortunnych kawalerów Swietki.

Ale przecież ten kaznodzieja w liceum mówił, że choć On pała gniewem, litość, być może, znów weźmie górę w Jego sercu i Wrota się otworzą!

Kaznodzieja nie podawał dokładnej daty. Mówił „niedługo” i na potwierdzenie swoich słów zataczał szeroki krąg dłonią, jakby zapraszał do bliższej znajomości z oblegającymi wszystkich niegodziwościami.

Drzwi otworzyła jej Jana.

- Co z tobą? Znów dostałaś pałę?

Lidka w milczeniu przeszła obok, odnalazła swój pokój i szczelnie zamknęła za sobą drzwi.

* * *

- Sławka nie ma w domu - stwierdziła Klaudia Wasiliewna Zarudna, żona deputowanego i mama Sławka. - Jest u lekarza, leczy zęby. Zadzwoń jutro, Lida.

Dziewczyna zebrała całą odwagę:

- Proszę o wybaczenie... ale czy Andriej Igorowicz jest w domu?

Pauza.

- Andriej Igorowicz jest w domu - odpowiedziała Klaudia Wasiliewna z uprzejmym zdziwieniem w głosie. - Ale jest zajęty.

By przydać sobie odwagi, Lidka napięła mięśnie brzucha.

- Proszę wybaczyć... Ale... czy mogłaby pani poprosić go do telefonu?

Pauza.

- Lida, on jest zajęty - temperatura głosu Klaudii Wasiliewny opadła do lodowej. Za chwilę Lidka będzie mogła porozmawiać jedynie z dzwonkiem..

- Bardzo panią proszę! - Lida niemal krzyknęła i w jej głosie zabrzmiało widać coś, co sprawiło, że Klaudia Wasiliewna nie odwiesiła po prostu słuchawki, ale odłożyła ją na stolik. Płytka stolika drgała niczym membrana, pozwalając Lidce usłyszeć dalekie kroki, które najpierw się oddalały, a potem wróciły.

- Lida, on jest jednak bardzo zajęty. Zadzwoń później.

Lidka przez pewien czas siedziała jeszcze na podłodze przed stolikiem, a potem wróciła do stołu, na którym leżały porozrzucane bezładnie podręczniki.

Co prawda, można już było przestać udawać, że przygotowuje się do egzaminów. Mama nie miała do tego głowy, a ojciec tym bardziej. Nawet Timur nie uśmiechał się znacząco i Jana przestała się czepiać. Wszyscy byli zajęci udawaniem, że nic szczególnego się nie dzieje. Wszystkim nie wiedzieć czemu zależało na zachowaniu pozorów zwykłego życia. Mówiono o lecie, strzyżono się i barwiono włosy, chodzono na zakupy do nowo otwartego marketu. Prowadzono z szefem rozmowy o lipcowym urlopie. Hodowano w doniczkach kwiaty, przeprowadzano konsultacje przed egzaminami, zajmowano się przygotowaniami do pożegnalnego wieczorku dla uczniów szkolnej średniej grupy, a wszystko to czyniono z absolutną niemal pewnością, że ani urlopu, ani lipca, ani pożegnalnego wieczorku nie będzie...

Jutro, na trzydziestego pierwszego - dopuszczenie.

Drugiego - matematyka. Piątego - historia. Dziewiątego - chemia.

Dziewiątego.

Lidkę zebrało na sen. Położyła się na kanapie i przykryła kocem - razem z głową. W pokoju było duszno i gorąco, ale te dreszcze...

Sen nie nadchodził.

Usiadła na kanapie. Targały nią dreszcze, że ząb nie trafiał na ząb.

Zachorowała.

Nie, jest zupełnie zdrowa. Po prostu koszmarnie zmęczyło ją oczekiwanie. Strach. I jeszcze te egzaminy, jak stary kataplazm, którego nie wiadomo czemu nie można zdjąć. Człowiek umiera, a ci jeszcze pakują mu na pierś plaster rozgrzewający i nie wolno zsunąć śmierdzącego papieru... nie wiedzieć czemu, nie wolno...

Wyszła na balkon.

Było ciepło i wilgotnie. Pachniało mokrym pyłem.

Naparła na balustradę i spojrzała w dół. Pod samym domem widać było wąskie pasmo asfaltu. Gdyby tak spaść głową w dół...

W pewnej chwili zwidziało jej się, że nie tylko może to zrobić, ale że nie potrafi tego uniknąć. Przejdzie ponad poręczą i - jak ją uczyli na pływalni - skoczy głową w dół. Raz - i niczego już nie będzie...

Trzecie piętro. Trochę za nisko. Gdyby mieszkała na siódmym, nawet by się nie zastanawiała, ale tak... istnieje możliwość niepowodzenia, bólu... i życia ze złamanym kręgosłupem. Gdyby wejść na dach... Ale do tego trzeba opuścić mieszkanie, dokądś pójść, spotykając po drodze sąsiadów i odpowiadając na ich głupie pytania...

Lidka rozluźniła zaciśnięte na balustradzie palce. Cofnęła się do pokoju i włączyła telewizor. Zrobiła to zupełnie odruchowo.

- ...starsi ludzie doskonale pamiętają, jak podczas przedostatniego kryzysu, pod koniec pięćdziesiątego pierwszego cyklu, to znaczy przed ponad czterdziestu laty, banda takich samych fanatyków usiłowała wykorzystywać zwykły ludzki strach przed apokalipsą! W swoich ulotkach posługiwali się dokładnie takimi samymi hasełkami, zgadza się nawet czas rozpoczęcia kampanii: dwieście dni przed ogłoszonym terminem, który zresztą wybrano ze skrajnym cynizmem - w przeddzień balów maturalnych, jakie chcemy wyprawić naszym dzieciom!

Policzki i uszy Lidki zapłonęły, zapiekły ją i zrobiły się oślepiająco czerwone.

- Witajcie, Andrieju Igorowiczu...

I jakby w odpowiedzi, deputowany Zarudny energicznie kiwnął głową:

- Tak jest! Pierwszy cios wymierzono z całą siłą właśnie w nich, czekających na swoją pierwszą apokalipsę! W nich, którzy nie wiedzą, ile są warte uliczne ulotki! Właśnie wśród ostatniego pokolenia, w średniej i młodszej grupie zastraszająco szybko rośnie liczba samobójstw! Mnożą się młodzieżowe sekty... a powiem otwarcie, że wolałbym ujrzeć swego syna w jakimś gangu nastolatków niż w takim klubie samobójców!

Lidka zachichotała głupawo. Wyobraziła sobie Sławka w młodzieżowym gangu - tego Sławka, który teraz siedzi zamknięty na trzy spusty.

- A my, rodzice? - Andriej Igorowicz pochylił się ku przodowi i spojrzał Lidzie prosto w oczy. - Czy poświęcamy czas na to, żeby rozwiać przedwczesny strach naszych dzieci? A może mu się poddajemy... skrycie, ale się poddajemy?

Deputowany Zarudny odczekał chwilkę.

- Patrzcie!

Boczna kamera pokazała dokument, trzymany przez ojca Sławka w dłoniach. Lidce przypomniał się stołowy hokej i to, jak zręcznie te dłonie manipulowały plastykowymi graczami.

- Przyjrzyjcie się! Ta ulotka ma prawie czterdzieści lat... „Z zaginionych cywilizacji nie zostało nic oprócz popiołu. Mieszkańcy unicestwionych miast także wierzyli w życie wieczne... Nasz świat przeżywa ostatnie dni! Dwudziestego września nastąpi objawiona apokalipsa, ale Wrota się nie otworzą...”

Deputowany Zarudny ostrym ruchem rozpostarł ulotkę na stole i spojrzał Lidce prosto w oczy:

- Gdyby w tej ulotce było choć słowo prawdy, ani ja, ani żaden z ludzi zbliżających się teraz do czterdziestki nie urodziłby się! Ale to kłamstwo najczystszej wody, przy czym kłamstwo, które przyniosło swojemu autorowi konkretne korzyści... Był nim niejaki Aleksander Brodowski, psychoanalityk, profesor, akademik... jak się wyjaśniło, samozwaniec. Apokalipsa nastąpiła wtedy szesnastego kwietnia kolejnego roku, Wrota otworzyły się i nasi rodzice wkroczyli w nowy, pięćdziesiąty drugi cykl! A teraz...