Выбрать главу

- Co?!

- Za godzinę mam oficjalne spotkanie z dyrektorem kompleksu zoologicznego. A potem będę miał wolne pół godziny. Kiedy ostatni raz byłaś w zoo?

* * *

Wypracowanie

UCZENNICY MŁODSZEJ GRUPY

Klasy VB

LIDII SOTOWEJ

Temat: „Zwierzęta w warunkach naturalnych. Las zimą”

Zimą w lesie widzieliśmy ślady zająca. Łapy zająca bielaka podobne są do śnieżnych rakiet. Mają szerokie, pokryte futerkiem stopy. Dzięki temu nie zapada się w śniegu i może uciekać przed prześladowcami.

Tylko ssaki mają ciała pokryte sierścią albo futrem. Tylko samice ssaków wytwarzają mleko, którymi karmią małe. W naszym rezerwacie zimą ustawia się karmniki dla dzikich zwierząt - zajęcy, wiewiórek i łosi. Drapieżniki - wilki i lisy - pełnią rolę sanitariuszy, które tępią chore i słabe zwierzęta.

Ssaki, podobnie jak ludzie, nie są zdolne do przeżycia apokalipsy poza schronami. Instynkt samozachowawczy kieruje zwierzęta do Małych Wrót, w których kryją się przed śmiercią. Po apokalipsie pogłowie zwierząt zmniejsza się niemal dwukrotnie, ale pozostała po-pu-la-cja jest zdolna do samoodtworzenia. Pogłowie zwierząt domowych (większej i mniejszej rogacizny, świń, ptaków i zwierząt futerkowych) zmniejsza się trzykrotnie, a nawet czterokrotnie. Dlatego na początku każdego cyklu w gospodarce odczuwa się niedostatek produktów pochodzenia zwierzęcego. Stąd, z ekonomicznego punktu widzenia ważna jest produkcja konserw. Nienaruszalny zapas konserw jest przechowywany w podziemnych skarbcach do początku każdego nowego cyklu...

OCENA: trzy.

UWAGI: Nie należy żywcem przepisywać zdań z podręcznika!

* * *

Bardzo dawno temu, przed dziesięcioma laty, kiedy wszystkie dzieci nowego cyklu były w istocie dziećmi - ogród zoologiczny był ogromny i chodziły tam kolejno wszystkie klasy wszystkich szkół; tam przeprowadzano zajęcia z przyrody, tam w wolne dni ustawiały się kolejki - z rodzicami, lizakami i balonikami...

Lida kupiła bilet - oczywiście dla dorosłych. Gdzieś w ognioodpornych sejfach przechowywane są do tej pory żółte bileciki z napisem „Ulgowy” - ale będą musiały jeszcze poczekać na swój czas. Wedle najnowszych przewidywań - przynajmniej z pięć lat.

Rozejrzała się nerwowo: owszem, koło budynku dyrekcji zebrały się czarne rządowe maszyny. Znaczy, oficjalne przyjęcie na cały gwizdek...

Alejki były prawie puste. Od klatki do klatki przechadzały się nieliczne parki zakochanych. W pewnej chwili Lidka okropnie się przestraszyła - obok przeszła grupa chłopaków o mętnych spojrzeniach. Chłopcy nie zwrócili na Lidkę uwagi, ona jednak długo jeszcze po ich przejściu rozglądała się nerwowo, zaciskając w torebce bezużyteczny pojemnik z gazem.

Po wybiegach brodziły ponure łosie, dzikie kozy i jeszcze jakieś rogate bydło, którego nazw Lidce nie chciało się czytać. Na początku udawała, że tak ją zaciekawił żujący bawół, iż gotowa jest podziwiać go przez kilka najbliższych godzin. Potem znalazła bardzo wygodną ławeczkę: przed spojrzeniami postronnych widzów krył ją rozrośnięty krzak, a dyrektorski domek widać z niej było jak na dłoni.

Pod ławeczką leżały w kurzu i pyle niedopałki ze śladami jaskrawej pomadki. Lidka czekała i tęskniła. Samo czekanie było tak głębokie i pełne, że radości tego oczekiwania wystarczyłoby jej na cały dzień.

Potem drzwi dyrektorskiego domku otworzyły się i w stronę samochodów ruszył tłum surowych i oficjalnych aż do bólu zębów ludzi.

* * *

- Widzisz, ten żubr został oznakowany. Oznakowane egzemplarze są tylko cztery w całym ogrodzie zoologicznym. Szkoda, że nie masz ochoty zająć się biologią.

Żubr żuł trawę. Sekundy przeciekały pomiędzy palcami. Lidka wiedziała, że dziś wieczorem zacznie przypominać sobie kolejno każdą z nich. I każde powiedziane słowo.

Co ją obchodzi ten żubr? Żubr niczego nie wie o życiu. Za kilka tygodni wywiozą go do lasu, i przez jakiś czas będzie łypał z niedowierzaniem na otaczający go świat bez ogrodzeń. Potem poczuje coś niedobrego i jeżeli zdąży, dobiegnie do Małych Wrót... Zawsze znajdują się badacze samobójcy, gotowi do podejrzenia i opisania Małych Wrót i do schowania się w nich wespół z ukochanymi zwierzętami. Żaden z tych śmiałków jeszcze nie wrócił: na początku każdego cyklu łażą po lesie z lekka oszołomione, oznakowane przed katastrofą zwierzęta, które, oczywiście, nie potrafią powiedzieć, gdzie się podział ten chłopak, co ostatnie pół roku wszędzie włóczył się za stadem małp. Albo inny, który nigdy się nie rozstawał z ukochanym koniem. Lub trzeci... mało to było zapaleńców, którzy chcieli złożyć swoje żywoty na ołtarzu nauki o „biologii kryzysu”?

Szli obok klatek i wolier - pustych lub na poły pustych. Ewakuacja ogrodu zoologicznego rozpoczęła się od zwierząt egzotycznych; klatki i akwaria ponakrywane były tarczami, na każdej z nich namalowano wizerunek ewakuowanego zwierzęcia. „Pangolin. Ze względu na zbliżającą się apokalipsę przewieziony do właściwego mu otoczenia klimatycznego”. „Drzewny długopięt. Ze względu na zbliżającą się...”

- To także zasługa naszej komisji - odezwał się Zarudny z chłopięcą niemal chełpliwością. - W zeszłym cyklu, na przykład, nikomu nic przyszło do głowy, żeby zająć się ogrodem zoologicznym. Kryzys gospodarczy, transportowy, epidemia... wszystkie te zuchy zostały tutaj i zginęły w klatkach. A w tym cyklu zatroszczyliśmy się o nie wcześniej...

Z tyłu, w odległości pięćdziesięciu kroków, brnęli dwaj na oko obojętni na wszystko goryle. Oddychali swobodnie i jakby przelotnie przyglądali się wszystkim ławeczkom i krzaczkom po obu stronach alejki.

Zarudny zatrzymał się. Powiódł dłonią po ogrodzeniu, sceptycznie spojrzał na swoją rękę i postanowił wstrzymać się od poszukania oparcia.

- No i dożyłem czasu, kiedy mój syn osiągnął pełnoletniość... - odezwał się niegłośno, spoglądając w niebo. - Kto mógłby pomyśleć... Lida, chciałaś mi coś powiedzieć?

Wstrzymała oddech. Zaraz mu powie. No, raz, dwa, trzy...

- Popatrz!

Ogromne, na poły uschnięte drzewo wyglądało na całkowicie pokryte przez wiewiórki. Po chwili okazało się, że wiewiórki są tylko dwie i że bawią się, ścigają, tańczą i oplątują pień iście kaskaderską feerią sztuczek, uprawiając jakąś wiewiórczą wersję drzewnego berka. Lida patrzyła na wiewiórki i czuła dłoń deputowanego na swoim nadgarstku. Dłoń była gorąca.

Zapragnęła nagle, żeby ta dłoń pogładziła ją po głowie. I po ramieniu. I po policzku. Zapragnęła ująć tę dłoń... i nigdy już jej nie puszczać. A jeszcze lepiej byłoby przylgnąć do niej wargami...

Wiewiórki się rozbiegły; jedna z nich przeskoczyła przez ogrodzenie, wbiegła do drewnianego koła i zaczęła drobić łapkami jak na przyrządzie treningowym.

- Ot, i my biegamy tak w kółko - głuchym głosem stwierdził deputowany Zarudny.

- Co? - zapytała Lidka, bojąc się nawet poruszyć.

On jednak i tak puścił jej nadgarstek.

- Co chciałaś mi powiedzieć, Lido?

Lidka przełknęła ślinę. W tej chwili najbardziej ze wszystkiego chciałaby go poprosić, żeby znów wziął ją za rękę. Jednak milczała.

- Jutro dziewiąty czerwca - stwierdził Zarudny, badając strzałkę wskaźnika. Podwinął mankiet marynarki. Na krótko błysnęła spod niego tarcza drogiego zegarka.

Lidka milczała.

- Lido... ty przecież już się nie boisz? Tej... objawionej apokalipsy?

Spojrzała mu w oczy.

- Nie. To pan mnie nauczył, jak się nie bać.