Głos miał, jak zgrzyt żelaza po szkle. Załamujący się i jednocześnie silny, przenikający słuchaczy do szpiku kości. - Śmierć! Wszystkim! Dziewiątego... czerwca... Wydmuchiwacz szkła miał godną aktora dykcję - w każdym razie każde z jego słów wszyscy usłyszeli bardzo wyraźnie.
- Dziewiątego czerwca... już niedługo! Tak będzie ze wszystkimi!
Poruszona niespodziewanym oświadczeniem publika zaszumiała, ale wydmuchiwacz szkła już umilkł. W jego dłoniach pojawił się przedmiot, który Lidka widywała na tysiącu rozkładanych straganów, w setkach sklepików i u ulicznych sprzedawców. Tania zapalniczka; Lidka nie zdążyła nawet westchnąć. Pośrodku studia nagle rozgorzała żywa pochodnia.
- A-a-a!
Wyjąc i skacząc, ogarnięty płomieniami wydmuchiwacz szkła stoczył się ze swojej platformy. Widzowie zerwali się z miejsc, przewracając stołki.
- Opróżnić studio!
- Pożar! Pali się!
- Na pomoc!
- Ratunku!
- Wyłączyć kamery!
Operatorzy ani myśleli o tym, żeby przerwać transmisję obrazu - przeciwnie, wszystkie kamery skierowały swe żądne sensacji obiektywy na ogarniętego płomieniami człowieka. Dźwięku też nie wyłączono w porę i Lidce wydało się, że przez trzask i huk płomieni wciąż jeszcze słyszy te same słowa - „dziewiąty czerwca” i „śmierć”.
Wspaniały, będący nagrodą samochód stracił jeden z reflektorów, wybity przez walący się nań żelazny stojak. Przed wyjściem ze studia zrobił się zator. Laserowe czapeczki wskaźniki padały na podłogę i gasły deptane obcasami. Żywa pochodnia toczyła się przez studio, przewracając statywy i stoły, uderzając w monitory, z których każdy pokazywał ten sam obraz - człowieka w ogniu.
Przez tłum przedarli się ludzie w uniformach, z gaśnicami w rękach. W tańczącą pochodnię jednocześnie z kilku stron uderzyły wąskie strumienie piany.
„Dziewiątego czerwca...” po raz ostatni usłyszała - a może tylko jej się tak wydało - Lidka.
Ekran powlókł się czernią. Zaraz potem zastąpił ją urywek jakiejś reklamy, a potem matka, której udało się wreszcie znaleźć pilota, wyłączyła transmisję.
Na pewien czas w pokoju zapadła cisza.
- Ale numer! - odezwał się brat, który - jak się okazało - cały czas stał za oparciem krzesła Lidki.
- A co tam? - sennym głosem zapytała z kuchni siostra.
- No, Janka, ale widowisko straciłaś...
- Spać! - odezwała się mama takim tonem, że Timur umilkł, jakby go zamurowało.
Podniesiony głos mamy jakby zerwał w głowie Lidki jakąś napiętą sprężynę - i dziewczyna wybuchła płaczem.
Przez własne łkania słyszała, jak papa sypał przekleństwami, zawodziła Jana, mama namawiała wszystkich do zachowania spokoju; Lidce podsunięto pod nos watę nasączoną jakimś paskudnie pachnącym płynem, potem dano jej do wypicia jakieś krople, a na koniec dostała kilka razy w twarz. Mięśnie brzucha bolały ją od spazmów; dziewiąty czerwca, skaczący w ogniu człowiek, dziewiąty czerwca...
Potem Lidka długo leżała w pościeli, nie wypuszczając z ręki maminej dłoni i słyszała, jak w sąsiednim pokoju ojciec grzmi, że wyrzuci „tę skrzynkę” przez okno. A potem wreszcie przyszedł sen, głęboki, czarny i bez przywidzeń.
W środku nocy całą rodzinę wyrwał ze snu jej krzyk.
Rozdział 1
Historyk Michaił Feoktistowicz miał osobliwą manierę prowadzania zajęć. Wykładał spokojnym i obojętnym tonem i nagle, ni z tego, ni z owego sprężał się, podnosił głos i zaczynał wykrzykiwać zdania ostrym, prawie gniewnym tonem. „Jakby mu ktoś nadepnął na ogon” - mówiła Jana, siostra Lidki. Lidka także wyobrażała sobie, że za katedrą, skryty przed ludzkim wzrokiem, leży ogon wykładowcy - długi i żebrowany, jak wąż odkurzacza. A gdy czyjaś okrutna stopa nań następuje, przemądrzały Feo wytrzeszcza oczy.
- Władza Rady Tymczasowej skończyła się w nocy z drugiego na trzeciego grudnia! Aresztowano stu dwudziestu ludzi, których prawdopodobnie natychmiast rozstrzelano! Jednocześnie masowe represje...
Lidka rysowała człowieczka. Jednego za drugim - od początku wykładu pojawiło się ich już dziewięciu. Mogłoby być ich więcej, ale Lidka bardzo starannie rysowała wszelkie szczegóły - buty na nogach i nawet sznurówki.
Siódmego listopada. Siódmego. Środa. Do dziewiątego czerwca, który także przypadnie w środę, zostało równo osiem miesięcy.
Osiem. Po skórze przebiegły jej ciarki. Wczoraj wieczorem w kuchni dudniły przyciszone głosy obojga rodziców, którzy myśleli, że Lidka ich nie słyszy. „Pozwolić dzieciom na oglądanie telewizji po dziesiątej... Nawet w sobotę... To niedopuszczalne! Twój liberalizm... Dziesiąta i do łóżek! Koniec dyskusji!”
Ostatnio marna częściej niż zwykle okazywała zły humor. We wczorajszych „wiadomościach” był wielki artykuł. Sobotnie widowisko rozrywkowe „Pępek Świata” z wielkim hukiem wyleciało z programu.
Do dzwonka piętnaście minut. Właściwie już tylko czternaście.
Siedzący z Lidką w jednej ławce Igor Rysiuk podniósł rękę.
- Michaile Feoktistowiczu, można zadać pytanie?
Igora od czasu do czasu napadała chętka na odgrywanie wielkiego mądrali; Lidka nisko nachyliwszy się nad ławką, rysowała ludzikowi marynarkę.
Nauczyciel zmarszczył brwi.
- Pytania, Igorze, można zadawać wtedy, gdy poproszę o ich zadawanie... A więc, początek kataklizmu zbiegł się w czasie z proklamacją Imperium. Klęski żywiołowe doprowadziły do tego, że będące dotąd jedną całością państwo, rozpadło się na mnóstwo oddzielnych i zamkniętych w istocie społeczności... - w tym momencie Feo znów się spiął, jakby mu ktoś nastąpił na ogon. - Imperium upadło samo z siebie! Był to jeden z ostatnich i najcięższych jego kryzysów...
- Rysować na lekcji nie wolno - szepnął Igor do Lidki. - Szukał cię Sławek Zarudny.
- Po co? - zapytała Lidka, niejako automatycznie.
Igor wzniósł oczy ku niebu:
- Miłość!
- Idiota! - bywało, że Lidka czuła do Rysiuka prawdziwą odrazę.
Siedział w pierwszej ławce wcale nie z powodu krótkiego wzroku. Lubił pchać się nauczycielom do oczu - a Lidka, przeciwnie, wcale tego nie lubiła, ale nie miała wyboru; nie bez powodu nazywano ją Chucherkiem. Była najmłodszą osóbką w najmniej licznej klasie, i niekiedy jej samej wydawało się, że jest najmniejsza na świecie. „Późne dziecko”, „dziecko z granicy ryzyka”, „ostatnie dziecko cyklu”. W pierwszym dniu nauki posadzono ją za pierwszą ławką, pod nogi trzeba było jej podstawić maleńki stołeczek, a pod siedzenie poduszkę. „Lida jest maleńka, nie krzywdźcie jej”. „Lida jest od was młodsza, zostawcie ją w spokoju”. Od tego czasu minęło dziewięć lat, ale niewiele się zmieniło.
- Panowie licealiści, pięć minut do dzwonka. Igorze, o co chcieliście spytać?
Igor wstał:
- Michaile Feoktistowiczu, czy można dokładnie przepowiedzieć datę mrygi?
Znieruchomieli nawet ci, którzy zaczęli się niespokojnie wiercić w oczekiwaniu na przerwę. Lidka skuliła się, a jej ołówek drgnął i nagłym sztychem przekreślił całą kartkę.
Feo podniósł na Igora spojrzenie mądrych, wyblakłych oczu.
- Po pierwsze, Igorze, nie mówi się mryga, a apokalipsa. Po drugie, takich prognoz po prostu nie ma. To obliczone na idiotów szamaństwo, histeria i mistyfikacja. Weźmy, na przykład, ten ostatni skandal w telewizji. Wy, jako inteligentni, młodzi ludzie, oczywiście nie oglądacie takich nędznych programów... Na oczach widzów zdarzyło się tam samospalenie. Do udziału w programie dopuszczono młodzieńca charakteryzującego się w dość oczywisty sposób sporą odchyłką od normy psychicznej... co nie powinno nikogo dziwić, ponieważ podobne programy skupiają wokół siebie debilów... nawóz, wybaczcie wyrażenie, przyciąga muchy... Możecie uwierzyć staremu człowiekowi - przed każdą apokalipsą zaczyna się swojego rodzaju psychoza. Ludzie, którzy uważają się za inteligentnych, nie mogą się temu poddawać. Dokładne przepowiadanie daty, a tym bardziej zapewnienia, że ta apokalipsa będzie - jak to mówią - ostatnia i ostateczna, nie ma żadnych podstaw, ponieważ...