Выбрать главу

Ale tego wszystkiego nie zamierzała omawiać z Rysiukiem.

- Lidka - odezwał się Rysiuk głuchym głosem - z pewnością pomyślisz sobie, że wtykam nos w nie swoje sprawy. Ale w przeciwieństwie do ciebie, czytałem monografię Zarudnego i jego prace w dziedzinie historii...

- Aha - odezwała się obojętnym tonem. - Wiesz, on nawet o tobie mówił. W waszej klasie jest taki niezwykle utalentowany chłopiec, nadzieja historii kryzysów...

Rysiuk umilkł i Lida nie bez satysfakcji stwierdziła, że poczerwieniały mu uszy.

- A owszem! - stwierdził wyzywająco chłopiec i niezbyt mocno uderzył pięścią w zakurzony blat stołu. - Chcę zostać kryzysologiem i nim zostanę! Mam dość informacji, by stwierdzić... żeby sformułować podejrzenie, że Zarudny dość niebezpiecznie zbliżył się do stworzenia teorii apokalipsy. Odkrył fakty, pozwalające na sformułowanie pewnych ogólnych wniosków...

- Aleś ty mądry - odezwała się Lidka. - Nikt się nie domyślił, tylko ty...

- Gdyby nikt się nie domyślił - odparł Rysiuk szeptem - to Zarudny pozostałby przy życiu. Czyżbyś naprawdę myślała, że za jego śmiercią stoi ten bałwan Brodowski i jego banda od czystości duszy? Albo ci bliżej nikomu nieznani „polityczni przeciwnicy”? Lida... Lidka, co ci jest?!

Teraz już ryczała. Dławiła się łzami.

I dlatego nie wspomniała Rysiukowi o tym, co jej wtedy powiedział Zarudny.

Ta myśl z pewnością odbiła się na jej twarzy.

„...Na pierwszym programie będzie bardzo ważne wystąpienie. Moje. Myślę, że to będzie zasadniczy zwrot... w losie nas wszystkich. Bardzo na to liczę...”

* * *

- Wszystko okazuje się bardzo proste - rzekł Andriej Igorowicz. - Od tysiąca lat ludzkość się kręci, niczym wiewiórka na cyrkowym kole. Czas jednego cyklu z trudem wystarcza na to, żeby odtworzyć to, co zniszczone. A gdy wreszcie zaczyna narastać potencjał potrzebny do dokonania przełomu, wszystko zaczyna się od początku. Rozkład, chaos, apokalipsa... balansujemy na krawędzi i wcale się nie rozwijamy, choć i nie staczamy się ku barbarzyństwu. Kto stworzył Wrota? Ten, kto chce, żebyśmy pozostali wiewiórką w tym kole, żywą, zabawną i nieszkodliwą wiewiórką...

Siedział na barierce otaczającej pusty wybieg. Za jego plecami płonęły płynące po niebie obłoki.

- Lido, Lideczko, nie płacz. Miałem dobre życie i zrozumiałem, że...

- Wstań. Wstawaj! Wstawaaaaj!

Ciemność. Czyjeś ręce szarpią ją za ramiona, mocno, że język można połknąć.

- Lida! Wstawaj! Zaczęło się! No, wstawaj, już!

Co za okropny sen, pomyślała i uszczypnęła się w rękę. Zabolało. Ból był tępy, ale doskonale wyczuwalny.

- Lidka, zaczęło się... Ubieraj się... Żywo!

Cały pokój był pogrążony w czerwieni. Ciężkie światło przebijało się przez kiepsko zasunięte zasłony.

- Mamo?!

- Pobudka! - warknął ojciec z przedpokoju. - Żadnych sarkań i narzekań! Za minutę wychodzimy.

Wyglądało na to, że nawet się ucieszył. I jakby urósł - nie był już mizernym bezrobotnym, który dla oddania długów sprzedał już wszystko, ale mężczyzną, ojcem rodziny, gotowym bić się aż na śmierć o przetrwanie maleńkiego oddziałku powierzonego jego opiece.

Szuranie nóg, jak w podziemnym przejściu. Tak się przynajmniej wydało obudzonej nagle dziewczynie.

- Lido! Odejdź od okna!

Co nieco zdążyła zobaczyć. Niebo nierównomiernie podświetlone było czerwienią. Z podwórek i bram wypływały strumyczki ludzi. Cała ulica była już zatłoczona.

Dopiero teraz poczuła strach. Wtedy, kiedy zobaczyła morze poruszających się głów. Morze głów płynących w jednym kierunku.

- Tu sztab OP - rozległ się głuchy głos z radioodbiornika. - Do wszystkich. Zagrożenie od morza. Linia obrony przebiega wzdłuż ulic Morskiej, Popowa i alei Styczniowej. Uwaga! Kierunek ewakuacji - północny wschód, wzdłuż linii podmiejskiej kolejki osobowej. Obowiązuje zakaz używania jakichkolwiek środków transportowych! Za wykorzystanie samochodów w strefie ewakuacyjnej grozi natychmiastowa śmierć przez rozstrzelanie!

Podłoga zakołysała się miękko. Zadzwoniły naczynia w szafie, zadrżały lustra, chybnęła się stojąca na parapecie waza.

- Cisza! - krzyknęła mama.

Timur wymamrotał coś niezbyt zrozumiałego.

Nisko, nad samym dachem, przeleciał śmigłowiec. Huk był taki, że wszyscy na chwilę ogłuchli.

Szarpiąc się i myląc rzemienie, Lidka włożyła plecak. Uprząż miała zatrzask na piersi, żeby w razie czego można było szybko zrzucić brzemię.

Timur wciąż jeszcze coś mówił do siebie. Lidka wzięła szalik z wieszaka. Ojciec chwycił ją za rękę.

- Zostaw. Sprawdźcie, czy nikt nie ma czegoś na szyi. Timur, ty mnie słyszysz, czy już zdążyłeś się napier...

Lidka drgnęła. Ojciec nigdy w życiu nie klął, a tym bardziej w domu i przy dzieciach.

- Nie... nic mi nie jest - odezwał się Timur po chwili milczenia.

- To zaopiekuj się mamą. Ja wezmę dziewczęta. Idziemy.

Za nimi szczęknęły drzwi. Lidka poczuła nagły przypływ bojaźni - szczęknięcie zamka położyło kres ich poprzedniemu życiu. Wszystko działo się na serio. Wszystko się skończyło. Trzask!

- Nie bój się - ponurym, drżącym głosem pocieszyła ją Jana.

Lidka milczała. Bohaterskim wysiłkiem powstrzymując cisnące się do powiek łzy.

Sąsiedzi też uciekali. Na dole szybko trzasnęły drzwi wyjściowe, szczęknął zamek na drugim piętrze, ktoś tam pospiesznie przekręcał klucz. Czy w ogóle było warto się trudzić?

Schodzili w dół, a znajome od dzieciństwa schody wyglądały jak ogromna fotograficzna ciemnia - przez zalewającą wszystko czerwoną poświatę. Z przodu szła mama z Timurem, z tyłu ojciec prowadził Lidkę i Janę. Prowadził je za ręce, jak dzieci.

- To nic - powtarzał, ściskając spoconą dłoń Lidki. - To nic, wszystko się ułoży.

Podwórze. Ławeczka. Nie świeci się w żadnym oknie, nie płonie ani jedna latarnia, ale i tak jest dość światła. W niskich chmurach odbija się blask łuny, która płonie gdzieś za horyzontem. Nad morzem.

I zapach spalenizny zmieszanej ze zgnilizną. I ani jednego powiewu wiatru.

- Trzeba szybko przejść po Narożnej - stwierdził ojciec, mówiąc do pleców Timura. - Najszybciej jak można. To wąska ulica.

- Uwaga! - odezwał się radioodbiornik, który ojciec przyczepił sobie do pasa. - Ogłoszenie sztabu OP. Niebezpieczeństwo od strony morza. Linia obrony przesunęła się na Plac Targowy. Uwaga, uwaga! Linia obrony ciągnie się wzdłuż ulic Małej Narożnej, Lipskiej, Targowej...

Milczący ludzie równocześnie przyspieszyli kroku. Lidka, która na chwilę straciła z oczu mamę i Timura, wyszła z podwórka na ulicę.

Tu był już prawdziwy tłum. Timur i mama mignęli im gdzieś z przodu i znów przepadli; ojciec przyspieszył kroku, usiłując ich dogonić. Ze wszystkich stron rozległy się okrzyki:

- Ostrożnie!

- Gdzie się pchasz!

- Przez takich właśnie robi się ścisk!

- Nie przyspieszaj, kretynie!

Nad głowami tłumu znów przeleciał helikopter. Lidka nie patrzyła w górę, bojąc się oderwać wzrok od pełnego śmieci asfaltu. Powiał wiatr, który zamiótł kurz i osłabił wstrętny zapach.

Okropnie się wstydziła za ojca. Obrzucono go wszelkiego rodzaju przekleństwami - za to tylko, że nie chciał stracić z oczu mamy i Timura. Mimo wszystko jednak przepchał się ku przodowi, ciągnąc za sobą Janę i Lidkę. Teraz wyraźnie widzieli idących przed nimi mamę i Timura - co Lidkę znacznie uspokoiło.