Выбрать главу

Po raz pierwszy pomyślała o Sławku i jego matce. Po raz pierwszy - i dlatego poczuła wyrzuty sumienia. Centrum... Stamtąd łatwiej się wyrwać. Sławek to silny chłopak, na pewno się wydostaną...

Nagle zatrzeszczało milczące do tej pory radio. Odezwały się jednocześnie odbiorniczek ojca, czarne pudła głośników na fasadach budynków i wylotowe kielichy na pancerkach.

- Do wszystkich. Niebezpieczeństwo od strony wzgórz. Wzmożona aktywność sejsmiczna w rejonie osiedli Czarny Las, Ozierowo, Migowo. Zmiana kierunku ewakuacji. Powtarzam - zmiana kierunku ewakuacji... Północna linie kolejowa, Suchowo-Górny Bolt. Utrzymuje się niebezpieczeństwo od strony morza. Do bezpośredniego zagrożenia z powietrza zostaje jeszcze około dziesięciu godzin. Powtarzam...

Lidka się potknęła. Przez chwilę myślała, że upadnie, ojciec jednak w porę chwycił ją pod pachę.

- Patrz pod nogi...

Zatrzęsła się ziemia. Zakołysały uliczne latarnie. Gdzieś zabrzęczały ostatnie szyby z okien. Luna zapłonęła jeszcze jaśniej.

Ja już dalej nie mogę, pomyślała otępiała ze zmęczenia Lidka. To niesprawiedliwe... mężczyźni i kobiety na tych samych warunkach... jedni mają nogi krótsze, inni dłuższe. Ten jest atletą, a tamten starcem...

Przypomniały jej się szydełkowe serwetki na stole w tym mieszkaniu, do którego się włamali podczas ewakuacji.

Naturalne selekcja, powiedział Andriej Igorowicz. Głos należał do niego, Lidka jednak za nic nie mogła uwierzyć, że Zarudny mógł powiedzieć coś tak okrutnego i bezwzględnego.

„Osobnicy o niższym wzroście mają większe szansę na to, by zginąć w przepychance i ścisku...”

No, na razie szczególnego ścisku nie ma. Tyle, że Lidka wiedziała, iż nie wytrzyma tak długiego, szybkiego marszu. Ale wokół też nie same okazy zdrowia. Zmęczą się i zwolnią...

„Chcę, żeby w chwili katastrofy. Lido, ktoś przy tobie był. Ktoś dostatecznie silny, kto będzie mógł cię podtrzymać”.

Dziewczyna kątem oka zerknęła na ojca. Z dumą. Jak robiła to wtedy, gdy miała osiem lat. Ojciec wszystko robi jak należy. Jakoś się z tego wykaraskają.

Nowy podziemny wstrząs. Lidka na własne oczy ujrzała, że zachwiał się dziewięciopiętrowy dom, jak giętka, składana wędka. Wszystko było jak na panoramicznym filmie. Zachwiał się, na chwilę jakby się rozmazał w przestrzeni, kiwnął górnymi piętrami, ale nie runął.

Gdzieś w tłumie ktoś zaczął wrzeszczeć - co prawda krzyk zaraz ucichł.

- I tak już do końca, na piechotę? - zapytała Lidka, starając się nie przygryźć sobie języka.

Nikt jej nie odpowiedział.

Tempo marszu rzeczywiście spadało. Szli po alei już ponad godzinę - a była bardzo długa. Aleja Odrodzenia, najdłuższa ulica w mieście. Od czasu do czasu radio podawało nowe szczegóły, wszystkie jednak dotyczyły innych rejonów. Gdzieś tam przebiło się „zagrożenie od strony morza”, gdzie indziej śmigłowiec zaczepił o linię energetyczną i spadł na ludzi. Lidka szła, coraz mocniej wspierając się na ramieniu ojca.

Aleja kończyła się placem, którego nazwy Lidka nie pamiętała. Ludzki potok rozdzielił się tu - ojciec bez wahania skręcił w prawo, a mama z Timorem i Lidka z Jana ruszyli razem z nim.

Minęli cmentarz. Nie ten centralny, pompatyczny, na którym pochowano Andrieja Igorowicza. Zwykły, podmiejski cmentarz. Stary i od dawna zamknięty dla pogrzebów.

Zbliżał się ranek. Czerwone światło przybladło, mieszając się z szarzyzną przedświtu.

- Ani jednego ptaka - stwierdził Timur i Lidka uświadomiła sobie, że brat ma rację. Nie było ani wron na nagich klombach, ani wróbli, ani miejskich, żerujących na śmieciach gołębi.

- Lidka, nie śpij, bo cię ukradną...

- Już dalej nie mogę - stwierdziła tonem przeprosin.

Załamało się niedawne silne pobudzenie, a zwaliło na nią zwykłe znużenie. Szary poranek, kolumna ludzi wychodzących z miasta na otwartą przestrzeń. W oddali rysują się budynki fabryki cementu. Szuranie nóg po błotnistej drodze. Krok, krok, jeszcze jeden krok... Wszystko, jak w złym śnie.

- Naprzód! - jak zwykle pogonią ją ojciec. - Siły jeszcze ci się przydadzą... Jeszcze...

Nie dokończył zdania. Nagle zatrzeszczało radio.

- Uwaga! Do wszystkich! Zagrożenie od morza, linia obrony przebiega wzdłuż promienia Przerywna, Lewy Zjazd, Gajowa.

Lidka drgnęła. Sam środek miasta. Glefy wdarły się bardzo głęboko.

- Uwaga na trasie północnej! Nie zanotowano zagrożenia sejsmicznego. Proszę kontynuować marsz. Uwaga na trasie Wielkiej Promieniowej! Ruch dalej niż do punktu Dąbki jest bezcelowy. Rozdział obciążenia na Wrota...

- A Wrót wciąż nie ma... - odezwał się ktoś z tyłu za Lidką. Ogarnięta strachem nawet się nie obejrzała.

* * *

Zatrzymali się pośrodku rozległego pola. Jedni stali, inni woleli usiąść. Lidka łykała herbatę ze skórzanego kubka, a ojciec, gdy tylko się oglądała, dolewał jej z termosu. Lidka małodusznie udawała, że tego nie widzi.

Stali pośrodku pola, a Wrót nigdzie nie było widać. Nigdzie. Zaczynało się robić coraz cieplej, na ziemię spadały płaszcze, czapki i swetry; powietrze nad polem lekko drżało. Od strony wzgórz nadlatywał gorący wiatr.

Lidka siedziała na swojej rozłożonej kurtce. Od dawna chciała już udać się do toalety, ale toalety nigdzie nie było, a ludzie wokół tłoczyli się jak na centralnym placu w dzień świąteczny.

Niebo miało niedobrą, sino czerwoną barwę. Wyglądało jak siniak.

Do ogłoszonego „bezpośredniego zagrożenia z powietrza” zostało jeszcze dwie godziny. Według obliczeń z ochrypniętego radioodbiornika. W rzeczywistości czasu mogło być mniej - fioletowy nieboskłon już nie raz błyskał, przecięty śladem, jaki ciągnął za sobą rozżarzony, spadający z nieba kamień.

Gdzieś tam otwierały się paszcze wulkanów. Gdzie indziej z dna morskiego podnosiły się fale tsunami. Jeszcze gdzie indziej stawały w ogniu pola naftowe.

Tu, na otwartej przestrzeni było cicho i spokojnie. Zbierało się na upał. Timur, naśladując innych chłopaków, rozebrał się do pasa, choć niepotrzebnie - na jego rzeźbionych mięśniach drgała blada, gęsia skórka.

- Uwaga - odezwał się znużony radioodbiornik. - Do wszystkich. Nie ma danych o otworzeniu się Wrót. Uwaga na Wielkiej Średnicowej - możliwość zagrożenia termicznego od północnego zachodu...

Tłum wokół poruszył się niespokojnie.

- Uciekać...

- Wrota...

- Nie ma żadnych Wrót, sam widzisz... Lidka słuchała z zamkniętymi oczami.

Wrota pojawiają się w pobliżu osiedli ludzkich. Wokół miasta powinno ich być wiele. Im dalej, tym mniej. Ale na razie nigdzie ich nie ma.

Nigdzie.

Niczym żywa pochodnia tańczy tamten szklarz... „Zagrożenie termiczne od północnego zachodu...” Zbliża się ognisty obłok.

Wody. Och, gdyby tak dać nura w czystą toń i poleżeć w nadciągającej kipieli...

Majaki. Majaki wywołane przez zmęczenie i skwar... i strach. W sinym półmroku odnalazła rękę mamy:

- Mamo... byłam taka głupia. Wybacz mi.

- Lidka, coś ty?

Przypomniał jej się dzień urodzin. Ten sam, w którym nie kupiła kwiatów, ale wpakowała się w nieprzyjemną historię. Zamiast podarku...

- Lidka... Uspokój się. Weź się w garść. Jeszcze trochę...

Jeszcze trochę.

Lepiej by im było, gdyby zwalił im się na głowy strącony śmigłowiec. Lepsze to, niż...

Skwar. Piekielny.

Wszyscy pogrążyli się w grzechu i któż może wiedzieć, czy tym razem On zechce się zmiłować i otworzyć zbawcze Wrota, żeby dać ludzkości jeszcze jedną szansę...