Jana, Janka. Janka, kłótliwa i wiecznie zabierająca Lidce zabawki. Została tam, w tamtym cyklu. Na równinie, przed Wrotami. Nie zdołali jej doprowadzić. Wszystkich nie doprowadzisz...
Myśli o Janie prawie nie budziły już w niej bólu. Płynęły jak zwykle. Timur dał swojej córce na imię Jana, a mama chyba będzie miała chłopczyka. Ciekawe, jak go nazwie?
Ojciec ostatnio niemal rozkwitł i wyraźnie odmłodniał. Co prawda przychodzi z pracy śmiertelnie zmęczony, ale od jednego spojrzenia na brzuch mamy twarz mu się rozjaśnia, jakby padły na nią wszystkie promienie wiosennego słońca i jakby usłyszał śpiew szpaków. Z punktu widzenia Lidki w tych brzuchach nie ma niczego zachwycającego. Dziwactwo jakieś. No nic, kiedy mama urodzi, Timur będzie jednocześnie niańczył córeczkę i braciszka...
Gdy wyszła za róg, wiatr zadął z nową siłą. Podniosła ramiona i odwróciła się doń plecami, chroniąc twarz przed przenikliwymi porywami. Mama nieraz napomykała, że przy maleńkim braciszku przyda się jej pomoc Lidki. A Lidka odgryzała się, że w tej sprawie lepiej niech na nią nie liczą...
Minęła jakąś budowę. A potem jeszcze jedną. Później przeszła obok domu, który odbudowano jeszcze na jesieni. Nowiutkie ramy okien, nowiutki dach, tylko dolne piętra straszą okopconymi ścianami.
Na lato obiecują ostateczne odbudowanie trasy pospiesznego tramwaju. A na razie trzeba podróżować jak się da... choćby licząc na uprzejmość kierowców.
Lidka wyszła na skrzyżowanie i podniosła rękę. Natychmiast niemal zatrzymał się jakiś samochód.
- Do centrum? Wsiadaj.
Za kierownicą siedział chłopak podobny do Timura. Co prawda, to w tamtym cyklu mówiono „chłopak”. Teraz mówi się „mężczyzna”.
- Zamierzasz się przejść po sklepach? - chłopak prowadził niedbale, ale z wyczuciem i był w bardzo dobrym humorze. Można pogadać...
Lidka pokręciła głową.
- Nie, jadę w gości. Do narzeczonego.
Tak właśnie. Zdanie zatrzask. W przeciwnym wypadku - o czym Lidka nieraz już się przekonała - natychmiast pojawiały się warianty: „Masz męża? Wyglądasz tak sympatycznie”.
Dlatego, że w tym cyklu Lidka natychmiast straciła prawo do uważania samej siebie za dziewczynkę czy dziewczynę. Jest kobietą, a to że bardzo niedawno skończyła dopiero siedemnaście lat - mało kogo obchodzi.
Niedobrze jest urodzić się jako późne dziecko... Jak to mówiła mama? „Pomyśl o tym, Lido. Okres płodności jest krótki, nawet nie zdążysz się obejrzeć, jak minie... i wtedy już nie zajdziesz w ciążę, uczyłaś się przecież biologii... Zostaniesz bezdzietną kobietą. Może nie warto czekać? Sama zobacz, wszystkie twoje koleżanki szkolne...”
Lidka skrzywiła się, jakby ją coś nagle zabolało, aż zaniepokojony kierowca zapytał z troską: - Nic ci nie jest?
Normalna troska. Każdej kobiecie może się zrobić słabo na ulicy, albo w sklepie, i natychmiast rzucą się do niej cale hordy przechodniów i samarytan: „Nic pani nie jest? Może wezwać lekarza?”
- To tutaj. - Otwierając drzwi, Lidka wsunęła chłopakowi do ręki zmięty banknot. Wysiadła pod znakiem zakazu zatrzymywania się - dobrze, że w pobliżu nie było widać żadnego milicjanta.
„Tato, ty zawsze przechodzisz na zielonym?” - Dawno temu, przed tysiącem lat Sławek drażnił i prowokował ojca, jeszcze wtedy żywego, spokojnego i pewnego siebie.
Dom Zarudnych zachował się w całości. Oszczędziły go podziemne wstrząsy, nie zwalił się nań płonący śmigłowiec, nie spaliły go niebieskie ognie i nie runęła nawała meteorytów. Mówią, że zachowały się nawet niektóre szyby... Lidka weszła w znajomą bramę.
Budkę dozorcy dawno już rozebrano. Na jej miejscu poustawiano wózki - plecione, z ceraty, czerwone, niebieskie i różnobarwne. Na razie w domu dla uprzywilejowanych jest ciasno i tłoczno, ale za jakieś pięć lat władze spojrzą nań baczniej. Jednych zostawią, innych przeniosą do nowych budynków.
Lidka zadzwoniła do drzwi wejściowych. Trzy razy, tak jak się umówili. Otworzył jej Sławek; i dziewczyna natychmiast poczuła wszechobecny zapach pieluch.
W dawnym mieszkaniu Zarudnych koczowały teraz cztery rodziny mające w sumie trójkę niemowlaków. Sławek z Klaudią Wasiliewną zajęli dawny gabinet deputowanego; Zarudna nigdzie nie pracowała, a Sławek nigdzie się nie uczył. Andriej Igorowicz zostawił im pewną sumę na koncie ubezpieczeniowym - na życie im wystarczało. O ile, oczywiście, można to było nazwać życiem.
Sławek był nieogolony, miał na sobie pomięty sportowy dres, a na nogi wdział wydeptane, domowe kapcie. Oczy mu błyszczały. Niedobry, gorączkowy blask, pomyślała Lidka.
- Kiedyś ty gdzieś był... choćby na ulicy?
Sławek machnął ręką:
- Właź...
Obszerny korytarz z gołymi ścianami. Ale w gabinecie nie sposób się obrócić - ściągnięto tu meble i przedmioty, których nie dało się sprzedać. Samo archiwum, zgromadzone w kartonowych paczkach, piętrzyło się niemal do sufitu.
Lidka rozejrzała się dookoła. Klaudii Wasiliewny nie było w pokoju.
- Mama w kuchni - uprzedził Sławek pytanie gościa. - Lida... ona chce się przeprowadzić.
- Dokąd? - odruchowo zapytała Lidka.
- Gdzieś pod miasto. Do jakiegoś dwupokojowego mieszkania... Nas tu zresztą tak czy tak nie zostawią. Dom należy do kwaterunku...
W głosie Sławka wyczuwało się prawdziwy ból. W tym domu wyrastał od dziecka. To jego dom. Każdy szczegół przypomina mu zabitego ojca. Przeprowadzka, to nowa strata.
- Sławek... - odezwała się Lida głosem dojrzałej kobiety, który ją samą zaskoczył i zdziwił. - Nowy cykl, to nowe życie. Zamierzasz chyba mieć dzieci? A może będziesz się użalał nad sobą, jak Biedna Anna?
- Jak kto? - tępo zapytał chłopak.
- Trzeba czytać klasyków - stwierdziła Lidka, rada z tego, że choć na chwilę oderwała jego uwagę od bieżącej chwili. - I mógłbyś się ogolić. Aż nieprzyjemnie na ciebie popatrzeć...
Sławek się odwrócił:
- Będziesz się śmiała... Wczoraj przylazł ten Retielnikow, powiedział słowo w słowo to samo, co ty. Nieprzyjemnie na ciebie popatrzeć, powiada. No to ja mu - ja was nie zapraszałem, nie musicie na mnie patrzeć...
- Jaki Retielnikow? - teraz zapytała już Lidka.
- Grubas - westchnął Sławek. - Ten z OP, który chyba przyjaźnił się z ojcem.
Lidka zmarszczyła brwi, usiłując sobie przypomnieć grubasa z OP. W głębi pamięci drgnęło coś nieokreślonego... Gruby i smutny... Idź dziewczyno i ucz się dobrze...
Uśmiechnęła się do swoich myśli. Wtedy jeszcze uważano, że dziewczyny powinny się uczyć. Teraz ten grubas powiedziałby jej - idź dziewczyno i jak najszybciej zabieraj się do rodzenia.
- Czego chciał?
Sławek wzruszył ramionami:
- Niczego. Ot tak, przyszedł, po starej przyjaźni...
Uchyliły się drzwi i pokazała się w nich Klaudia Wasiliewna z gorącym garnkiem w rękach.
Lidka otworzyła usta, żeby się przywitać, ale nie zdążyła.
Klaudia Wasiliewna wyciągnęła przed siebie ręce, starając się utrzymać garnek z daleka od siebie. Zrobiła krok, nie patrząc pod nogi i potknęła się o wystający róg stołowego hokeja. Krzyknęła, żachnęła się w tył, wypuszczając z rąk garnek i wpadła plecami na spiętrzone kartonowe pudła.
- Trzymaj!
Wieża chyliła się powoli, jak w złym śnie. W końcu runęła, rozbijając szkło na stoliku pod gazety; pusty garnek przez chwilę jeszcze tańczył, pobrzękując na podłodze w kałuży barszczu, a po komnacie rozleciały się luźne, różnokolorowe papiery - górne pudło pękło pewnie od uderzenia i rozrzuciło swoją zawartość.
Na korytarzu zaszurały kapcie. I rozległ się gwar głosów:
- Klaudio Wasiliewna, czy coś się stało?