Zamiast obiecanych wrotek dostała bombonierkę i jakieś nudne książki. Przez pół wieczoru popłakiwała pod kołdrą - sama nie wiedząc, czy płacze przez te wrotki, liceum, czy ze strachu przed skorą i nieodwracalną śmiercią.
A po tygodniu okazało się, że skoro w żaden sposób nie można wyrzucić Zarudnego, to nie będą ruszać i Sotowej. Dali jej publiczną naganę i zostawili - niech pamięta, jaką jej okazano łaskę.
Ojciec przyszedł z liceum spięty, ale rumiany i z blaskiem w oczach. „No, jakoś się udało” - powiedział mamie. - „A ty milcz” - zwrócił się do Janki, która chciała już coś wtrącić. Do Lidki się uśmiechnął i pogłaskał ją po głowie, jakby chciał powiedzieć: no, wszystko w porządku, jutro zbieraj się do szkoły.
Lidka wyobraziła sobie, jak to będzie, gdy wejdzie do klasy. Jak usiądzie w pierwszej ławce z Rysiukiem. A dwadzieścia par oczu będzie się na nią gapić, jakby wszyscy zobaczyli ją pierwszy raz...
Spojrzała na rozkład zajęć - dwudziesty pierwszy października, środa - i włożyła do teczki odpowiednie podręczniki. Ale nie poszła do szkoły, tylko nad morze.
Obłoki wabiły wzrok rozmaitymi odcieniami szarości, a niebo wyglądało tak, jakby ktoś obsypał je brudnymi i nastroszonymi piórami. Wyglądało, jak leżąca na plaży zdechła mewa. Od morza dął nieprzyjazny wiatr; Lidka usadowiła się pomiędzy kamieniami i otworzyła książkę. Najbardziej nudną z nudnych powieści na świecie „Biedną Annę” należało zgodnie z programem przeczytać jeszcze w zeszłym roku, ale Lidka zabrała się do niej dopiero niedawno, przedzierając się przez długie opisy przyrody i niekończące się monologi. Bohaterka nie mogła mieć dzieci, zbliżała się do końca okresu płodności, a jej mąż zamierzał odejść do innej kobiety; Lidka przewracała kartki, o niczym prawie nie myśląc. Ależ problemy mają ci ludzie... przecież przeżyli bezpiecznie swoją mrygę, i teraz przed nimi dwadzieścia lat beztroskiego życia...
Lidce zostało siedem miesięcy i dwa tygodnie.
W ostateczną apokalipsę wierzą tylko idioci. Ona, Lidka, uczyła się historii. Jest mądra.
Litery zlewały jej się przed oczami.
Gdzieś tak koło południa do zatoki ze wszystkich stron spłynęły kutry patrolowe. Zatrzymały się daleko od brzegu - tam, gdzie Lidce udało się przedtem zobaczyć dalfiny. Czarne sylwetki rozciągnęły się w łańcuch od cypla do cypla. Okrętów było nie mniej niż dwadzieścia, a od strony bazy Obrony Państwa nadleciały dwa śmigłowce. Przeleciały się nad morzem, zrobiły kilka kręgów i odleciały. Lidka wstała, żeby odejść.
- Co ty tu robisz?
Niespodziewane pytanie prawie wytrąciło jej teczkę z rąk. Patrol wyrósł jak spod ziemi - dwaj żołnierze i oficer, uzbrojeni, w maskujących mundurach polowych.
- Co ty tu robisz, dziewczynko?
- Wagaruję - odpowiedziała Lidka cichutko.
Żołnierze wymienili spojrzenia. Uczciwa i szczera odpowiedź nastroiła ich mniej wrogo.
- Ogłoszono stan wojenny - ostrym głosem oznajmił oficer. - Dzieci powinny siedzieć po domach.
Lidka mocniej ścisnęła teczkę. Wargi zaczęły jej drżeć wcześniej, niż zrozumiała sens tego, co jej powiedziano.
- Jak to... co się...
- Chodź, szybko!
Ujęli ją pod łokcie i poprowadzili - nie za szybko, ale i tak co chwila się potykała. Ze strachu zatkało jej uszy.
Po betonowych schodkach wyciągnęli ją na nabrzeże - z kramów zostały tu tylko metaliczne szkielety, pod nogami szeleściły pomięte gazety i nikogo już tu nie było - ani handlarzy, ani spacerowiczów. Tylko same wojskowe samochody z siatkami na oknach. I ludzie z OP, z których co drugi miał radiotelefon. Składane anteny trzęsły się miarowo i wyglądały jak wąsiska karaluchów.
Był jeszcze Igor Rysiuk. Stał przylepiony do jednego z pojazdów i patrzył gdzieś w bok, jakby to wszystko go nie obchodziło.
- Ej, ty... to ta dziewczyna?
Rysiuk rzucił na Lidkę krótkie spojrzenie i natychmiast się odwrócił: - Ta.
- Ta, co opuszcza lekcje?
- Przeżywa osobisty dramat - odpowiedział Rysiuk, prawie nie otwierając ust. - Nieszczęśliwa miłość.
Ktoś zachichotał.
- No dobra, mały... wygląda na to, że nie kłamałeś. Dokąd was oboje odwieźć... może do punktu rozdzielczego?
- My niczego nie zrobiliśmy - odezwała się Lidka cienkim, nieśmiałym głosikiem.
- A jednak, nie wolno łazić, dokąd się chce... Adres?
- Co? - dość głupio spytała Lidka.
- Gdzie mieszkacie? Daleko?
- Na Kątowej...
Igor się nie odezwał. Mieszkał znacznie dalej, na Zielonej Górce.
- No dobra... Do Kątowej was podrzucimy, ale potem nigdzie mi nie łazić! Jasne?
Wspięli się do ciasnego wnętrza wozu w ślad za nieprzyjemnie i ostro pachnącym żołnierzem. Maszyna drgnęła - Igor i Lidka mimo woli objęli się rękoma.
- Czemu nie przyszłaś do szkoły? - zapytał Rysiuk kłótliwym szeptem.- Zarudny chodzi i nic...
- Odczep się...
- Czemu jesteś taka nieuprzejma?
- A czemu ty jesteś takim kretynem?
Gdzieś wyła syrena. Jej wycie najpierw narastało, trwało przez chwilę, a potem cichło, jakby się oddalała. Samochód z syreną pognał w przeciwnym kierunku - ku morzu.
- A w szkole, co było?
Rysiuk wzruszył ramionami.
- Alarm. Wszystkich odesłali do domów.
- A ty skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
- Skąd ci przyszło do głowy, że cię szukałem?
Lidka ugryzła się w język.
- Hej, dzieciaki - odezwał się kierowca. - Na Kątowej który numer?
- Dwadzieścia siedem - wymamrotała Lidka. - Obok domu towarowego.
Wóz wydostał się na ulicę i ruszył szybciej.
- Posłuchaj, Rysiuk...
Pytanie zamarło jej w krtani.
- Mryga! Dzisiaj? - drwiąco zapytał Igor. - A co z twoją ulubioną datą? Co z dziewiątym czerwca?
Lidkę ogarnęła fala gniewu. Nagle zapragnęła strzelić niewysokiego Igora w pysk, żeby ten jego krótko ostrzyżony kaczan walnął o burtę wozu.
- Nie bój się, to zwykły kryzys - uśmiechnął się Igor. - Jakiś wojskowy zamach stanu, czy coś w tym guście. Gdybyś się porządnie uczyła historii, to byś wiedziała, że kilka lat przed każdą apokalipsą następuje...
Wóz zahamował.
- No, dzieci, spadajcie! I żebym was więcej na mieście nie widział, jasne?
- Nie jesteśmy już dziećmi... - warknął Rysiuk pod nosem. - Wiesz, zdążyliśmy już przywyknąć...
Kierowca dodał gazu i maszyna pomknęła dalej, zostawiając obojgu na pożegnanie falę smrodu z rury wydechowej.
* * *
Wypracowanie
UCZENNICY MŁODSZEJ GRUPY
Klasy III B
LIDII SOTOWEJ
na temat: „Ludzie i dalfiny”
Pewna dziewczyna poszła kiedyś nad morze. Pogoda była piękna. W wodzie pluskały się rybki. Świeciło słońce. Dziewczyna postanowiła, że się wykąpie.
Weszła za daleko w głąb morza i zaczęła się topić. Zaczęła wzywać pomocy, ale nikt jej nie usłyszał.
I nagle z głębi morza przypłynął dalfin. Dziewczyna się przestraszyła, ale dalfin popchnął ją ku brzegowi i uratował.
Dziewczyna się bardzo ucieszyła. Dalfin pływał obok niej i pokazywał jej grzbiet. Zaprzyjaźnili się. Dziewczyna często zaczęła chodzić nad morze i spotykać się z dalfinem.