A w dwieście piątej, której numerem straszono licealistów aż do dygotu w kolanach, nikt warg na zaciskał. Tam nauczyciele klęli, krzyczeli, rzucali podręcznikami, tłukli linijkami po łbach i wzywali rodziców - ale warg zaciskać nikt by tam nie zaciskał. Po pierwsze, dlatego, że wszyscy uczniowie byli uważani za zepsutych z definicji i nikt się po nich nie spodziewał niczego dobrego. A po drugie, uczciwiej jest raz dać dziewczynie w gębę, niż miesiąc po miesiącu pogardliwie się marszczyć na jej widok.
- A tamten chłopak podwędził starszemu klucze od wozu i zaprowadził Angelikę do garażu. Uruchomili silnik, żeby ogrzać budę i wleźli na tylne siedzenie. A wóz taki, że nie daj Boże! I zaczęli się kotłować - a garaż zamknięty! Zasnęli oboje i się otruli... znaczy, nawdychali się spalin. Pochowano ich razem...
- Tobie śmiech, a mnie stara teraz kluczy nie chce dać...
- A co, na tamten świat ci się zachciało?
- Wszystko lipa, chłopaki, jeden gościu z naszej klasy postawił w piwnicy obok rury rozkładane łóżko, cieplutko tam...
- ...zdejmuję siostruni tę torbę z głowy, a ona już sina, ledwo ją obudziłem. Pogotowia nie wzywałem, żeby rachunku nie wystawili.
- ... no dobra, myślę, forsę jakoś skombinuję, nie pierwszy raz, ale żeby mu tyłka nadstawiać...
- ...kupiłem petardę i psorce do szuflady. Ale wrzeszczała!
Lidka popijała i chichotała coraz głośniej. Każde słowo wydawało jej się niezwykle zabawne, ale nie wiadomo czemu, natychmiast ulatywało z pamięci.
Całe towarzystwo już po godzinie uznało ją za swojaka. Blady drugoklasista zaczął śpiewać, akompaniując sobie na gitarze. Miał na imię Giena i Lidce podobał się z każdą chwilą coraz bardziej - taki dorosły, z błękitnymi, nieustraszonymi oczami i lekko zachrypniętym, zmęczonym głosem...
Potem zapalono dwie świeczki i zgaszono górne światła. Włączyli jakąś muzykę i Giena zaprosił do tańca nie Lidkę, ale jej długonogą sąsiadkę z prawej. I od razu podczas tańca wetknął jej rękę pod króciutką spódniczkę mini.
Lidka, chwiejąc się na nogach, wydostała się jakoś zza stołu, przecisnęła pomiędzy tańczącymi i znalazła łazienkę. Usiłując się skupić, długo patrzyła w swoją pijaną twarz, natężając wzrok.
A niech wszystko porwą diabli. Tak i tak już niedługo mrygnie. Dlaczego ona, Lidka, nie ma prawa robić tego, na co ma ochotę? Choćby w przeddzień nieuchronnej śmierci...
- Hej, mała! Dawaj tu! Będzie zabawa!
Pokój pływał w papierosowym dymie. Ze stołu pozdejmowano puste talerze, a solenizantka przyniosła dziecięcy bączek na przyssawce i ze strzałeczką. Z towarzyszeniem ogólnego śmiechu uruchamiano bączek i ten, na którego wskazywała strzałka, zdejmował z siebie część odzieży. Serce zamierało w słodkim oczekiwaniu, było strasznie i radośnie, goście kolejno zdejmowali buty, skarpetki, koszule, paski. Potem siedzący naprzeciwko Lidki został w samych gatkach i zaczął się drzeć, że dość ma już tej zabawy, ale zaraz go zakrzyczano, wołając, że podczas gry nie wolno się wycofywać, a zasady są zasadami. Umilkł więc i tylko hałaśliwie okazywał radość, gdy strzałka wskazywała na kogoś innego.
Lidka popadła w jakiś gorączkowy nastrój. Najpierw zdjęła pantofle, potem pas, rajstopy. Któraś z rozchichotanych dziewcząt siedziała już w bieliźnie, która okazała się bardzo fikuśną i do której skromna bielizna Lidki miała się tak, jak szept do krzyku. Bączek się kręcił, serce zamierało, w końcu jako tako ubrani zostali tylko Lidka i jej krótkowzroczny sąsiad, i zaczęto pod ich adresem puszczać żarty. Potem bączek trzykrotnie wskazał na rudą dziewczynę uczesaną w koński ogon i ta, choć utyskiwała, że to nieuczciwe, rozebrała się do naga. Lidka wytrzeszczyła oczy - nie spodziewała się, że dojdzie aż do tego...
Ech, zaprosić by tu zastępicę i matematyczkę! I popatrzeć na ich miny!
Tak czy kwak mryga, stwierdził ktoś wewnątrz jej pijaniutkiej głowy. Co za różnica?
Jestem zepsuta, zrozumiała nie bez zdziwienia. Jestem złą dziewczyną, strasznie złą dziewczyną... i jakie to bycze uczucie! Bycie złą.
W tej właśnie chwili zabawa się skończyła i muzyka buchnęła głośniej.
Ktoś tam zbierał z podłogi swoje rzeczy, innym wcale nie chciało się trudzić. Długonoga dziewczyna w minispódniczce tańczyła na stole; Giena mrużąc oczy krótkowidza łaził w jednym bucie i szukał pod nogami drugiego. Okazało się, że na nagim ramieniu ma tatuaż, który najwyraźniej był dziełem jakiegoś artysty amatora z klasy, bo bardzo przypominał rysunek z zeszytu - krzywonogi krokodyl o wściekłym spojrzeniu.
Wszędzie unosił się zapach perfum, potu, papierosowego dymu i resztek jedzenia. W mrocznym kącie ktoś się kokosił z chichotem - i gnieździły się tam na oko przynajmniej trzy półnagie ciała.
Na kanapie solenizantka Swietka całowała się z chłopakiem, którego imienia Lidka nie pamiętała.
Ledwo odnalazła swoje pantofle. Rajstopy gdzieś wcięło. Pas też. Jutro trzeba będzie się przejść po sąsiadach: „Przepraszam państwa, czy nie ma u was moich rajstop?”
Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. Zeszła piętro niżej. W kieszeni dżinsowej sukienki odszukała klucz. Wzięła go ze sobą na ten właśnie wypadek - żeby móc wrócić cicho, nikogo nie budząc. Żeby nie obwąchiwali jej podejrzliwie i nie mierzyli wzrokiem.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Lidka wtopiła się w zapach swojego mieszkania; w przedpokoju było ciemno, w salonie też i tylko migał błękitem przeklęty telewizor.
Zdjęła pantofle i na bosaka ruszyła przed siebie, licząc na to, że niepostrzeżenie przemknie do swojej sypialni.
- ...przez ekspertów, są zgodne co do sekundy... za dwieście dni, dziewiątego czerwca przyszłego roku, o godzinie szesnastej dwadzieścia jeden... i Bóg już się nad nikim nie zlituje...
Lidka zamarła w bezruchu.
W pokoju rozległ się podniesiony głos mamy; a Lidka jak zahipnotyzowana zrobiła jeszcze jeden krok ku przodowi i wparła się wzrokiem w telewizor.
Z ekranu patrzyła na nią żółtawa, pomarszczona, przepojona smutkiem twarz jakiegoś starszego człowieka. Na pierwszym planie widać było podrygujący w czyjejś dłoni mikrofon i wyglądało to tak, jakby leteksowa grusza szykowała się do zatkania ust mówiącemu.
- Wszystkich obliczeń dokonano według metody Brodowskiego-Filke. Prawdopodobieństwo popełnienia błędu jest bliskie zera. Zostało nam jeszcze dwieście dni na to, żeby pożyć i wziąć od życia wszystko, co się da. Bądźcie gotowi, dziewiątego czerwca...
Kamera cofnęła się razem z prezenterem.
- Oglądacie państwo program „Kontakt”. Gościem naszego studio był... - dziennikarz poruszył ustami jak ryba, wyciągnął spod pachy jakąś teczkę i zerknął do notatek - ...przedstawiciel ruchu „O czystość duszy”.
Ekran zgasł. Lidka cofnęła się w głąb korytarza.
- Dobrze, że małej nie ma - chwilę ciszy przerwał dopiero głos Jany.
- Diabelskie pudło - orzekła mama gniewnym głosem.
Lidka niepostrzeżenie przemknęła do swojego pokoju.
W nocy mama znów ją musiała leczyć kroplami. Na dodatek mama złożyła przysięgę, że nigdy już nie puści Lidki do Swiety. Ani na krok.
* * *
- ...ty się jeszcze doigrasz, Sotowa. Dwójka na okres, na półrocze, a potem egzaminy, których nie zdasz z takim przygotowaniem... zostaniesz wydalona ze szkoły nie z powodów dyscyplinarnych, a za nieusprawiedliwione nieobecności. Rozumiesz?
W gabinecie zastępicy było ciepło. W powietrzu unosił się nikły zapach kwiatów - chyba astrów. Jak na pogrzebie, pomyślała Lidka.