Podniosła zamarzniętą grudkę śniegu. Starannie wymierzywszy, cisnęła w siedzącą na płocie wronę. Chybiła. Wrona nawet nie wzbiła się w powietrze, tylko pogardliwie łypnęła na Lidkę, przechylając łebek.
Zdenerwowana nie na żarty Lidka podniosła kolejną śnieżkę. Dobrze byłoby znaleźć nieco cięższą.
- Lida!
Wyprostowała się z grudką lodu w dłoni.
Obok czarnego wozu stał, wetknąwszy dłonie w kieszenie długiego, czarnego płaszcza, mniej więcej czterdziestoletni nieznajomy mężczyzna.
Nie, nie. Lida go poznała. Gdzieś już widziała tę twarz, tylko gdzie to było...
- Dzień dobry. Lido. Zajęcia już się skończyły?
Mocniej ścisnęła swoją grudkę lodu. Rękawiczka zdążyła już przemoknąć.
Stojącym obok czarnego samochodu mężczyzną był deputowany Zarudny. Kilka razy spotkała go w szkole - ale to było dawno, przed paru laty. Częściej pokazywał się teraz w telewizorze. Zwłaszcza ostatnio, po jesiennej próbie przewrotu.
A trzasnąć by tą grudką w przednią szybę, podpowiedział jej wewnętrzny, rozweselony głosik. Fajnie by było. Co prawda te szyby są z pewnością z pancernego szkła... Albo chociażby mu napaskudzić. Chociaż nie. To on może jej napaskudzić. Dopóki należy do kręgu najbliższych doradców Prezydenta, ojca Sławki nie tknie żadna zaraza.
- Widzisz, Lido, dawno już chciałem z tobą porozmawiać. Można?
Lidka odwróciła głowę.
No jasne. Szklane drzwi były pokryte rozpłaszczonymi o szyby nosami. Jak muchy do miodu...jakby przed minutą nie brzęczał dzwonek na lekcje.
- O czym?
Słowa padły jednocześnie z grudka lodu, którą Lidka upuściła sobie pod nogi.
Deputowany Zarudny uśmiechnął się. Jego gęste, lekko już osrebrzone włosy sterczały niczym kolce jeża - deputowany nie bał się mrozu i nie nosił czapki. Zresztą, w samochodzie było z pewnością ciepło i wygodnie.
Nie ma z nim o czym rozmawiać. Incydent został dawno „wyczerpany” (wedle idiotycznego określenia Rysiuka),
- Widzisz, Lido... Bardzo bym nie chciał, żebyś sobie myślała, że mój syn został wychowany w małpim gaju. A ty z pewnością tak myślisz, prawda?
Rozdział 3
Wiosna się spóźniała. Ulice przekształciły się w kanały ściekowe i wszyscy klęli w żywy kamień miejskie służby porządkowe.
Na przystanku pospiesznego tramwaju było mokro, pod butami szeleściły nieuprzątnięte papierki po cukierkach, strzępy porwanych woreczków i ulotki, teraz już znane wszystkim ulotki z wizerunkiem płonącego człowieka, z których przenikliwym, ostrym wzrokiem spoglądał starszawy mężczyzna o żółtej twarzy.
Na podjeździe grupka nieco starszych od Lidki wyrostków zabawiała się kopaniem pustej butelki. Lidka mocniej przycisnęła do siebie teczkę. W sztucznym ścisku bez trudu można wyciągnąć komuś portmonetkę, albo nawet wyrwać teczkę czy torebkę - Lidka sama znała chłopaków z dwieście piątej, którzy zajmowali się tym procederem. Co prawda jednego z nich dopadli i stłukli milicjanci - i teraz mówią, że nie doczeka mrygi.
W centrum było cicho i spokojnie, ale pancerne żaluzje na witrynach sklepów pozostały opuszczone do połowy. Wzdłuż trotuaru dreptał odźwierny ochroniarz z miotłą i w fartuchu z odstającymi połami, pod którymi widać było zarys przedmiotu przypominającego rękojeść pistoletu.
Lidka znała dozorcę, on zaś na jej widok uśmiechnął się i podniósł z pulpitu słuchawkę telefonu:
- Klaudia Wasiliewna? Przyszła do was Lida Sotowa. Tak. Dobrze. Właź na górę - to było już do Lidki.
Klaudia Wasiliewna była matką Sławka. Znaczy, deputowanego nie ma w domu... A Lidka liczyła na to, że będzie mogła się z nim zobaczyć. Właśnie dziś.
Drzwi otworzył jej Sławek.
- Cześć.
- Cześć - odpowiedziała Lidka, wdychając zapach mieszkania Zarudnych; składała się nań niepowtarzalna mieszanka woni drewna, skóry i czegoś jeszcze, co nie dawało się bliżej określić.
Stosunki Sławka z Lidką przypominały teraz wzruszającą dziecięcą przyjaźń, taką, jaką opisują w książkach. Trwało to od dnia, w którym deputowany Zarudny przekonał Lidkę, że nie jest ona dla Sławka obiektem zainteresowania seksualnego, ale łączy go z nią więź raczej romantyczna. Że jeden głupi postępek jest wybaczalny i nie można od razu stawiać na człowieku krzyżyka. Że dla niego, deputowanego, bardzo ważne jest psychiczne zdrowie syna. Deputowany przełamał jeszcze inne wątpliwości Lidy, nie od razu i nie bez trudu, ale w końcu przekonał ją, dlatego, że dziewczyna chciała zostać przekonaną... a deputowanemu zdarzało się przekonywać ludzi znacznie bardziej opornych i wrogo doń nastawionych, niż Lidka Sotowa. Kimże w końcu byłby dziś, gdyby nie potrafił przekonywać?
W pokoju Sławka wyjęła z teczki dwie kasety w podniszczonych futerałach.
- Masz... Tak jak się umawialiśmy.
- Dziękuję - odparł Sławek.
Dawniej powiedziałby: „Dziękuję, Chucherko”. Teraz jednak nie nazywał Lidki Chucherkiem. Nigdy.
Włączył telewizor i wsunął w otwór odtwarzacza pierwszą z kaset Lidki. Na ekranie pojawiły się pasy, a potem obraz pojaśniał. Amatorskie zdjęcia, pierwszy września w liceum, starsza grupa przechodzi do trzeciej klasy, średnia do drugiej, a oto i pierwszoroczniacy...
Kaseta miała prawie dziewięć lat. W niektórych miejscach taśma była już uszkodzona, ale i tak film był ciekawy. Dziecinne gębusie... no, no... Lidka zdążyła już zapomnieć, jak wyglądają dzieci. Rysiuk był tak zabawny, że nie dało się powstrzymać śmiechu. Jej rówieśnicy... a i sama Lidka wcale nie wyglądała lepiej. Pulchne policzki i biała kokarda na czubku głowy.
- A to ja - odezwał się Zarudny, kiedy obiektyw kamery przeniósł się na dzieciaków ze średniej grupy.
Lidka kiwnęła głową z roztargnieniem:
- A ja już zdążyłam zapomnieć o tych taśmach. Tam są jeszcze urodziny, Nowy Rok...
Dłużej niż dwie minuty nie dało się patrzyć na dzieci. Jakby to nie była przeszłość Lidki, ale jakieś zupełnie obce, irytujące bachory. Pulchne policzki, krótkie rączki i nóżki...
- Kiedy wróci twój ojciec? - zapytała, gładząc wałek kanapy.
- Nie wiem - odezwał się Sławek po chwili milczenia. - Nigdy tego nie wiem... A co?
- Nic - westchnęła Lidka. - Wiesz... w dzisiejszej „Robotniczej” jest spory artykuł o tych... no, co przepowiedzieli apokalipsę...
- Znowu?! - Sławek mocno spochmurniał. - Kurczę, ty wciąż jeszcze czytasz takie rzeczy? Ile nam zostało... siedemdziesiąt dwa dni?
- A ty skąd to wiesz? - zapytała Lidka po chwili. - Liczyłeś?
Sławek mocno się zmieszał. Poczerwieniał po same uszy i rozpieklił się niczym pchła:
- Akurat! Nie mam nic lepszego do roboty, tylko liczyć!
- Ale przecież policzyłeś... - stwierdziła cicho Lidka.
Sławek parsknął gniewnie:
- Tylko nic nie mów ojcu. Wyśmieje mnie.
Na ekranie tarmosiły się obco wyglądające dzieciaki. Sławek odsunął się w drugi kąt kanapy i podwinął pod siebie nogi; Lidka patrzyła na niego i nie mogła się nadziwić, że ten chłopak najpierw jej się wariacko podobał, potem ją przeraził, a wreszcie wzbudził w niej odrazę. Z jakiegoś powodu jego drwiny były jej całkowicie obojętne, a pochwały i komplementy wcale jej nie interesowały. Powie: „Głupia jesteś”, a jej nie zechce się nawet wzruszyć ramionami. Ale gdyby powiedział: „Ojciec uważa, że jesteś głupia...”
Teraz pójdzie do kuchni i przyniesie mrożoną kawę. U Zarudnych podawano niezwykle smaczną kawę. Mieli nad wyraz wygodną skórzaną kanapę. I doskonałe wideo.