– Numer Raya? Z chęcią.
Murzyn zbliżył się o krok.
– Zdaje się, że doszło tu do drobnego konfliktu, panie Bolitar – powiedział.
– Skąd pan zna moje nazwisko?
Murzyn wzruszył ramionami. Myron wyczuł, że taksuje go wzrokiem spoza ciemnych okularów. Robił to samo. Starali się zachowywać uprzejmie. Jeden wiedział, co robi drugi.
– Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby pan odjechał – rzekł uprzejmie Murzyn.
– Niestety, nie mogę. Mimo że pan grzecznie prosi – odparł Myron.
Murzyn skinął głową. Nie ruszył się z miejsca.
– Wobec tego poszukajmy innego rozwiązania, dobrze?
– Doskonale.
– Pan rozumie, że mam tu do wykonania zadanie.
– Oczywiście.
– Pan też ma do wykonania zadanie.
– Tak jest.
Murzyn zdjął okulary i włożył je do kieszeni koszuli.
– Wiemy obaj, że pan nie ustąpi mnie, a ja panu. Jeśli weźmiemy się za łby, nie wiem, który z nas wygra.
– Ja. Dobro zawsze zwycięża zło – odparł Myron.
Przybysz uśmiechnął się.
– Nie w tej dzielnicy – odparł.
– Dobrze wiedzieć.
– Poza tym nie jestem pewien, czy warto to sprawdzać! Chyba wyrośliśmy już z durnego wieku udowadniania sobie własnej męskości.
Myron skinął głową.
– Jesteśmy za dojrzali.
– Właśnie.
– A zatem mamy impas.
– Na to wygląda – zgodził się Murzyn. – Oczywiście zawsze mogę wyciągnąć broń i pana zastrzelić.
Myron pokręcił głową.
– Nie z tak błahego powodu. Choćby przez wzgląd na reperkusje.
– Owszem. Wiedziałem, że pana nie nabiorę, ale musiałem spróbować. A nuż, widelec.
– Źle by się pan czuł, gdyby nie spróbował. Jest pan zawodowcem. A ja czułbym się oszukany.
– Miło, że pan to rozumie.
– A skoro przy tym jesteśmy, czy nie jest pan za dobry na taką błahostkę?
– Co prawda, to prawda.
Nieznajomy przystąpił bliżej. Myron napiął mięśnie, czując całkiem przyjemny dreszcz emocji.
– Wygląda pan na kogoś, kto trzyma język za zębami – rzekł Murzyn.
Myron potwierdził jego sąd milczeniem.
– Ten chłopak ze zdjęcia tutaj był.
– Kiedy?
– Nic więcej nie powiem. – Murzyn potrząsnął głową. – I tak jestem wspaniałomyślny. Chciał pan wiedzieć, czy chłopak tu był. Odpowiedź brzmi: tak.
– To miło z pana strony.
– Chcę uprościć nam życie. Obaj wiemy, że Lipwitz to dureń. Zachowuje się tak, jakby ten pisuar był hotelem Beverly Wilshire. Ale ci, którzy tu zajeżdżają, nie życzą sobie żadnych zdjęć. Pragną być niewidzialni. Nie chcą nawet na siebie patrzeć, rozumie pan?
Myron skinął głową.
– Dlatego daję panu upominek. Chłopak ze zdjęcia był tutaj.
– I wciąż jest?
– Przeciąga pan strunę, Myron.
– O nic więcej nie spytam.
– Nie ma go. Spędził tu jedną noc. – Murzyn rozłożył ręce. – No i jak? Jestem wobec pana uczciwy?
– Bardzo.
Murzyn skinął głową.
– Pańska kolej.
– Domyślam się, że za nic mi pan nie zdradzi, dla kogo pracuje.
Murzyn zrobił znaczącą minę.
– Miło mi było pana poznać, Myron – powiedział.
– Dziękuję, nawzajem.
Uścisnęli sobie dłonie. Myron wsiadł do samochodu i ruszył. Gdy dojeżdżał do Merion, zadzwoniła komórka. Odebrał telefon.
– Halo?
– Czy to, kurde, Myron?
Dziewczyna z galerii.
– Kurde nie, Myron tak.
– Że co?
– Nieważne. O co chodzi?
– Szukał pan wczoraj tego luja, nie?
– Tak.
– Znowu jest w galerii.
– Gdzie?
– W gastroramie. W kolejce u McDonalda.
Myron zawrócił i wcisnął pedał gazu.
Rozdział 15
Paskudny Faszysta wciąż tam był.
Siedział przy stoliku w kącie i wbijał w siebie burgera z taką pasją, jakby nie mógł znieść jego widoku. Dziewczyny się nie myliły. W pełni zasługiwał na miano luja, niezależnie od tego, co to słowo znaczyło i czy w ogóle istniało. Z gęby pozował na nieogolonego twardziela, choć z braku testosteronu o wiele bliżej mu było do niechlujnego nastoletniego chasyda. Na głowie nosił czarną baseballówkę z czaszką i piszczelami. Na jednej z bladych, chudych rąk wystających z podwiniętych rękawków rozdartej koszulki miał wytatuowaną swastykę. Myron pokręcił głową. Swastyka? Taki stary, a taki ciemniak.
Najwyraźniej wściekły na swojego burgera, Paskuda odgryzł kolejny kęs. Galerniczki wskazały go Myronowi, żeby nie miał najmniejszych wątpliwości, o kogo chodzi. Przyłożył palec do ust, dając znak, żeby przestały. Posłuchały, kompensując to sobie przesadnie głośną, swobodną rozmową i rzucając w jego kierunku ukradkowe spojrzenia. Odwrócił głowę.
Paskuda skończył hamburgera i wstał. W samą porę. Rzeczywiście wydawał się bardzo chudy. Dziewczęta nie przesadziły – nie miał tyłka. Trudno było określić, czy hołduje modzie na zbyt duże dżinsy, czy faktycznie brak mu pośladków, w każdym razie co kilka kroków podciągał spodnie. Myron podejrzewał, że z obu powodów.
Wyszedł za nim na palące słońce. Żar lał się z nieba. Myron niemal zatęsknił za klimatyzowanym chłodem galerii. Paskuda wszedł krokiem równiachy na parking. Z pewnością zmierzał do samochodu. Myron skręcił w prawo, żeby się przygotować dojazdy. Wsiadł do swojego forda taurusa (czytaj: poławiacza szprot) i zapalił silnik.
Jadąc wolno przez parking, zobaczył, że Paskuda idzie do ostatniego rzędu samochodów. Stały tam tylko dwa wozy. Srebrny cadillac seville oraz pickup z monstrualnymi kołami, flagą Konfederatów i napisem ZŁY DO SZPIKU KOŚCI z boku. Wieloletnie doświadczenie w pracy śledczej podpowiedziało mu, że to pewnie bryka Paskudnego Faszysty. I rzeczywiście. Paskuda otworzył drzwiczki i wskoczył do środka. Niebywałe. Czasem zdolności dedukcyjne Myrona graniczyły z jasnowidztwem. Może powinien zrobić konkurencję telefonicznej wróżce Jackie Stallone.
Śledzenie pickupa nie wymagało trudu. Pojazd tak rzucał się w oczy, jak strój golfisty w klasztorze, a El Paskuda nie wciskał gazu do dechy. Jechali z pół godziny. Trudno powiedzieć dokąd, ale Myron rozpoznał w perspektywie ulicy Stadion Weteranów. Obejrzał tam z Winem kilka meczów Eagles. Win zawsze siadał na wprost środka boiska, w niższych rzędach. Stadion był stary, „luksusowe” loże położone wysoko, więc ich nie lubił. Wolał siedzieć z ludem. Łaskawca.
Trzy przecznice przed stadionem Paskuda skręcił w boczną uliczkę, zahamował i wyskoczył. Myron ponownie rozważył, czy wezwać Wina, uznał jednak, że to nie ma sensu: Win był w Merion, komórkę miał wyłączoną. Myron wrócił myślami do minionej nocy i porannych zarzutów Esperanzy. A może miała rację? Może rzeczywiście – częściowo – odpowiadał za postępki Wina? Nie o to jednak chodziło. Już wiedział, że prawda, której bała się również Esperanza, przedstawia się banalnie: po prostu nie brał ich sobie do serca.
Czytasz gazety, oglądasz wiadomości, doświadczasz okropności i twoje człowieczeństwo, podstawy wiary w ludzi, zaczynają zbliżać się niebezpiecznie do „gry w zadowolenie” Polyanny. Tym właśnie się gryzł – nie odrazą do wyczynów Wina, lecz tym, że się nimi zbytnio nie przejmował.
Win postrzegał świat kontrastowo – czarno-biało. On sam ostatnio też zaczął czarno widzieć szare strefy życia. Nie podobały mu się zmiany, jakie zaszły w nim pod wpływem okrucieństw zadawanych ludziom przez ludzi. Próbował trzymać się starych wartości, ale lina w jego rękach stawała się coraz bardziej śliska. Pytanie, po co się ich trzymał. Czy dlatego, że naprawdę w nie wierzył, czy dlatego, że podobał się sobie jako ich wyznawca?