Выбрать главу

Rozdział 16

Sprawdził numer rejestracyjny pickupa. Niepotrzebnie. Był nieważny od czterech lat. Paskuda z pewnością wziął tablice ze złomowiska. Normalka. Nawet drobne rzezimieszki są na tyle sprytne, żeby podczas przestępstw nie używać prawdziwych tablic rejestracyjnych.

Myron zawrócił i zbadał budynek w środku, szukając wskazówek. Po betonie walały się pogięte strzykawki, stłuczone fiolki i puste torby po chipsach paprykowych. Na widok pustego kosza na śmieci pokręcił głową. Nie dość że zajmowali się dealerką, to byli flejtuchami.

Rozejrzał się po opuszczonym, na wpół spalonym domu. Żadnych tropów.

Co to wszystko znaczyło? Trudno sobie wyobrazić, żeby tych trzech ćpunów porwało Chada Coldrena. Narkomani włamują się do domów. Napadają na ludzi w zaułkach. Atakują łyżkami do opon. Ale nie planują skomplikowanych porwań.

Tylko czy porwanie Chada było skomplikowane? Na początku kidnaper nie wiedział nawet, ile zażądać pieniędzy. Dość dziwne, choć może nie tak bardzo. Czyżby więc chłopca rzeczywiście uprowadziło kilku zaćpanych łazęgów?

Myron wsiadł do wozu i ruszył do rezydencji Wina. Przyjaciel miał pod dostatkiem aut. Mógł u niego wymienić swojego forda taurusa na pojazd z szybami. Odniesione urazy rozchodziły się chyba po kościach. Kilka sińców i stłuczeń, wszystkie kości całe. Żaden z ciosów nie był dostatecznie celny, oprócz tych w okna samochodu.

Rozważywszy kilka hipotez, Myron skonstruował całkiem spójną wersję wypadków. Załóżmy, że z jakiegoś powodu Chad Coldren postanowił zameldować się w Zajeździe Dworskim. Żeby spędzić tam czas z dziewczyną? Kupić narkotyki? A może ze względu na grzeczną obsługę? Nieważne. Kamera bankowa zrejestrowała, że wyjął trochę gotówki z pobliskiego bankomatu. Potem zaś wynajął pokój w motelu. Na noc albo na godzinę. Nieważne.

W Zajeździe Dworskim coś poszło nie tak. Zajazd Dworski, wbrew zdaniu Stu Lipwitza, to podejrzany przybytek, któremu patronują podejrzane typy. Nietrudno napytać sobie tam biedy. Może Chad Coldren próbował kupić od Paskudy narkotyki. A może był świadkiem przestępstwa albo po prostu rozpuścił język i jakieś kanalie zdały sobie sprawę, że jest dziany. Wszystko jedno. Życiowe orbity Chada Coldrena i załogi Paskudnego Faszysty się przecięły. W rezultacie doszło do porwania.

Wszystko to do siebie z grubsza pasowało.

Tyle tylko że jedynie „z grubsza”.

Po drodze Myron poddał analizie kilka punktów swojej wersji. Po pierwsze, czas wydarzeń. Nie wątpił, że porwanie ma związek z ponownym udziałem Jacka w mistrzostwach rozgrywanych w Merion. Lecz w hipotezie o przecięciu się życiowych orbit intrygujący moment porwania należało uznać za czysty zbieg okoliczności. Z tym mógł się jeszcze pogodzić. Ale skąd taki Paskuda wiedział, że Coldrenów odwiedziła Esme Fong? Jaką rolę odgrywał osobnik, który wyszedł od nich przez okno i zniknął na Green Acres Road? Zakładał, że to był Matthew albo Chad. Czyżby tak pilnie chroniony młody Squires współdziałał z gangiem Paskudy? A może osobnik z okna zniknął na Green Acres Road całkiem przypadkowo?

Nadmuchana jak balon hipoteza flaczała szybko z przeciągłym ssssss.

Kiedy Myron dotarł do Merion, Jack Coldren zaliczał czternasty dołek. W tej rundzie jego rywalem był nie kto inny jak Tad Crispin. Nic dziwnego. Prowadzący w turnieju i wicelider zawsze tworzyli finałową parę.

Jack wciąż grał dobrze, choć nie widowiskowo. Stracił tylko punkt przewagi i wyprzedzał Crispina o bezpieczne osiem uderzeń. Myron powlókł się w stronę czternastego dołka na „zielonce”. Znów to słowo. Wszystko tu było intensywnie zielone. Nie tylko trawa i drzewa, również namioty, markizy, tablice wyników, liczne telewizyjne wieże i rusztowania – jak okiem sięgnąć soczysta zieleń wtopiona w naturalne malownicze otoczenie, nie licząc billboardów, dyskretnych jak neony hoteli w Las Vegas. Ale hola, czyż sam nie żył z pieniędzy ich sponsorów?! Mając im za złe reklamę, byłby hipokrytą.

– Myronie, serce moje, przytocz do nas tyłeczek! – przywołał go z szerokim gestem Norm Zuckerman, któremu towarzyszyła Esme Fong. – Tutaj.

– Siemasz, Norm. Cześć, Esme.

– Cześć, Myron.

Esme, choć w mniej formalnym stroju, także dziś ściskała w ręku teczkę, niczym ulubionego pluszaka.

Norm objął Myrona.

– Powiedz prawdę, Myron – rzekł, kładąc dłoń na jego obolałym ramieniu. – Ale całą. Chcę ją usłyszeć.

– Prawdę?

– Bardzo śmieszne. Powiedz, nic więcej nie chcę jestem uczciwy? Tylko serio. Jestem uczciwy?

– Jesteś – odparł Myron.

– Jestem bardzo uczciwy. Tak czy nie?

– Jesteś namolny, Norm.

Zuckerman uniósł dłonie spodami w górę.

– No dobra, niech ci będzie. Jestem uczciwy. Wystarczy, zgoda. – Spojrzał na Esme Fong. – Zważ, że Myron jest moim przeciwnikiem. Moim najgorszym wrogiem. Stoimy po przeciwnych stronach. A jednak przyznaje, że jestem uczciwy. Jasne?

Esme przewróciła oczami.

– Nawracasz nawróconą, Norm. Już mówiłam, że zgadzam się z tobą w tej sprawie…

– Prrr! – powstrzymał ją Norm, jakby ściągał cugle rozbrykanemu kucowi. – Chwileczkę, chcę zasięgnąć opinii Myrona. Kontrakt wygląda tak. Kupiłem worek do golfa. Tylko jeden. Na próbę. Za piętnaście tysięcy rocznie.

Kupno worka do golfa oznaczało z grubsza kupno worka, gdyż w istocie Norm Zuckerman nabył prawa do reklamy. Innymi słowy, umieścił na nim znak firmowy Zoom. Większość worków wykupywały duże firmy golfowe – Ping, Titlegeist, Golden Bear i podobne. Ale coraz częściej na workach graczy reklamowały się firmy niemające nic wspólnego z golfem. Na przykład, McDonald’s, materace Spring-Air, a nawet Penzoil. Penzoill. Jakby taka reklama mogła skłonić widzów turniejów do nabycia puszki oleju napędowego.

– No i? – spytał Myron.

– No i popatrz! – Norm wskazał na asystenta gracza. – Tylko popatrz!

– Patrzę.

– Widzisz logo Zoomu?

Na wierzchu worka, który niósł asystent, spoczywały ścierki do czyszczenia kijów.

– Odpowiedz mi ustnie, Myron, jedną sylabą: „nie” – ciągnął śpiewnie Norm Zuckerman. – Albo, jeśli to wykracza poza twój ograniczony zasób słów, po prostu pokręć głową.

Zademonstrował jak.

– Jest pod ręcznikiem – odparł Myron. Norm teatralnie przyłożył dłoń do ucha.

– Słucham?

– Logo jest pod ręcznikiem.

– Co ty powiesz? Pod ręcznikiem?! – huknął Norm. Widzowie odwrócili głowy i obrzucili gniewnymi spojrzeniami wariata z długimi włosami i bujną brodą.

– I co z tego mam, ha?! Co będę miał z tego, jeżeli w telewizyjnej reklamie Zoomu podetkną przed kamerę jakąś ścierkę? Co będę miał z tego, jeżeli te wszystkie szmondaki, którym płacę miliony za noszenie moich butów, owiną giczoły ścierkami? Jeżeli każdy mój billboard przesłania gigantyczna ściera…

– Zrozumiałem, Norm.

– To dobrze. Czy ja płacę jakiemuś idiocie od noszenia kijów za zakrywanie mojego znaku? Podchodzę do tego kretyna, grzecznie proszę, żeby zdjął tę ścierkę z logo, a ten patrzy na mnie tak. Tak patrzy, Myron! Jak na brązową plamę w klozecie, której nie spłukał. Jak na Żydka z getta, który milczkiem przełknie głodne kawałki goja.

Myron spojrzał na Esme.

Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.

– Miło się z tobą rozmawia, Norm – powiedział.

– Co? Uważasz, że nie mam racji?

– Rozumiem twoje racje.

– A gdyby to był twój klient, co byś zrobił?

– Dopilnował, żeby workowy nosił logo odsłonięte.

– Dokładniutko. – Norm zarzucił rękę na ramię Myrona i konspiracyjnie schylił głowę. – Powiesz mi, co się dzieje na linii ty i golf? – spytał.