Выбрать главу

– Powiedziałam: dla nikogo. – Pokręciła głową. – Chryste, ty czasem po prostu nie słuchasz.

Myron otworzył usta i na chwilę je zamknął.

– W takim razie nie rozumiem, do czego zmierzasz.

– Chcę być współwłaścicielką – oświadczyła.

Zrobił zdziwioną minę.

– Współwłaścicielką RepSport MB?

– Nie, skądże, AT amp;T. Jasne, że MB!

– Ale agencja nazywa się MB. M jak Myron. B jak Bolitar. A ty się nazywasz Esperanza Diaz. Nie mogę zmienić jej nazwy na MBED. Jak to brzmi?

Spojrzała mu prosto w oczy.

– Znowu to robisz – powiedziała. – A ja chcę z tobą porozmawiać poważnie.

– Akurat teraz? Akurat w chwili, gdy oberwałem w łeb łyżką do opon…

– W ramię.

– Wszystko jedno. Przecież wiesz, ile dla mnie znaczysz…

– Nie chodzi o naszą przyjaźń – weszła mu w słowo. – W tej chwili nie obchodzi mnie, ile dla ciebie znaczę. Obchodzi mnie za to, ile znaczę dla RepSport MB.

– Dla MB znaczysz wiele. Strasznie dużo. Zamilkł.

– Ale?

– Ale nic. Po prostu mnie zaskoczyłaś. Dopiero co napadł mnie gang neofaszystów. Wiesz, jak to wpływa na psychikę kogoś mojego pochodzenia? Poza tym staram się rozwiązać sprawę ewentualnego porwania. Wiem, że zmiany są konieczne. Planowałem zwiększyć zakres twoich obowiązków, powierzyć ci więcej spraw do negocjacji, wynająć kogoś nowego. Ale partnerstwo… to całkiem inna para gumiaków.

– To znaczy? – spytała nieustępliwie.

– To znaczy, że chciałbym to przemyśleć. Jak wyobrażasz sobie nasze partnerstwo? Ile chcesz procent? Chcesz się wkupić, odpracować wkład czy jak? Takie rzeczy wymagają uzgodnienia, a w tej chwili nie ma na to czasu.

– Dobrze. – Esperanza wstała. – Pokręcę się po holu dla graczy. Może uda mi się nawiązać rozmowę z którąś z żon.

– Dobry pomysł.

– Na razie.

Odwróciła się, żeby odejść.

– Esperanza? Spojrzała na niego.

– Nie gniewasz się na mnie, co?

– Nie gniewam.

– Coś wymyślimy – powiedział.

Skinęła głową.

– Dobrze.

– Nie zapomnij. Godzinę po zawodach spotykamy się z Tadem Crispinem. Przy sklepie z akcesoriami.

– Chcesz, żebym przy tym była?

– Tak.

Wzruszyła ramionami.

– W porządku.

Myron usiadł wygodniej, przyglądając się jej, jak odchodzi. Pięknie. Tylko tego mu brakowało – najlepszej przyjaciółki na świecie jako partnerki w interesach. To nigdy nie wypalało. Pieniądze psuły przyjaźnie – był to jeden z życiowych pewników. Próbowali spółki jego ojciec i stryj, trudno o bliższych sobie ludzi, a wynikła z tego katastrofa. Tata w końcu odkupił udziały stryjka Morrisa, ale bracia nie odzywali się potem do siebie przez cztery lata. On i Win, zachowując wspólne zainteresowania i cele, pilnie przestrzegali odrębności interesów. Zdawało to egzamin, bo nie mieszali się nawzajem do swoich spraw i nie dzielili pieniędzmi. Z Esperanzą wszystko układało się znakomicie, dlatego że łączył ich stosunek szef-podwładna. Ściśle określone role. Niemniej dobrze rozumiał, że należy dać jej taką szansę. Zasłużyła sobie na nią. Była nie tylko bardzo ważną pracownicą agencji. Była jej częścią.

Co robić?

Usadowił się w fotelu i napił yoo-hoo, czekając na jakiś pomysł. Na szczęście nie musiał długo myśleć, bo ktoś klepnął go w ramię.

Rozdział 17

– Witam.

Odwrócił się i ujrzał Lindę Coldren. W małej chustce na głowie i w ciemnych okularach przeciwsłonecznych. Jak Greta Garbo w roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym. Otworzyła torebkę.

– Mam przez nią łączność z telefonem w domu – szepnęła, wskazując na komórkę w torebce.

– Mogę się przysiąść?

– Proszę.

Usiadła naprzeciwko. Duże okulary nie były w stanie ukryć zaczerwienienia wokół oczu. Nos też miała podrażniony od obfitości chusteczek ligninowych.

– Są jakieś nowe wieści? – zapytała.

Opowiedział o napadzie trójki neofaszystów. Zadała mu w związku z tym kilka pytań, wciąż dręczona paradoksem sytuacji. Zależało jej na bezpieczeństwie syna, lecz zarazem pragnęłaby porwanie nie okazało się mistyfikacją.

– Wciąż uważam, że powinniśmy zawiadomić FBI. Mogę to zrobić dyskretnie – zakończył Myron.

– Za duże ryzyko – odparła, kręcąc głową.

– Bezczynność go nie zmniejszy.

Jeszcze raz pokręciła głową i usiadła wygodniej, patrząc ponad jego ramieniem. Kilka chwil siedzieli w milczeniu.

– Po urodzeniu Chada na dwa lata wycofałam się ze sportu – powiedziała. – Wiedział pan o tym?

– Nie.

– Żeński golf – mruknęła. – Byłam u szczytu możliwości, najlepsza na świecie, a jednak nie czytał pan o tym.

– Nie śledzę zbyt pilnie rozgrywek w golfa – przyznał się.

– Jasne. – Parsknęła. – Ale gdyby Jack Nicklaus wypadł z gry na dwa lata, z pewnością by pan o tym usłyszał.

Skinął głową. Miała rację.

– Trudno było wrócić? – spytał.

– Mówi pan o grze czy pozostawieniu syna?

– O jednym i drugim.

Zaczerpnęła powietrza i rozważyła pytanie.

– Brakowało mi golfa – wyznała. – Nawet nie wie pan jak bardzo. W dwa miesiące odzyskałam pierwszą pozycję. Chad, no cóż, był malutki. Wynajęłam nianię, która z nami jeździła.

– Długo to trwało?

– Do czasu, aż skończył trzy lata. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mogę dłużej ciągać go ze sobą po świecie. To nie w porządku. Dziecko potrzebuje stabilizacji. Musiałam dokonać wyboru.

Zamilkli.

– Proszę mnie źle nie zrozumieć – powiedziała. – Nie rozczulam się nad sobą, cieszę się, że kobiety mają wybór. Lecz przemilczają to, że wraz z wyborem pojawia się poczucie winy.

– Jakiej winy?

– Najgorszej, matczynej. Uporczywych, ciągłych wyrzutów sumienia. Nękających cię we śnie. Wskazujących oskarżycielskim palcem. Każdy sprawiający mi radość zamach kijem przypominał, że zaniedbuję własne dziecko. Przylatywałam do domu tak często, jak mogłam. Zrezygnowałam z kilku turniejów, w których bardzo chciałam zagrać. Ze wszystkich sił starałam się pogodzić karierę z macierzyństwem, a mimo to i tak cały czas czułam się jak samolubna gnida. – Spojrzała na Myrona. – Rozumie pan?

– Tak.

– Ale mi pan nie współczuje.

– Ależ współczuję.

Przyjrzała się mu sceptycznie.

– Gdybym była matką, która zajmuje się domem, też by pan tak szybko pomyślał, że porwanie to sprawka Chada? Czy do tych podejrzeń nie skłonił pana fakt, że mnie przy nim nie było?

– Nie tylko pani. Was obojga – sprostował.

– Na jedno wychodzi.

– Nie. Zarabiała pani więcej od męża. Odnosiła większe sukcesy finansowe. Jeśli ktoś powinien zostać w domu z synem, to Jack.

Uśmiechnęła się.

– Nie przemawia przez pana poprawność polityczna?

– Nie. Wyłącznie praktycyzm.

– To nie takie proste, Myron. Jack kocha syna. W latach, kiedy nie kwalifikował się do rozgrywek, siedział z nim w domu. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: czy komu się to podoba, czy nie, obowiązek opieki nad dzieckiem spoczywa na matce.

– Co nie znaczy, że słusznie.

– To wcale mnie nie rozgrzesza. Jak wspomniałam, dokonałam wyboru. I gdybym stanęła przed nim ponownie, też wybrałabym start w turniejach.

– I żyła z poczuciem winy.

Skinęła głową.

– Wybór idzie w parze z winą. Nie ma od niej ucieczki.

Myron łyknął yoo-hoo.

– A więc Jack spędził jakiś czas w domu.

– Tak. Kiedy nie poszło mu w szkole K.

– W szkole K?