Выбрать главу

I wtedy stało się.

Przy szesnastym dołku. Na tej samej przeszkodzie terenowej, na której dwadzieścia trzy lata temu Jack pogrzebał swoje marzenia. Obaj zaczęli dobrze. Pierwszymi uderzeniami posłali piłki „lekko sflankowane”, jak się wyraził Win. Hmm. Przy drugim strzale stało się nieszczęście. Jack trafił w górną połówkę piłki. Uderzona za słabo, spadła o wiele za blisko, lądując…

W kamienistym dole!

Publiczność się zachłysnęła. Jack Coldren zrobił coś niewyobrażalnego. Znowu! Myron patrzył ze zgrozą.

Norm Zuckerman szturchnął go łokciem.

– Zwilgotniałem – wyznał oszołomiony. – Jak Boga kocham, zwilgotniałem w dolnych partiach ciała. Sam sprawdź, śmiało.

– Wierzę ci na słowo, Norm.

Myron spojrzał na Esme Fong. Twarz miała rozjaśnioną.

– Ja też – powiedziała.

Jej propozycja była ciekawsza, ale nie skorzystał.

Jack Coldren ledwo zareagował, jakby coś się w nim przepaliło. Wprawdzie nie machał białą flagą, lecz wyglądało na to, że powinien.

Tad Crispin wykorzystał okazję. Posłał piłkę w kierunku dołka tak udanie, że do objęcia prowadzenia pozostało mu włożyć ją z dwóch i pół metra. Kiedy stanął nad białą kulką, zapadła martwa cisza, jakby nie tylko widownia, ale uliczny ruch w pobliżu, samoloty nad głową, a nawet trawa, drzewa i samo pole golfowe sprzymierzyły się przeciwko Jackowi Coldrenowi.

Napięcie było niebywałe. I Tad mu sprostał.

Gdy piłka wpadła do dołka, zamiast nagrodzić gracza zwyczajowymi uprzejmymi brawami, tłum wybuchł jak Wezuwiusz za ostatnich dni Pompei. Aplauz rozszedł się potężną falą, pieszcząc młodego nowicjusza i zmiatając na bok konającego weterana. Chyba marzyli o tym wszyscy. Wszyscy pragnęli ukoronować Tada Crispina i ściąć głowę Jackowi Coldrenowi. Starcie młodego przystojniaka z pomarszczonym sportowym wygą przywodziło na myśl pojedynek Kennedy’ego z Nixonem.

– Co za faja – powiedział ktoś.

– Ciężki przypadek fai. Myron spojrzał pytająco na Wina.

– „Faja” to najnowsze określenie mimozy – wyjaśnił Win. Gorzej nie da się nazwać sportowca. Może brakować ci talentu, możesz patałaszyć, nie mieć swojego dnia, ale w żadnym razie nie wolno ci być mimozą. Mimozy są bez charakteru. Nazwanie kogoś mimozą dało się porównać do wystąpienia nago przed piękną kobietą, która śmieje się z ciebie i wytyka palcem. Przynajmniej tak to widział Myron.

W prywatnym namiocie na trybunie głównej z widokiem na osiemnasty dołek dostrzegł Lindę Coldren, w głęboko nasuniętej na czoło baseballówce i okularach przeciwsłonecznych. Zatrzymał na niej oczy. Nie odpowiedziała spojrzeniem. Minę miała lekko zakłopotaną, jakby głowiła się nad zadaniem matematycznym albo próbowała dopasować nazwisko do znanej sobie twarzy. Myron stał na linii jej wzroku, licząc, że da mu znak. Nie dała.

Przed rozegraniem ostatniego dołka Tad Crispin uzyskał jednopunktową przewagę. Reszta stawki już zakończyła występy; wielu otoczyło ostatnią zielonkę, żeby obejrzeć finał najbardziej spektakularnej porażki w historii golfa.

– Dołek osiemnasty, długość toru czterysta siedemdziesiąt pięć jardów, norma cztery uderzenia. – Win wcielił się w rolę przewodnika po polu golfowym Merion. – Start w kamieniołomie. Piłkę należy posłać nad tym wzgórzem, noszenie dwieście jardów.

– Rozumiem – odparł Myron. Hmm.

Tad zaczął pierwszy. Uderzył na oko dobrze i solidnie. Widownia zareagowała grzecznymi oklaskami. Na starcie stanął Jack Coldren. Posłał piłkę wyżej, jakby rzucał wyzwanie żywiołom.

– Doskonałe uderzenie – pochwalił Win. – Nadzwyczajne.

– Co będzie, kiedy dojdzie do remisu? – spytał Myron Esme Fong. – Nagła śmierć?

Pokręciła głową.

– Tak jest w innych turniejach – odparła. – Ale nie w Otwartych Mistrzostwach Stanów. W takim przypadku gracze wrócą jutro i rozegrają całą rundę.

– Wszystkie osiemnaście dołków?

– Tak.

Po drugim uderzeniu Tada piłka spadła blisko zielonki.

– Porządny strzał – skomentował Win. – Ma sporą szansą zaliczyć dołek w normie.

Jack wyjął kij i podszedł do piłki.

– Poznajesz? – spytał z uśmiechem Win.

Myron zerknął i szybko sobie skojarzył. Nie był wielbicielem golfa, ale, choć patrzył pod kątem, rozpoznał to miejsce. Widział je na zdjęciu, które stało na komodzie w gabinecie Wina. Zresztą można je było zobaczyć w niemal każdym podręczniku golfa, wisiało w każdym golfowym pubie i innych przybytkach związanych z tym sportem. Jack Coldren stał w tej chwili dokładnie tam, gdzie na pochodzącej z około tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego roku fotografii stał Ben Hogan. Hogan wykonał wtedy słynne uderzenie, dzięki któremu został mistrzem Stanów.

Kiedy Jack przymierzał się do zagrania, Myron mimo woli pomyślał o duchach i osobliwych zagadkach przeszłości.

– Przed nim prawie niewykonalne zadanie – rzeki Win.

– Dlaczego?

– Zabójczy dołek. A za nim ten ziejący lej.

Ziejący lej? Myron darował sobie pytanie.

Jack uderzył kijem z długą główką. Piłka upadła na zielonkę, lecz – zgodnie z przewidywaniami Wina – ponad sześć jardów od dołka. Za trzecim uderzeniem Tad Crispin pięknym krótkim podbiciem posłał piłkę tak, że znieruchomiała sześć cali od dołka, i po chwili wbił ją do niego, zaliczając normę. Tym samym Jack stracił szansę na wygraną. Mógł już marzyć tylko o remisie, ale musiał zaliczyć dołek jednym uderzeniem.

– Uderzenie z dwudziestu dwóch stóp. – Win ponuro pokręcił głową. – Nie ma szans.

Powiedział z dwudziestu dwóch stóp – nie z dwudziestu jeden czy dwudziestu trzech. Z dwudziestu dwóch. Ocenił dystans jednym rzutem oka z odległości pięćdziesięciu jardów. Golfiści. I bądź tu mądry.

Jack Coldren podszedł do zielonki, schylił się, podniósł piłkę, położył znacznik, zabrał go i umieścił piłkę w tym samym miejscu. Myron pokręcił głową. Golfiści.

Jack stał tak daleko, jakby celował do dołka z New Jersey. I pomyśleć, że dzieliły go dwadzieścia dwie stopy od dziury o średnicy czterech i ćwierć cala. Wystarczyło chwycić kalkulator i policzyć.

Myron, Win, Esme i Norm czekali. Co za chwila. Finał. Moment, w którym torreador nareszcie wbija długą, cienką szpadę.

Kiedy Jack obliczał z namysłem skręt piłki na pochyłości, zaszła w nim zmiana. Pulchne rysy stwardniały. Spojrzenie stało się ostre, stalowe, a w oku, choć być może tylko w wyobraźni Myrona, pojawił się wczorajszy tygrysi błysk. Myron obejrzał się. Linda Coldren również dostrzegła tę zmianę. Na krótką chwilę odwróciła uwagę od męża, szukając oczami Myrona, jakby chciała się utwierdzić w spostrzeżeniu. Ale gdy ich spojrzenia się spotkały, natychmiast uciekła przed jego wzrokiem.

Jack Coldren nie śpieszył się. Lustrował zielonkę pod wieloma kątami. Przysiadał, sposobem golfistów, z kijem wycelowanym przed siebie. Rozmawiał z Dianę Hoffman. Kiedy jednak ustawił się do uderzenia, zrobił to bez wahania. Kij cofnął się jak wskazówka metronomu i trafił mocno w dolną połówkę piłki.

Biała kuleczka, w której Jack zawarł wszystkie swe marzenia, zatoczyła łuk w stronę dołka niczym orzeł wypatrujący ofiary. Nie było wątpliwości. Ciągnęło ją tam jak magnes. Kilka dłużących się na pozór w nieskończoność sekund potem biała piłeczka stuknęła głośno o dno dołka. Po chwili ciszy nastąpił drugi wybuch – eksplozja nie tyle radości, co zaskoczenia. Myron dołączył do aplauzu.

Jack dokonał tego! Zrównał się z rywalem.

– Pięknie, Esme! – przekrzyczał wrzawę Norm Zuckerman. – Jutro będzie to oglądał cały świat. Co za reklama!

– Tylko kiedy Tad wygra – odparła z osłupiałą miną.