– A co się dzieje z tym tu?
Potrząsnęła głową.
– Sztuka nie polega na trwaniu. Życie to przemijanie. Czyż sztuka ma być inna?
Doooobra!
– Czy ten rodzaj sztuki ma jakąś nazwę?
– To sztuka instalacji. Ale nie lubimy etykiet.
– Od jak dawna jest pani… artystką instalacyjną?
– Skończyłam dwuletnie studia magisterskie w Nowojorskim Instytucie Sztuki.
Postarał się ukryć wstrząs.
– Pani to studiowała?
– Tak. To bardzo wymagający program.
Jasne, pomyślał, jak reklamowany przez Sally Struthers kurs naprawy telewizorów i magnetowidów.
Wrócili do salonu. Myron usiadł na kanapie – ostrożnie. Kto wie, może była dziełem sztuki. Zaczekał na poczęstunek ciasteczkiem. Być może również dziełem sztuki.
– Widzę, że pana nie przekonałam – powiedziała Francine Rennart.
Wzruszył ramionami.
– Może gdyby tam jeszcze siedziały psy i przy stole rżnęły w pokera jak na obrazkach Coolidge’a, kto wie.
Zaśmiała się. Nie ma jak autoironia.
– Z pewnością.
– Czy mógłbym na chwilę zmienić temat? Usłyszeć coś o Francine Rennart jako osobie?
Łowca sensacji Bolitar zaczął drążyć temat osobisty.
– Dobrze, proszę pytać – zgodziła się, choć z nieco nieufną miną.
– Jest pani mężatką?
– Nie! – ucięła, co zabrzmiało jak trzaśniecie drzwiami.
– Rozwiedziona?
– Nie.
Łowca sensacji Bolitar uwielbiał gadatliwe rozmówczynie.
– Rozumiem. Z czego wnoszę, że jest pani bezdzietna.
– Mam syna.
– Ile ma lat?
– Siedemnaście. Nazywa się Larry.
O rok starszy od Chada Coldrena, Ciekawe.
– Larry Rennart?
– Tak.
– Do jakiej szkoły chodzi?
– Miejscowej, liceum w Manasquan. Zdał do ostatniej klasy.
– To miło. – Myron zaryzykował i skubnął ciasteczko. – Z nim też mógłbym przeprowadzić wywiad?
– Z moim synem?
– Tak. Z chęcią przytoczyłbym słowa pani „huncwota”, jak dumny jest ze swojej mamy, jak wspiera ją w tym, co ona robi, et cetera.
Łowca sensacji Bolitar popadł w banał.
– Nie ma go w domu.
– Ach tak?
Zaczekał. Nie rozwinęła tematu.
– A gdzie jest? – zagadnął. – Mieszka z ojcem?
– Jego ojciec nie żyje.
Wreszcie doszliśmy do sedna!
– A niech to, przepraszam – rzekł, grając na całego. – Nie chciałem… pani taka młoda. Do głowy mi nie przyszło…
Łowca sensacji Bolitar w roli Roberta DeNiro.
– Nie szkodzi – odparła Francine Rennart.
– Czuję się okropnie.
– Niepotrzebnie.
– Dawno pani owdowiała?
Przekrzywiła głowę.
– Dlaczego pan o to pyta?
– Interesuje mnie tło.
– Tło?
– Tak. Myślę, że to konieczne do zrozumienia Francine Rennart artystki. Chciałbym dowiedzieć się, jak wdowieństwo wpłynęło na panią i pani sztukę.
Łowca sensacji Bolitar wciskał kit na potęgę.
– Wdową jestem od niedawna.
– Czy śmierć męża miała jakikolwiek wpływ na kształt pani dzieła? – Myron skinął w stronę, hmm, pracowni. – Może na kolor koszy na śmieci. Albo na sposób zrolowania dywanu.
– Nie, żadnego.
– Jak umarł pani mąż?
– Dlaczego pan…
– Powtórzę: to bardzo ważne dla zrozumienia pełni wypowiedzi artystycznej. Czy, na przykład, zginął w wypadku? Śmiercią, która każe zadumać się nad kapryśnym losem. A może długo chorował? Gdy się widzi cierpienia najbliższych…
– Popełnił samobójstwo.
Myron udał szok.
– Tak mi przykro – powiedział.
Dostał dziwnej zadyszki, pierś mu zafalowała. Przyglądając się Francine Rennart, poczuł w środku nieprzyjemny skurcz. Nie zapędzaj się, ostrzegł się w duchu. Przestań myśleć wyłącznie o Chadzie Coldrenie, pamiętaj, że ta kobieta też przeszła swoje. Poślubiła tego człowieka. Kochała go, żyła z nim, miała z nim dziecko, z nim związała los.
A on, zamiast spędzić z nią życie do końca, skończył z sobą.
Myron przełknął ślinę. Takie granie na uczuciach tej kobiety było co najmniej nieuczciwe, a lekceważenie jej artystycznych dokonań tylko dlatego, że ich nie rozumiał, okrutne. Nie podobał się w tej chwili sobie. Przez moment rozważał, czy nie odejść – szanse bowiem, że ta rozmowa wniesie cokolwiek do sprawy, zdawały się minimalne – ale też nie mógł zapomnieć o szesnastoletnim chłopcu, któremu ucięto palec.
– Długo byliście małżeństwem? – spytał.
– Blisko dwadzieścia lat – odparła cicho.
– Nie chciałbym się narzucać, ale jak mąż miał na imię?
– Lloyd.
Myron zmrużył oczy, jakby szukał w pamięci.
– Brzmi mi to jakoś znajomo. Francine Rennart wzruszyła ramionami.
– Był współwłaścicielem tawerny w Neptune City. Zardzewiałego Ćwieka.
– Oczywiście! Przypominam sobie. Często tam przesiadywał.
– Tak.
– Mój Boże, znałem go. Lloyd Rennart. Pamiętam. Kiedyś uczył gry w golfa, zgadza się? Jakiś czas uczestniczył w zawodowych turniejach.
Twarz Francine zamknęła się niczym szyba w samochodzie.
– Skąd pan wie? – spytała.
– Zardzewiały Ćwiek. Jestem wielkim fanem golfa. Gram jak noga, ale interesuję się turniejami jak niektórzy Pismem Świętym. – Improwizował na poczekaniu, licząc, że nie na próżno. – Pani mąż asystował Jackowi Coldrenowi, tak? Dawno temu. Trochę o tym gadaliśmy.
Głośno przełknęła ślinę.
– Co mówił?
– Co mówił?
– O asystowaniu.
– Och, niewiele. Zwykle rozmawialiśmy o ulubionych golfistach. Nicklausie, Lee Trevinie, Palmerze. O słynnych polach. Zwłaszcza o Merion.
– Nie.
– Słucham?
– Lloyd z nikim nie mówił o golfie – oświadczyła stanowczo. Łowca sensacji Bolitar wpadł jak śliwka w kompot. Francine Rennart przekłuła go wzrokiem.
– Nie jest pan z firmy ubezpieczeniowej, bo nie wniosłam o odszkodowanie. – Zastanawiała się chwilę. – Zaraz. Powiedział pan, że pisze o sporcie. Dlatego pan mnie odwiedził. Jack Coldren wrócił do gry, więc przygotowuje pan artykuł wspomnieniowy.
Myron pokręcił głową. Zaczerwienił się ze wstydu. Wystarczy, pomyślał. Wziął kilka głębokich oddechów.
– Nie dlatego – powiedział.
– No, to kim pan jest?
– Nazywam się Myron Bolitar. Jestem agentem sportowym.
– Czego pan ode mnie chce? – spytała, zdezorientowana. Zaczął szukać słów, lecz żadne nie brzmiało przekonująco.
– Nie jestem pewien – odparł. – Prawdopodobnie tylko tracę czas. Ma pani rację: Jack Coldren wrócił do gry. Wygląda jednak na to… że ściga go przeszłość. Straszne rzeczy spotykają jego i jego rodzinę. Dlatego pomyślałem…
– Co?! – przerwała mu gwałtownie. – Że Lloyd zmartwychwstał, żeby się zemścić?
– Chciał się zemścić?
– Za to, co się stało w Merion. Dawno temu. Zanim go poznałam.
– Przeszło mu?
– Dużo czasu mu to zajęło – odparła Francine Rennart po namyśle. – Po tamtym incydencie Lloyd długo nie mógł znaleźć pracy w branży. Jack Coldren pozostał pupilkiem, nikt nie chciał wchodzić mu w paradę. Lloyd stracił wszystkich przyjaciół. Zaczął pić, za dużo. – Zawahała się. – Doszło do wypadku.
Myron ani drgnął, patrząc, jak Francine głęboko oddycha.
– Stracił kontrolę nad samochodem – ciągnęła głosem jak automat. – Uderzył w inny wóz. W Narberth. Niedaleko miejsca, gdzie mieszkał. – Zamilkła i podniosła wzrok. – W tej kraksie zginęła jego pierwsza żona.
Myrona przeszedł zimny dreszcz.
– Nie wiedziałem o tym – rzekł cicho.