Выбрать главу

Wdrapaliśmy się aż do granicy śniegów, gdzie w jaskini na wpół skrytej pośród bieli znaleźliśmy legowisko Śnieżnego Konia. Stał tam, oczekując nas, piękny ogier-albinos, którego grzywa i ogon przypominały błyszczące sople lodu, a kopyta były tak białe, że nie byłam pewna, gdzie kończy się koń, a zaczyna się ubity śnieg.

Chłopiec zeskoczył na ziemię i podszedł do Śnieżnego Konia. Chciałam pójść w jego ślady, ale Hinny odwróciła głowę, rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie Usłuchałam jej i pozostałam w siodle. Zdążyłam się już nauczyć, że tutaj, na dzikim pustkowiu, ostatnie słowo me należało do mnie.

Po chwili chłopiec wrócił.

— Śnieżny Koń rzeczywiście zwabił twoje źrebiątko — rzekł. — Widząc jego kolor, myślał, że należy do tego samego gatunku, lecz kiedy dotarli do śniegów, zaczęło marznąć, więc zrozumiał, że nie jest śnieżną klaczą, i pozwolił mu wrócić, gdyż nie chciał jego zguby. Wtedy pojawiły się śnieżne demony i porwały klacz, zanim dotarła do ciebie.

— Śnieżne demony! — wykrzyknęłam przejęta lękiem. Nigdy nie słyszałam nawet jednego dobrego słowa o tym gatunku.

— Módl się, żebyśmy zdążyli na czas — powiedział.

— Na czas? — spytałam, nic nie rozumiejąc. — Śnieżynka jest już zgubiona! Nie uda się nam pokonać śnieżnych demonów, nawet jeśli nie zdążyły jej zjeść. — Poczułam, jak palą mnie gorące łzy. — Ale jeśli jest jakaś nadzieja…

— Demony oszczędzą białe źrebię… na pewien czas. — Wskoczył na konia i poprowadził mnie wzdłuż zbocza.

Zagłębialiśmy się w krainę śniegów. Z nozdrzy naszych wierzchowców unosiły się kłęby zamarzającej pary, ale wciąż było mi zupełnie ciepło. Błękitny ogier nagle zatrzymał się, obwąchał śnieg i rozgrzebał go kopytami. Wiedziałam już, że znajdujemy się niedaleko legowiska demonów, i zadrżałam — ze strachu, nie z zimna. Byłam już prawie gotowa oddać źrebiątko, lecz wyobraziłam sobie, jak demony rozszarpują jego drżące ciało, i odraza, którą poczułam, wzmocniła moją nadwątloną odwagę.

Ponad nami, na skalnej półce, pojawił się śnieżny demon.

— Ktooo? — zawołał, a jego głos był jak zimowy wiatr, omiatający zmarznięte turnie.

Błękitny chłopiec nie odpowiedział mu słowami. Stanął na grzbiecie ogiera i rozłożył szeroko ramiona, jakby mówiąc:

— Oto jestem!

Byłam zachwycona, ale równocześnie zaniepokojona. Świetnie, że potrafi zręcznie utrzymywać równowagę, ale może przecież spaść i zrobić sobie krzywdę. Choć postępował tak, jakby demon miał go rozpoznać i przestraszyć się, to przecież były to tylko głupie pozy. Olbrzym albo ogr mogli napędzić demonowi strachu, ale chłopak, i to taki mały, był po prostu żałosny.

Ku memu zdziwieniu, demon cofnął się, jakby ujrzał olbrzyma.

— Cooo? — spytał.

Chłopak wskazał na Hinny i zbliżając do siebie dłonie, zasygnalizował małe rozmiary: Przychodzi po źrebię.

Demon poskrobał się po porośniętej soplami głowie, udając zdziwienie: Nie widział żadnego źrebaka! Błękitny chłopiec uczynił wtedy coś naprawdę dziwnego. Wyciągnął dużą harmonijkę — nie wiedziałam, że ma coś podobnego — i uniósł ją do ust. Zagrał tylko jedną nutę, a demon zareagował, jakby go uderzono. Począł się z niego lać deszcz zmieszany ze śniegiem, przypominający krople potu. Demon wskazał palcem w dół zbocza. Spojrzałam w tym kierunku. W wąskiej dolinie stała na skrawku ziemi moja ukochana Śnieżynka. Biedna kłaczka kuliła się i drżała, gdyż w Śnieżnych Górach nigdy nie jest ciepło.

Demon zniknął w szczelinie, a my zaczęliśmy zsuwać się w dół po stromym zboczu. Droga była kręta, błękitny ogier wynajdywał stopnie tam, gdzie wydawało się, że nic nie ma, i powoli opuszczaliśmy się coraz niżej. Miałam wrażenie, że zjeżdżamy na dno ogromnej misy o ścianach tak stromych, że każdy ruch mógł spowodować lawinę grzebiącą moje źrebiątko. O, jak ostrożnie schodziliśmy!

W końcu dobrnęliśmy do zielonego spłachetka. Zsiadłam i podbiegłam do Śnieżynki, która powitała mnie rżeniem. Ciepło, jakie mnie otaczało, wydawało się ogrzewać również i ją, i klaczka odzyskała nieco sił.

— Och! — zawołałam, tuląc ją do siebie. — Jestem taka szczęśliwa, że nic ci się nie stało. Bałam się… — Ale stare strachy nie miały już nade mną władzy. Zgodnie ze swą obietnicą błękitny chłopiec pomógł mi odzyskać Śnieżynkę.

Usłyszałam nagłe dudnienie. Przestraszona spojrzałam do góry i zobaczyłam wysoko nad nami śnieżne demony, spychające ze zboczy wielkie kule śniegu. Starały się spowodować lawinę, a my byliśmy na jej drodze! Dolina stała się śmiertelną pułapką.

Po raz pierwszy zobaczyłam gniew na twarzy błękitnego chłopca. A jednak nie zaczął ani przeklinać, ani kulić się ze strachu. Wyciągnął znowu harmonijkę i zagrał kilka taktów. Muzyka brzmiała dziko, agresywnie, lecz jak mogła nam pomóc w obliczu nadchodzącej zagłady? Wkrótce zresztą jej dźwięki zostały zagłuszone przez pędzącą lawinę.

Śnieg runął na nas z siłą wodospadu. Krzyknęłam i przytuliłam do siebie Śnieżynkę czując, że nadszedł nasz koniec. Lecz kiedy zebrałam się w sobie na przyjęcie nieuniknionej śmierci, zdarzyło się coś niezwykłego.

Oślepił mnie błysk światła i poczułam falę gorąca, jak po wybuchu. Ciepła woda obmywała moje stopy.

Ciepła woda? Zmusiłam się do otwarcia oczu i rozejrzałam się wokoło, sama sobie nie wierząc. Śnieg zniknął. W całej dolinie, aż po najwyższe otaczające ją szczyty, nie było ani krzty śniegu, po zboczach spływała natomiast woda, a w niektórych miejscach unosiła się para. Ocaliło nas gwałtowne nadejście wiosennych roztopów.

— To na pewno magia! — wykrzyknęłam zdumiona. — Chyba że jesteśmy w rejonie wulkanicznym. Ale co za zbieg okoliczności!

Chłopak kiwnął tylko głową. Wciąż nie dostrzegałam jego mocy!

Poszliśmy w górę zbocza, opuszczając dolinę i formujące się na jej dnie jezioro. Jechałam na grzbiecie Hinny, a Śnieżynka szła obok. Wspinaczka trwała długo, ale przepełniało mnie szczęście.

Na wysokiej, prowadzącej na zewnątrz przełęczy, zrobiło się nagle zimno. Z dna szczeliny wyłonił się śnieżny demon.

— Tyyy! — zawył jak wiatr i gwałtownym ruchem cisnął w błękitnego chłopca zaklęciem, jak odłamkiem lodu.

Ośliczka rzuciła się naprzód, zatrzymując iskrzący się pocisk własnym ciałem. Uderzył ją w przednie nogi, pokrywając lodem kolana. Klacz potknęła się, rżąc boleśnie. Przestraszona, zeskoczyłam na ziemię.

Błękitny chłopiec zawołał coś śpiewnym głosem i obrzydły demon zamienił się w parę i rozwiał. Chłopiec podszedł, by zająć się Hinny, która leżała na ziemi z zamarzniętymi kolanami.

— Ten pocisk był przeznaczony dla mnie — powiedział. — Hinny, nie mogę wyleczyć cię całkowicie. Kolana to najtrudniej gojące się stawy, a do tego nie możesz ich teraz oszczędzać. Zrobię jednak, co będę mógł. — Zagrał znowu kilka żwawych akordów na harmonijce i zaśpiewał: — Hinny, droga, bądź już zdrowa.

Lód zniknął z jej nóg. Hinny podniosła się z ziemi i upewniła się, czy kolana są mocne. Ale dostrzegłam, że zmieniły one trochę barwę, i zrozumiałam, iż zostały bezpowrotnie osłabione. Hinny mogła chodzić i biegać, ale niektóre bardziej skomplikowane manewry miały już pozostać poza granicami jej możliwości.

W tym momencie uświadomiłam sobie to, co powinnam była zauważyć wcześniej. Odwróciłam się w stronę chłopca.

— To ty to zrobiłeś! — rzuciłam oskarżycielsko. — Umiesz czarować!