— Lubię Neysę — stwierdziła Sheen. — Czy jednak nie jest ona zazdrosna o Błękitną Panią?
— Nie, wymieniły przysięgę przyjaźni. Neysa rozumie, że moja przyszłość związana jest z istotami mego gatunku.
— Z Błękitną Panią? — spytała Sheen.
Stile uświadomił sobie, że zupełnie niepotrzebnie ją zranił.
— Jak sama powiedziałaś, Błękitna Pani nie należy do tego świata.
— To ty tak myślisz. Świat jest inny, ale ona też tu jest. Nie mogła przecież przekroczyć zasłony. A więc musi mieć tutaj sobowtóra.
Słowa te wstrząsnęły Stile’em.
— Masz rację! Gdzieś tu musi istnieć jeszcze jedna Błękitna Pani. Moja idealna kobieta cały czas była na Protonie — zamilkł na chwilę. — to znaczy, w ogóle idealna…
— Och, to nieważne — przerwała mu Sheen. — Oboje wiemy, że ja nie należę do twojego gatunku, bez względu na to, jak bardzo bym tego chciała.
— Lecz dlaczego mi to powiedziałaś?
— Neysa pomogła ci odnaleźć Panią, nieprawdaż? Czy mogłabym zrobić mniej?
Ach, o to chodzi! Sheen identyfikowała się z Neysą i próbowała ją naśladować.
— Zresztą, nie mogę sobie teraz pozwolić na poszukiwania… i co miałbym zrobić, gdybym ją znalazł?
— Jestem pewna, że coś byś wymyślił — Sheen skrzywiła się. — Mężczyźni zwykle to robią.
— Pozory mylą — Stile uśmiechnął się. — Mężczyźni myślą nie tylko o jednym. Moim przeznaczeniem jest kochać Błękitną Panią, choć nie wiem, czy ona mnie pokocha. Jak jednak mógłbym kochać dwie Błękitne Panie? Nie mam czego szukać u jej protońskiego sobowtóra.
— Nie chcesz jej zobaczyć?
— Nie mam odwagi.
— Moi przyjaciele z łatwością ją dla ciebie odnajdą.
— Lepiej nie. Skomplikuje mi to tylko życie, które i bez tego wcale nie jest proste. Jak długo będę mógł żyć w obu światach jednocześnie? Już teraz czuję się trochę jak bigamista, a nawet nie zdążyłem się ożenić.
— Powinieneś to jakoś rozstrzygnąć.
Spojrzał na nią.
— Po co to mówisz? — Nie musiał jednak pytać.
Uraził ją głęboko, a ona próbowała uleczyć ranę, rozszarpując ją coraz bardziej. Była w tym jakaś logika, jak we wszystkim, co robiła. Oboje wiedzieli, że Stile nigdy naprawdę nie pokocha Sheen ani się z nią nie ożeni, tak samo jak nie mógłby zapałać płomiennym uczuciem do Neysy czy ją poślubić. Sheen zawsze go będzie darzyć miłością, lecz nie uzyska niczego więcej niż stanowisko tymczasowej kochanki i strażniczki.
— Masz rację — powiedziała, powstrzymana jego zjadliwym pytaniem. — Lepiej o tym zapomnieć. Umieszczę to w odpowiedniej bazie danych.
— Nie można, zapamiętując coś, zapomnieć o tym!
— Musimy wygrać Turniej — przypomniała mu, zręcznie i iście po kobiecemu zmieniając temat.
— Zrozum — rzekł. — Nie mogę spodziewać się wygranej. Nie jestem w szczytowej formie, a przy tak ostrej i szerokiej konkurencji mogę łatwo przepaść.
— A jeśli zostaniesz szybko wyeliminowany, twój kontrakt na Protonie ulegnie anulowaniu i będziesz musiał przenieść się na Phaze, a ja nigdy więcej cię nie zobaczę — stwierdziła Sheen. — Masz przecież powody, by się starać. Musimy odkryć, kto próbował cię zabić na Protonie, a tylko zostając obywatelem, będziesz mógł przeprowadzić skuteczne śledztwo.
— Masz rację — zgodził się Stile. Przypomniał sobie anonimowego obywatela, który polecił przestrzelić mu laserem kolana, co zakończyło jego karierę jako dżokeja. Cała seria wydarzeń zapoczątkowanych tą akcją niezwykle wzbogaciła jego życie, otwierając przed nim świat Phaze, lecz mimo to Stile wciąż płonął gniewem. Musiał się zemścić, i Sheen miała oczywiście rację, to był silny bodziec, pchający go do udziału w Turnieju. Zwycięzca miał otrzymać największą możliwą na Protonie nagrodę: obywatelstwo, ci zaś, którzy zajdą w eliminacjach wysoko, otrzymują przedłużenie kontraktu i tym samym możliwość udziału w kolejnym Turnieju. A więc i on miał znaczną szansę, gdyż jego umiejętności wykraczały poza przeciętną, lecz ostateczne zwycięstwo mogło łatwo wyślizgnąć mu się z rąk.
Zaczął się też zastanawiać, czy historia opowiedziana mu ostatnio przez Błękitną Panią mogła się w jakiś sposób wiązać z Protonem. Śnieżny demon wystrzelił w kierunku Błękitnego Adepta zaklęcie mrozu, które trafiło Hinny i uszkodziło jej kolana. Stile został trafiony laserem w kolana, kiedy dosiadał konia. Czy był to jakiś objaw równoległości obu światów? Sprawy zaczynały się pomału wyjaśniać, lecz droga do ich zrozumienia była jeszcze daleka.
— Tylko jedna gra na raz — stwierdziła Sheen. — Jeśli przegrasz, będę musiała się z tym pogodzić. Wiem, że dasz z siebie wszystko.
— Przyrzekam — odparł.
O oznaczonej godzinie zjawili się w pawilonie gier. Sheen nie mogła z nim wejść do środka; teraz pawilon zarezerwowany był tylko dla uczestników. Skierowano ją do pawilonu widzów, gdzie mogła obejrzeć Grę, w której uczestniczył Stile, na holowizji, chyba że akurat w tej konkurencji udział widzów byłby dozwolony; wtedy mogłaby wyrażać swą opinię i go oklaskiwać.
Przed wejściem uformowała się kolejka. Rzadki to był widok na Protonie, lecz Turniej odbywał się tylko raz do roku. Sześciuset niewolników musiało zgłosić się o tej samej godzinie i choć teren był rozległy, utworzył się zator.
Od razu po wejściu do pawilonu musiał odpowiedzieć na pytania prowadzącego grę komputera.
— Tożsamość? — zapytał głos wydobywający się spoza oddalonego o metr holograficznego obrazu przedstawiającego duże litery GC, unoszące się w powietrzu na wysokości jego głowy. Komputer potrafił przybrać dowolny wygląd i mówić każdym głosem, ale starał się jak najmniej korzystać z tych możliwości. Proton rządzony był przez obywateli, a nie przez maszyny, i maszyny o wolnej woli nigdy o tym nie zapominały.
— Stile, niewolnik, drabina 35M, szczebel piąty — odparł Stile, podając w ten sposób swoje imię, status, płeć, wiek i informację, że do Turnieju zakwalifikował się, zdobywając piąte miejsce w swojej grupie, a więc zaledwie wymagane minimum. Gdyby zaczął starać się o to wcześniej, mógłby być pierwszy; należał przecież do jednych ż najlepszych graczy. Lecz teraz liczyło się tylko to, że został zakwalifikowany; wszyscy uczestnicy Turnieju mieli jednakowy status.
— Stile 35 M-5, otrzymujesz numer 281 na czas pierwszej rundy — poinformował go komputer. Z otworu wysunęła się kalkomania. Stile wziął ją i przycisnął do czoła. W ten sposób został oznakowany na czas rundy: Stile 281. — Idź do sektora 276-300, gdzie spotkasz swego przeciwnika. We właściwym czasie zostaniecie wezwani do gry. Potwierdź albo zrezygnuj.
— Potwierdzam — odrzekł Stile.
Wiszące w powietrzu litery przygasły i Stile przeszedł na wskazane miejsce. Na czas pierwszej rundy wszystkie pomieszczenia zostały zamienione na poczekalnie. Później, gdy liczba uczestników spadała, przywracano im poprzednie przeznaczenie.
Sektor wypełniał się powoli. Wszyscy mieli przyklejone kalkomanie z liczbami w przedziale 275-300. Większość była naga, a niektórych Stile rozpoznawał. Nie zdążył się jeszcze dobrze rozejrzeć, a już podszedł do niego jakiś ubrany mężczyzna.
— Witaj, przeciwniku — powiedział.
Zaskoczyło to Stile’a. Był to bowiem obywatel, ubrany w brązowe spodnie, białą koszulę, marynarkę i buty. Na jego czole widniały tylko cyfry: 281; żadnego imienia. Obywatele przeważnie pozostawali dla niewolników anonimowi. Był to przywilej symbolizowany w najbardziej widoczny sposób przez ubranie, maskujące kontury ciała. Niewolnicy nie miewali sekretów.