Выбрать главу

Lecz tym razem nie udało mu się przedrzeć; manewr był niedopracowany. Piętnaście sekund. Czas na jedną tylko, rozpaczliwą akcję. — Wykonasz rzut boczny — rozkazał swemu głównemu napastnikowi. — Jeden krok i posyłasz piłkę do mnie.

Stile wziął piłkę, cofnął się o krok i posłał ją do napastnika. Wzruszeniem ramion przyjął wysiłki graczy przeciwnika, którzy usiłowali uniknąć zetknięcia z nim. Strzelec wyraźnie nie życzył sobie teraz żadnych wstrzymujących grę kar!

Android podał mu piłkę rzutem bocznym. Stile stał zupełnie sam, porzucony przez wszystkich napastników obywatela. Jego android znalazł się na samym dole ogromnej sterty zawodników. Stile ruszył do przodu, wymijając zdezorientowane zwierzęta z obu drużyn, które jakimś trafem uznały, że gra się skończyła, i nie wiedziały, co robić. Ominął z lewej stertę androidów i pobiegł w kierunku bramki. Był już w zasięgu strzału!

Nagle usłyszał końcowy sygnał. A więc zużył cały czas na manewrowanie wokół androidów i gra już się skończyła. Nie będzie żadnych powtórek, żadnych szans na strzelenie zwycięskiej bramki.

Stile, zrozpaczony, zwolnił kroku. Był już tak blisko, a mimo to nie powiodło mu się. Nie zatrzymywany osiągnął linię piętnastu jardów i musiał ustąpić pokonany jednym punktem.

Wtedy usłyszał z pierwszego rzędu głos Sheen.

— Biegnij, idioto! — Ujrzał, jak gracze obu drużyn pędzą w jego kierunku.

Nagle zrozumiał, że gra się jeszcze nie skończyła. Trwała nadal. Nie skończy się, dopóki Stile nie zostanie zatrzymany.

Jednak Strzelec, czujniejszy niż Stile, stał między nim a bramką. Wydawał polecenia swojej drużynie. Stile zrozumiał, że tędy nie przejdzie.

Pobiegł przez pole w kierunku centrum, gdzie mógł liczyć na pomoc swoich zawodników.

— Chrońcie mnie! — krzyknął.

Androidy były posłuszne. Zaczęły blokować pogoń. Stile spróbował przebić się bliżej bramki, dotarł do linii dziesięciu jardów, potem pięciu.

Przez zasłonę przebił się czarny gracz i złapał Stile’a z tyłu. Stile upadł na twarz, wypuszczając piłkę. Taki błąd, w najgorszym dosłownie momencie!

Androidy świetnie wiedziały, co robić w takiej sytuacji. Zawodnicy obu drużyn rzucili się, by własnym ciałem nakryć piłkę. W ciągu sekundy utworzył się największy w tej grze młyn. Rozległ się gwizdek końcowy.

Gorączkowe okrzyki tłumu przycichły. Było jasne, że piłka została zdobyta… ale gdzie i przez kogo? Trudno było powiedzieć.

Powoli, pod nadzorem sędziów, rozplatano stos androidów. Leżący na spodzie należał do drużyny Białych i spoczywał już na polu punktowym przeciwnika.

Stile zyskał jeszcze sześć punktów.

Widownia wprost oszalała. Niewolnicy i obywatele razem wtargnęli na boisko.

— Chodźmy, zanim nas stratują na śmierć! — zaproponował Strzelec, kierując się do prowadzącego na zewnątrz tunelu.

— Tak, panie! — zgodził się Stile.

— A przy okazji, gratulacje. To była wspaniała gra.

— Dziękuję, panie.

Weszli do tunelu. Byli tu już bezpieczni; na boisku tłum atakował słupki bramek, kierując się jakąś zupełnie obłąkaną tradycją z czasów, gdy Proton nie był jeszcze zasiedlony. — Nie zapomniałem o naszej umowie — dodał Strzelec. — Grałeś uczciwie i twardo i wygrałeś po doskonałym meczu. Skontaktuję się z tobą.

— Dziękuję, panie — odparł Stile, nie potrafiąc wymyślić niczego innego.

— A teraz zdejmijmy te stroje.

— Tak, panie.

Sheen biegła ku nim; jej piersi poruszały się kusząco. Gotowa była przejąć kontrolę nad czasem, który Stile miał spędzić na Protonie. Pierwsza runda zawsze trwała kilka dni, było przecież aż 512 par zawodników, ale Stile nie mógł tak długo czekać, musiał wrócić na Phaze i znaleźć sposób na pokonanie Głównego Ogiera. W przeciwnym razie jego pobyt w świecie magii ulegnie dramatycznemu skróceniu.

Sheen rozumiała to doskonale. Prowadziła go ze sobą, zręcznie go przy tym rozbrajając — zarówno w dosłownym, jak i symbolicznym znaczeniu tego słowa. Zawsze potrafiła dostroić się do jego potrzeb. Jak cudownie było mieć takich przyjaciół jak Sheen na Protonie i Neysa na Phaze!

Rozdział 4

MAŁY LUDEK

Stile przekroczył zasłonę i zaraz znalazł się w gęstym, cienistym lesie na Phaze. Odnalazł ubranie, odział się i nucąc jakąś melodię, zgromadził wokół siebie magię. Chciał zaklęciem zawiadomić Neysę o swoim powrocie, by klacz zabrała go do Zamku.

Nagle przyszło mu do głowy, że jest to zbędna strata czasu, który mógłby wykorzystać w lepszy sposób. Dlaczego by nie poeksperymentować i sprawdzić, czy potrafi przenieść samego siebie w inne miejsce. Przez chwilę zastanawiał się, trochę zdenerwowany, aż wreszcie wyśpiewał zaklęcie: — Przenieś mężczyznę tego do Zamku Błękitnego. — Nie był to najlepszy z jego wierszy, lecz nie miało to większego znaczenia; prawie natychmiast Stile znalazł się na zamkowym podwórcu.

Kręciło mu się w głowie i czuł mdłości. Widocznie albo zaklęcie było kiepskie, albo też przenoszenie samego siebie nie należało do najlepszych pomysłów. W każdym razie nie będzie się śpieszył z powtórką; co prawda znalazł się w Zamku, ale za cenę utraty dobrego samopoczucia.

Neysa stała na podwórcu, pasąc się na spłachetku magicznej trawy. Każde źdźbło, które wyskubała, natychmiast odrastało, tak że trawnikowi, choć był tak mały, nie groziło zniszczenie. Ledwo Stile zdążył się pojawić, klacz czujnie uniosła głowę i zastrzygła uszami. Natychmiast też podbiegła do niego.

— Ostrożnie! Nabijesz mnie na róg! — zawołał Stile i objął ją za szyję, chroniąc się przed upadkiem.

Neysa parsknęła. Umiała precyzyjnie operować rogiem i nigdy nie trafiała tego, kogo nie miała zamiaru trafić, ani też nie chybiała tego, kogo chciała nabić na róg. Zagrała. pytającą nutę.

— Miło mi, że cię to interesuje — powiedział Stile, przegarniając palcami jej czarną, lśniącą grzywę: Od razu poczuł się lepiej; wokół jednorożców unosiła się zawsze lecznicza aura. — Ale to bez znaczenia. Następnym razem poproszę ciebie; robisz to lepiej.

Jednorożec zagrał następne pytanie.

— Ach, to — mruknął Stile. — Sheen zadbała o mnie i zdążyliśmy na pojedynek. Walczyłem z obywatelem, byłym zwycięzcą Turnieju. Niewiele brakowało, a przegrałbym.

W muzyce Neysy słychać było cierpką nutę.

— Nie, to świetny gracz — zapewnił ją Stile. — Równie dobry jak ja. Przypominało to bitwę między Adeptami! Ale szczęście dopisało mi i wygrałem dosłownie w ostatnim momencie. A teraz on pomoże mi dowiedzieć się, kto usiłuje mnie zabić na Protonie. — Znacząco poklepał się po kolanie. — A potem, gdy już poradzimy sobie z Ogierem, wyruszymy na poszukiwania mordercy mego sobowtóra na Phaze. Nie lubię mieć anonimowych przeciwników. — Twarz jego przybrała twardy wyraz. — Nie, stanowczo nie lubię.

Nadeszła Błękitna Pani. Miała na sobie tylko kostium kąpielowy i jak zawsze była tak piękna, że aż poczuł ból. Nie chodziło tylko o jej cudownie pełną figurę, gdyż Sheen była zgrabniejsza, lecz uroda Pani charakteryzowała się jedyną w swoim rodzaju harmonią ruchów, twarzy i figury. Słowo „Pani” wydawało się dla niej stworzone i pasowało do niej zawsze, bez względu na to, w co była ubrana.

— Witaj, mój panie — rzekła cicho.