Stile zamyślił się. — Rady Wyroczni, choć niejasne, są zawsze niezwykle praktyczne. Oczywiście trzeba trochę popracować, żeby je dobrze zrozumieć. Ale na pewno mają głęboki sens… i dla mnie, i dla wampira. Sądzę, że będę mógł mu pomóc i odwdzięczyć się w twoim imieniu.
— Miałem nadzieję, że tak do tego podejdziesz — wyznał Hulk. — Zresztą on usiłował pomóc ci w twojej misji.
— To mi się nie podoba — rzekła Pani. — Masz zamiar odwiedzić Mały Ludek?
— Możliwe — odparł Stile. — Tego właśnie obawiał się Hulk, znający moje zamierzenia. Lecz najpierw rozwiązać muszę mniej pilny dla mnie problem. Wymyślenie zaklęcia zabierze mi trochę czasu. Spotkajmy się na dziedzińcu za dziesięć minut.
— Żadne zaklęcie nie przeniesie cię bezpiecznie do twierdzy Małego Ludku — zaprotestowała Pani. — Są równie odporni na magię jak jednorożce. Lepiej już byłoby, gdybyś udał się między trolle czy gobliny; miałbyś z nimi więcej szans.
— Chciałbym wezwać tu Żółtą Adeptkę.
— Żółta! — wykrzyknęła przerażona. — W naszym Królestwie?
— Przysiągłem nigdy nie przekroczyć granic jej władztwa, a więc to ona będzie musiała mnie odwiedzić. W ten sposób zamierzam obejść zakaz. Chodź, dajmy Hulkowi szansę się ubrać. — Stile ruszył do drzwi. Pani prychała z oburzenia, lecz nie opierała się więcej.
O omówionej godzinie spotkali się na dziedzińcu. Pani najwyraźniej zdążyła już porozmawiać z Neysą, gdyż klacz gniewnie poruszała rogiem i parskała coś pod nosem.
Stile zagrał na harmonijce, gromadząc wokół siebie magiczną aurę.
— Żółta Adeptko, proszę cię, przybądź do Zamku, odwiedź mnie — zaśpiewał.
W jednej chwili zjawiła się przed nimi Żółta Wiedźma.
— Błękitny, sądziłam, że jesteśmy kwita! — powiedziała ostrym tonem. — Czyżbyś chciał wojny między Adeptami?
— W żadnym wypadku, Żółciutka. Chcę tylko zawrzeć z tobą korzystny dla obu stron układ i na pewno nigdy nie najadę na twoje Królestwo.
— Tak i jest, przystojniaczku. — Zerknęła na niego paciorkowatymi oczkami. — Zawsze dotrzymujesz przyrzeczeń. Lecz nie jestem odziana, tak jak powinnam. Pozwól, bym się trochę odświeżyła. — I sięgnęła do kieszeni workowatej sukni, wymacując flakonik z wywarem.
— Pozwól, że ja to zrobię. Jesteś przecież moim gościem. — Stile zagrał króciutką melodyjkę. — Kiedy Żółciutka w mym zamku gości, niech jej uroda przyczyni radości — zaśpiewał.
Na miejscu paskudnej staruchy stała teraz olśniewająco piękna młoda dziewczyna o przyjemnie zaokrąglonej figurze, długich, złotożółtych warkoczach, odziana w miłą dla oka wieczorową suknię. Błękitna Pani aż wytrzeszczyła oczy, a Hulkowi wprost opadła szczęka. Neysa parsknęła tylko z lekceważeniem; już to nieraz widziała.
Upiększona Żółta wyciągnęła flakonik, wytrząsnęła z niego kropelkę i wzięła do ręki uformowane z niej lusterko. — Och, nie powinieneś był tego robić, kochanie! Doprawdy uchwyciłeś to perfekcyjnie, mój skarbie!
— I tak nie przestała być wiedźmą — mruknęła Pani przez zęby. Neysa zgodnie parsknęła.
Żółta rzuciła im krótkie spojrzenie.
— Wiedźmą, raczysz powiedzieć? A czyż wszystkie nimi nie jesteśmy, bez względu na nasze kształty czy magię? Jakie szansę może mieć mężczyzna z uwodzicielką, wszystko jedno, jakiego koloru?
— Żadnych — mruknął Hulk.
Neysa udała, że chce go nabić na róg, i olbrzym szybciutko uskoczył jej z drogi.
— Chodzi mi o coś takiego — pospiesznie wtrącił się Stile. — Pewien wampir, Vodlevile, ma syna uczulonego na krew. Wyrocznia poleciła mu omotać Żółtą. On nie chce mieć z tobą…
— Tak, mam wywar leczący tę dolegliwość — przyznała Żółta. — Lecz co ofiaruje on w zamian?
— Nic — odparł Stile. — Wampiry boją się ciebie, choć nie mogę zrozumieć dlaczego.
Pokiwała mu ostrzegawczo palcem, w podobny sposób, jak uczynił to na Protonie Strzelec.
— Tylko nie udawaj mi tu niewiniątka, mój śliczny! Mam zaległe zamówienia na jednego nietoperza. Choć przyznać muszę, że ich strach przed Adeptkami może mieć racjonalne źródło, gdyż zamieszkują w pobliżu jednej takiej, którą wilki obdarzyły epitetem „kobieta”.
Hulk stłumił śmiech. Obelgi zmieniały się tu wraz z przynależnością gatunkową rzucającego.
— Vodlevile nie chce mieć z tobą nic wspólnego — ciągnął spokojnie Stile — lecz ja chcę. Jeśli jesteś gotowa wymienić przysługę za przysługę, tak jak jeden zawodowiec z drugim, to o to właśnie chcę cię prosić.
— A cóż uczynił dla ciebie ten nietoperz?
— Pomógł memu przyjacielowi, Hulkowi, którego wysłałem z pewną misją. Vodlevile ani nie prosił mnie o pomoc, ani jej oczekuje.
— Te machinacje honoru i przyjaźni zawsze mnie fascynowały! — Pokręciła głową. — Twoja wielkoduszność wobec zwierząt będzie cię drogo kosztować, Błękitny. — Spojrzała na Neysę, która zastrzygła uszami. — Lecz jest w tobie prawdziwa przebiegłość, co budzi moje uznanie. W końcu z tego żyję, więc i z tobą mogę zawrzeć podobny układ. Nietoperz otrzyma swój wywar.
— Dzięki, czarownico. A o co prosisz w zamian?
— Chciałabym — przybrała skromną minkę — żebyś przyszedł spotkać się ze mną, tak jak kiedyś gotów byłeś… — Oczy Żółtej spoczęły na Błękitnej Pani, patrzącej z pogardą w bok, i na Neysę, z której nozdrzy zaczęła ulatywać para. — Lecz zabrania ci tego twoja przysięga, a nawet gdyby ci na to pozwalała, inni wyraziliby swój sprzeciw słowami i rżeniem.
Z nozdrzy Neysy posypały się iskry; koniec jej rogu zadrżał leciutko, co wiedźmie nie wróżyło nic dobrego.
— Zgadzam się całkowicie — odparł Stile, z trudem utrzymując powagę. Chwytanie i sprzedawanie żywych zwierząt budziło w nim odrazę, lecz mimo to osoba samej Żółtej wzbudzała w nim pewną sympatię. Oczywiście nie mogło być nawet mowy o jakimkolwiek romansie, z czego wiedźma doskonale zdawała sobie sprawę; drażniła tylko swoje przeciwniczki. Podobne drobne złośliwości mniej przyjemne bywały dla kobiet, przeciw którym je skierowano, niż dla mężczyzn, słuchających ich z ochotą.
— A więc dam ci to na kredyt — zdecydowała Żółta. — Któregoś dnia, gdy będę potrzebować pomocy w niezbyt wielkich kłopotach, wezwę ciebie…
— Zgoda — odparł Stile. — Pod warunkiem, że przysługa nie będzie wymagała złamania moich zasad i będę jeszcze żył.
— Właśnie. Czeka cię iście burzliwa przyszłość. — Żółta zastanawiała się przez chwilę. — A więc pozwól, że poprawię szansę mojej inwestycji i podaruję ci pewien wywar. — Wyciągnęła zza stanika malutki flakonik i podała go Stile’owi.
Przyjął go, nie zwracając uwagi na ogniste parsknięcie Neysy.
— Jeśli wolno mi spytać…
— To nie sekret, mój mały. Eliksir sprawia, że jego właściciel staje się mniej obrzydliwy dla elfów.
— Ty fałszywa lisico! — wykrzyknął Stile. — Podstępna dziewko! Cały czas wiedziałaś o mojej misji!
— Oczywiście, od początku do końca — odrzekła. — Choć bardziej odpowiada mi określenie „lisica” niż „dziewka”. — I znikła.