— Ale masz znajomych! — zauważył z uznaniem Hulk. — Ona naprawdę ma w sobie coś z lisa!
— Lub z suki! — mruknęła Pani i obie z Neysą sztywnym krokiem opuściły dziedziniec.
— Wcale nie jest taka zła — Stile uśmiechnął się — biorąc pod uwagę, że naprawdę jest staruchą i wiedźmą. Tak jak teraz, wyglądała jakieś sto lat temu, kiedy była młoda. — Przez chwilę namyślał się. — Hulk, nie mam niestety tyle czasu, ile potrzeba na podobnie ważną misję, więc chcę wyruszyć w stronę Purpurowych Gór już wieczorem, gdy tylko ustalę miejsce pobytu Platynowych Elfów.
— Idę z tobą!
— Nie, przyjacielu. Twoja obecność tylko by je rozwścieczyła, a ja nie idę tam by walczyć, lecz pożyczyć flet. Zresztą potrzebuję cię tutaj, byś strzegł Błękitnej Pani, tak jak robiłeś to wcześniej.
— Wołałbym już tego nie robić, Stile. — Hulk zmarszczył brwi.
— Nie podoba ci się tu? — Stile był zdumiony. — Nie będę cię przecież zatrzymywać.
— Bardzo mi się tu podoba. I w tym cały problem.
— Coś mi mówi, że nie wszystko rozumiem.
— Aha.
— Czyżby twoje stosunki z Błękitną Panią nie były dobre?
— Pani jest cudowną kobietą.
— Wobec tego nie rozumiem…
— Czyżbyś potrzebował Wyroczni?
— Na to wygląda. — Stile pokręcił głową. Olbrzym przeszedł się po dziedzińcu. — Sprawiamy obaj wrażenie zupełnie różnych. Olbrzym i karzeł. A jednak mamy wiele wspólnych cech. Wiek, kulturę, biegłość w Grze, poczucie honoru — umilkł na chwilę. — Podobają nam się te same kobiety.
Stile zaczynał rozumieć.
— Polubiłeś Sheen od pierwszego wejrzenia i świetnie sobie radzisz z Neysą…
— Tak. Gdyby nie ich odmienna od naszej natura… — Hulk wzruszył ramionami. — Błękitna Pani to jednak zupełnie inna historia. Nie wypada, bym jej strzegł.
Teraz Stile zaczął chodzić po podwórcu. — Wiesz przecież, że ona nie należy do mnie.
— Do diabła, do mnie tym bardziej! — wybuchnął Hulk. — Możliwe, że jeszcze cię nie pokochała, ale jest przeznaczona tobie i nikomu innemu. To najwspanialsza kobieta, jaką znam. Gdyby istniała inna, podobna do niej…
— Jest taka — przerwał mu Stile, przypominając sobie uwagę Sheen. — I coś jestem ci winien za to, że oddałeś mi swoje jedyne pytanie do Wyroczni.
Mężczyźni popatrzyli na siebie; coś zaczynało świtać im w głowach.
— Jeszcze jedna… na Protonie — powiedział Hulk. — Oczywiście. Jej sobowtór. Lecz ta też będzie…
— Nie. Nie moja. Nie potrafię pokochać obu.
— Ma wszystkie jej zalety, lecz wychowana jest w kulturze Protonu. — Hulk uśmiechnął się. Pomysł bardzo mu się spodobał. — A więc nie będziesz miał nic przeciw…
— Do diabła, Pani z Protonu na pewno do mnie nie należy — odparł z uśmiechem Stile, powtarzając wcześniejsze słowa Hulka. — Wracaj na Proton. To zupełnie inny świat. Ale pamiętaj, że nie będziesz mógł sprowadzić jej tutaj.
— Choćby najkrótsze wizyty… To wszystko, o co mogę prosić.
— Przejdź przez zasłonę i porozmawiaj z Sheen. Jej przyjaciele odnajdą ci sobowtóra Pani.
Hulk kiwnął głową. Zatrzymał się przed przyjacielem i wyciągnął rękę. Stile z powagą uścisnął mu dłoń; wiedział, że już nigdy się nie zobaczą. Hulk nie powróci już do Błękitnego Królestwa. Stile czuł tlący się w nim gniew wywołany tym, że przyjaciel zainteresował się tą samą co on kobietą, a jednocześnie ulgę, iż problem udało się rozwiązać, oraz wstyd, że odczuł gniew i ulgę. Hulk to wspaniały człowiek; zasłużył na wszystko, co najlepsze — to znaczy na Błękitną Panią. Jej protoński sobowtór na pewno posiada te same cechy. Tak więc rozwiązanie stanowiło triumf szczęścia i zdrowego rozsądku… a jednak niepokoiło Stile’a. Chyba jeszcze nie nauczył się być tak szczodry, jakim się wydawał. Nadal musi się tego uczyć.
A teraz tracił strażnika, który broniłby Błękitnej Pani.
Nie mógł zostawić jej samej na tak długi czas; wróg, który zabił jego sobowtóra, prawdziwego Błękitnego Adepta, z pewnością znowu liderzy, gdy tyłko dowie się, że Błękitne Królestwo ma nowego pana. Stile ciągle wymyślał i doskonalił zaklęcia i pomysły, które miały mu pomóc uporać się z tym atakiem, i miał nadzieję, że poradzi sobie z sytuacją. Lecz przypuśćmy, iż wróg weźmie do niewoli Błękitną Panią i użyje jej przeciwko Stile’owi. Nie mógł podjąć takiego ryzyka.
Gdy tak rozmyślał, ujrzał wchodzącą Panią.
— Ogr przygotowuje się do odejścia. Czy wiesz już o tym?
— Wiem — odparł Stile.
— Wcale mi się to nie podoba.
Ciekawe, co powiedziałaby o ich układzie?
— Hulk to świetny facet, bardziej niż ja godny podobnej tobie kobiety.
Nawet jeśli zrozumiała ukryty sens tych słów, nie dała tego po sobie poznać.
— Nie wątpię w jego zalety, lecz mam przeczucie, że grozi mu śmierć.
— Przyznam, że ja też czuję niepokój. Sądziłem, iż to zazdrość lub poczucie winy.
— To też — zgodziła się Pani i Stile nabrał pewności, że dobrze zrozumiała sytuację. Jednak nic więcej już nie powiedziała.
Stile zmienił temat.
— Boję się zostawić cię tu samą, gdyż mój wróg może zaatakować Królestwo. A jednak muszę wyruszyć na poszukiwanie Fletu. Neysa pójdzie ze mną.
— Poszukujesz bezpieczeństwa… czy zemsty?
Stile skrzywił się, rzucając na nią okiem.
— Jak możesz tak dobrze mnie rozumieć?
— Jesteś bardzo podobny do mego ukochanego.
— A czy on nie szukałby pomsty?
— Za siebie… nie. Za tych, którzy byli drodzy jego sercu… — zamyśliła się i Stile podejrzewał, że wspomina obraz ognistej zagłady trolli, które wymordowały wioskę Błękitnego Adepta. Wreszcie spojrzała mu w oczy. — Bez Hulka i Neysy nie będę bezpieczna w Królestwie. Muszę pojechać z tobą na poszukiwania.
— Pani, to może okazać się niebezpieczne.
— Chcesz powiedzieć, że bez ciebie i twojej magii będę bezpieczniejsza? — spytała przekornie. — Czyżbym cię źle oceniła?
— Sądziłem — Stile spojrzał na nią z ukosa — że wolisz unikać mego towarzystwa. Ze względu na Królestwo i dobre czyny Błękitnego Adepta nazywasz mnie panem, lecz oboje wiemy, iż tak nie jest. Nie chcę narzucać ci mej obecności częściej, niż jest to niezbędne.
— Teraz, gdy to sobie wyjaśniliśmy, czy pani zamku nie mogłaby towarzyszyć Panu w poszukiwaniach?
Stile westchnął. Bronił się przed perspektywą, która w rzeczywistości budziła w nim tyleż radości, co poczucia winy i niepokoju.
— Oczywiście, że mogłaby.
Pani dosiadała klaczy o bladoniebieskawej sierści, pochodzącej od źrebaka urodzonego ze związku Hinny z Błękitnym Ogierem. Tak jak mówiła, kolor klaczy był w przeważającej mierze odbiciem błękitnej uprzęży, ale wyglądało to bardzo efektownie. Błękitny Ogier, choć bardzo się zestarzał, żył jeszcze, gdy zabito Błękitnego Adepta; umarł, jak sądzono, z rozpaczy.
Stile jechał na grzbiecie Neysy. Odkąd udało mu się ją oswoić, nigdy nie dosiadał innego rumaka. Żaden koń nie mógł oczywiście dorównać Neysie, lecz nie to było tu najważniejsze. Zupełnie nie to.
Przejechali przez pola rozciągające się na południe od Zamku i wjechali do lasu przylegającego do Gór Purpurowych. Wkrótce znaleźli się u ich stóp. Według źródeł, do których sięgnął Stile — a były to poświęcone geografii tomy zebrane przez jego poprzednika — szczep Czarnych Elfów, produkujących wyroby z platyny, zamieszkiwał górę znajdującą się o pięćdziesiąt mil na wschód od miejsca, gdzie zasłona łączyła Phaze z Protonem. Kiedy tylko ustalono kierunek, okazało się, że zwierzęta wiedzą, którędy należy tam ruszyć. Neysa pasła się na tym obszarze od lat i choć nie była w żadnym z królestw elfów, znała je z opisu.