Выбрать главу

— Sidha — szepnęła Pani. W jej ustach zabrzmiało to: Sziida. — Czarodziejski lud. Kpią sobie z nas.

Stile pytająco ścisnął Neysę kolanami. Poruszyła uszami — znak, że nie groziło im bezpośrednie niebezpieczeństwo.

Stile wciąż grał i eteryczne sylwetki uzyskiwały coraz bardziej materialne kształty.

— Och, Sidha — rzekła Pani. — Dlaczego nas zatrzymujecie? Nie szukamy przecież z wami zwady.

Odpowiedział jej mężczyzna-chochlik.

— Bawiliśmy się tylko z wami, tak jak to często czynimy ze stworzeniami nieświadomymi naszej obecności. Niewinne figle są radością naszego ludu. — Jego głos był cichy, delikatny i pobrzmiewał w nim lekki plusk wesołego strumyczka. Stile uświadomił sobie, jak łatwo pomylić taki głos z naturalnymi dźwiękami wody, wiatru, szeleszczących liści.

— A ty? — spytała dziewczyna-chochlik Stile’a, który nie odrywał harmonijki od ust. — Cóż za przyczyna skłoniła ciebie, elfa, do podróżowania razem z ziemską kobietą? — Jej cichy głos przypominał gruchanie gołębi i miał w sobie uwodzicielską słodycz, a twarz i figura mogły należeć do anioła.

Stile odłożył harmonijkę. Chochliki pozostały widzialne; teraz, kiedy zostały złapane na gorącym uczynku, nie miały po co stawać się na powrót niewidzialne.

— Jestem człowiekiem — odparł Stile.

— Człowiek na jednorożcu? — zaśmiała się pogardliwie dziewczyna. — Nie, już raczej jesteś ogromnym koboldem służącym w domostwie ludzkiej pani. Lecz nie na długo ją oszukasz! Chodź, dam ci radość bardziej odpowiednią dla naszej rasy. — Podskoczyła lekko, a jej spódnica uniosła się, odsłaniając zgrabne nogi.

— Ale my nie należymy do tej samej rasy — upierał się nieco zaciekawiony Stile.

— Tak od razu dajesz mi kosza? — parsknęła i z jej włosów strzeliły szybko gasnące iskry. — Pożałujesz tęgo, niewdzięczniku.

Neysa wymierzyła róg w psotnicę, która zręcznie uskoczyła na bok. Ten czarodziejski lud nie musiał obawiać się ludzkiej broni, lecz róg jednorożca był sam w sobie magiczny, a zatem groźny dla wszelkich stworzeń.

Stile uniósł harmonijkę do ust.

— O tak, graj! — wykrzyknęło dziewczę. — Wybaczę ci twój nietakt, jeśli zagrasz nam do tańca.

Był to z jej strony manewr, mający oszczędzić jej poczucie godności, lecz Stile nie protestował. Nie chciał na razie otwarcie posługiwać się magią. Grał, a Neysa wtórowała mu; melodia była zdumiewająco lekka i miła dla ucha. Stile był zupełnie niezłym muzykiem, zanim przybył na Phaze, a od tego czasu stale doskonalił swą sztukę.

Sidhowie zebrali się i ustawili w powietrzny korowód. Tańczyli, wirując w parach, śpiewając i klaszcząc w drobne dłonie. Mężczyźni mieli około czterech i pół stopy wzrostu, krótkie, kręcone brody i pokryte odciskami dłonie. Kobiety były o pół stopy niższe, drobne, delikatnej budowy. Obracali się w tańcu i podskakiwali; dziewczyny z radosną beztroską unosiły spódnice, mężczyźni stepowali, wykonując wyszukane figury taneczne. Całe przedstawienie było niezwykle piękne i pełne radości.

Po jakimś czasie eteryczna dziewczyna podpłynęła w powietrzu do Stile’a. Usadowiła się na rogu Neysy, co nieco zirytowało klacz. Dziewczyna oddychała szybko, jej pełne piersi rytmicznie wznosiły się i opadały.

— Możesz już przestać, duży elfie; wybaczam ci! — zawołała. — Teraz chodź i tańcz ze mną, dopóki nie zajdzie słońce, a twój rumak będzie nam grać na rogu. — I wyciągnęła ku niemu maleńką rączkę.

Stile zerknął na Błękitną Panią; skinęła głową. Neysa poruszyła łopatkami. Obie najwidoczniej uważały, że lepiej spełnić kaprysy czarodziejskiego ludu, niż się im sprzeciwiać. Na razie wszystko szło świetnie; lepiej nie psuć im zabawy — takie istoty potrafią być bardzo nieprzyjemne, gdy sieje rozgniewa, a mają raczej wybuchowy temperament. Stile zdążył już to zauważyć, obserwując zmienne reakcje małej damy.

A jednak odmówił, choć bardzo dyplomatycznie.

— Piękny duszku, nie mogę tańczyć w powietrzu bez magii. — Był zdecydowany w żadnym wypadku nie ujawniać swej prawdziwej natury. Zrozumiał już, że Adepci nie cieszą się wśród Małego Ludku większym poważaniem niż wśród zwykłych ludzkich istot.

— A więc przyłączę się do ciebie na ziemi — odparła, lekko opadając na murawę. I nagle, onieśmielona, dodała: — Nazywają mnie Puszkiem Ostu.

Stile zeskoczył z grzbietu Neysy.

— Jestem Stile. — Był prawie o stopę od niej wyższy i zaczynał czuć się jak olbrzym. Czy tak patrzył na świat Hulk?

— Przełaz między pastwiskami? — zaśmiała się dziewczyna, prawidłowo interpretując jego imię. I zakręciła się w piruecie, który uniósł jej spódnicę i ukazał piękne, szczupłe nogi. Był to typowy dla niej gest.

Na Protonie, gdzie wszyscy niewolnicy chodzili nago, niemożliwe były takie efekty, które teraz wydały mu się bardzo pociągające, choć jednocześnie wprawiały go w zakłopotanie. Jedno zerknięcie lepsze jest od ciągłego oglądania; miało w sobie smak niespodzianki i tajemnicy. Stile zrozumiał, że ubranie ma także swoją magię.

Przez większość życia na Protonie uczestniczył w Grze. Jedną z dziedzin była sztuka, a jedną z dyscyplin sztuki — taniec. Stile był atletą i gimnastykiem, miał poczucie rytmu i dobrą pamięć. Tak więc umiał tańczyć nie gorzej od innych, a nawet lepiej niż większość ludzi. Obserwował i przeanalizował układy tańca chochlików i dobrze je zrozumiał. Jeśli dziewczyna chciała zrobić z niego głupca i zabawić swoich przyjaciół, czekało ją rozczarowanie.

Zakręcił się w piruecie, powtarzając wyczyn Puszka.

Rozległo się słabe, pełne zdumienia „Ooch” i wszystkie chochliki zamieniły się w widownię. Tak, miały zamiar zabawić się jego kosztem.

Dziewczyna radośnie rzuciła mu się w ramiona, a Stile wykonał z nią obrót, dokładnie tak, jak robili to Sidhowie. Jej głowa ledwo sięgała mu do ramienia, była lekka jak piórko i gibka, toteż słodko tuliło się ją w objęciach. Podskoczyła, wyrzucając nogę wysoko w powietrze jak baletnica — o tak, naprawdę lubiła pokazywać nogi! — a Stile lekko podtrzymał ją za rękę. Wróciła w jego ramiona, unosząc się nieco w powietrzu, i ich usta zetknęły się w przelotnym pocałunku, który musnął go i rozpłynął się jak powiew chłodnej mgły.

Przez krótką chwilę tańczyli obok siebie, a potem Stile wyrzucił ją w powietrze, tak że wykonała pełen gracji obrót, i zręcznie złapał ją w talii. Była tak lekka, iż wszystkie figury wykonywali z niezwykłą łatwością; sprawiało mu to coraz większą przyjemność. Stile z każdą chwilą czuł się coraz bardziej olbrzymem, którym nigdy dotychczas nie był, i w cichości ducha bardzo mu się to podobało.

Kiedy pokaz zakończył się, widzowie wesoło zaklaskali.

— Musiałeś już kiedyś tańczyć! — zawołała Puszek Ostu, a jej pierś falowała podniecająco. — A przecież twierdzisz, że jesteś człowiekiem!

— Ludzie też umieją tańczyć — stwierdził Stile. — Pani, której służę, tańczy równie dobrze. — Miał nadzieję, że to prawda; wprawdzie wiedział, że jazda konna nie jest Pani obca, lecz nigdy nie widział jej tańczącej! No, ale przecież chyba umie!

Neysa zatrąbiła ostrzegawczo. Ale było już za późno. Stile, który nigdy nie miał do czynienia z chochlikami, popełnił kolejną gafę. Puszek Ostu uśmiechnęła się złośliwie do Błękitnej Pani.