Выбрать главу

— Stile jest miłośnikiem magii — wymamrotał Hulk — ale ja w to nie wierzę.

— Gdyby nie to, też mógłbyś zostać Adeptem — zauważył Stile. Roześmiał się przy tym, by zaznaczyć, że to żart, choć podejrzewał, iż kryje się w nim sporo prawdy.

Każdy ma choć trochę zdolności magicznych, ale tylko nieliczni posiadają prawdziwą moc. Odpowiednikiem magicznych talentów Stile’a był, w racjonalnym świecie Protonu, cały szereg innych zdolności, na przykład do Gry, a w tym Hulk był prawie tak dobry jak on. Gdyby tylko zechciał spróbować, byłby w stanie nauczyć się czarnoksięstwa. Niewątpliwie istniało wielu takich, którzy mogliby osiągnąć podobny stopień umiejętności, gdyby tylko potrafili w to uwierzyć i pracowali nad udoskonaleniem swej techniki. Ale na tysiąc osób najwyżej jedna była w stanie uwierzyć, stąd tak niewielu Adeptów. Oczywiście ci, którzy zdobyli już pozycję Adepta, bezlitośnie eliminowali pojawiających się potencjalnych rywali, tak więc bezpieczniej było unikać tej gałęzi wiedzy. Wrogość Adepta budziła grozę.

Stile pożegnał się przed wyjazdem, wskoczył na Neysę — nie potrzebował ani siodła, ani uzdy — i dołączył do Clipa. Dwa jednorożce żwawym kłusem minęły bramę. Wyglądało to tak, jakby Clip odprowadzał siostrę do miejsca rozpłodu, jak mu przykazano. Te trochę ciężaru, które niosła Neysa, nie rzucało się w oczy.

Dobrze było znów podróżować na grzbiecie jednorożca. Stile nie był pewien, czy potrafiłby przenosić się z miejsca na miejsce siłą samej magii. Jeżeli dałoby się to zaliczyć do zaklęć zmieniających go w oczach innych, to pewnie mógłby; gdyby natomiast był to jeden z czarów przekształcających i leczących ciało, to raczej nie udałoby mu się tego dokonać. Na razie wolał nie eksperymentować; na skutek nieudanego zaklęcia mógłby znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Tak więc potrzebował środka transportu i nie mógł marzyć o lepszym od Neysy. Była jego pierwszym rumakiem w świecie magii i pierwszym prawdziwym przyjacielem. Miłość, jaką czuł do koni, rozciągnęła się zaraz na jednorożce; stworzenia te były super-końmi wyposażonymi ponadto w róg, który był zarówno niszczycielską bronią, jak instrumentem muzycznym, w ludzką inteligencję, zdolność zmiany postaci, umiejętności akrobatyczne i kroki pozostające poza granicami możliwości konia. Tak, jednorożec to istota, której Stile poszukiwał przez całe życie, nie wiedząc o tym, dopóki go nie napotkał.

Neysa, w swej kobiecej postaci, została jego kochanką, zanim jeszcze spotkał Błękitną Panią i zrozumiał, że jego przeznaczeniem jest istota należąca do tego samego co on gatunku. Początkowo nie wszystko układało się dobrze między Neysą a Błękitną Panią, ale teraz Neysa, związana przysięgą z samym Błękitnym Adeptem, nie potrzebowała innych gwarancji. W magicznym świecie Phaze przyjaźń wykraczała poza ramy zwykłych związków płci, a przysięga przyjaźni była najważniejszym ze zobowiązań.

Jak na ironię, właśnie przyjaźń stanęła na drodze do spełnienia jej największego marzenia — urodzenia źrebaka. Prawdopodobnie Neysa rozumowała prawidłowo; Stile naprawdę potrzebował, by chroniła go przed pułapkami tego ledwo co poznanego świata, dopóki nie upora się ze swym tajemniczym wrogiem. Jednorożce odporne były na większość rodzajów magii; tylko zaklęcia Adeptów mogły ich dosięgnąć. Stile miał powody, by przypuszczać, że jego wrogiem jest Adept; jego własna siła magiczna uzupełniana ochronną aurą jednorożca mogła zapewnić mu bezpieczeństwo nawet wobec ataku kogoś należącego do tej klasy. Jak zauważyła Błękitna Pani, poprzedni Błękitny Adept nie miał osłaniającego go jednorożca, a to mogło stanowić o różnicy między życiem a śmiercią. Stile naprawdę potrzebował Neysy.

Kiedy jednorożce rozgrzały się, przeszły najpierw w cwał, a potem w galop. Oba biegły krok w krok, grając przy tym na rogach; Neysa partię sopranu na harmonijkę, a Clip altu na saksofonie. Był to wspaniały polifoniczny duet, podkreślany mocnym rytmem uderzających o ziemię kopyt. Stile chętnie by się do nich przyłączył, ale musiał ukrywać swoją obecność, na wypadek gdyby byli obserwowani. Wiele przerażających stworzeń czyhało w tych spokojnych lasach i polach; reputacja jednorożców jako wojowników i ich doskonała znajomość terenu powodowały, że otoczenie było tak bezpieczne, jak się wydawało. Ale nie miało najmniejszego sensu wystawianie Błękitnego Adepta jako przyciągającej niebezpieczeństwa przynęty.

Clip dobrze znał drogę. Stado jednorożców pasło się w miejscu wskazanym przez Głównego Ogiera, przemieszczając się na rozległym obszarze z pastwiska na pastwisko. Inne stada zajmowały swoje tereny; nigdy nie naruszały granic własnych włości. Ludzkie istoty mogły uważać ten region za własność Błękitnego Adepta, ale zwierzęta traktowały go jako należący do tego właśnie stada. Wilkołaki, gobliny i inne stworzenia również zajmowały swoje specyficzne nisze ekologiczne, a każdy gatunek sądził, że to on dominuje. Stile zadbał o to, by mieć dobre stosunki ze wszystkimi; w świecie Phaze tego typu polityka odprężenia miała większe znaczenie niż w innych, niemagicznych światach. Zresztą szczerze szanował te stworzenia. Wilkołaki, na przykład, dopomogły mu w odnalezieniu swego miejsca tutaj, a cała lokalna wataha związana była przysięgą przyjaźni z Neysą.

Galopowali na zachód przez tereny, na których Stile spotkał po raz pierwszy Neysę; miejsce to miało dla obojga specjalne znaczenie. Sięgnął rękami do jej szyi, by ją niepostrzeżenie objąć; w odpowiedzi zastrzygła uchem i poruszyła skórą na karku, tam gdzie trzymał ręce, jakby odganiała muchy. Sekretny sygnał, niewypowiedzianie cenny.

Na południe od nich rozciągał się ogromny masyw Gór Purpurowych; na północ — Góry Śnieżne. Phaze nie ograniczała się, oczywiście, do tej jednej szerokiej doliny, lecz Stile nie znalazł na razie sposobności, by zobaczyć coś więcej. Postanowił, że gdy tylko upora się ze swoim wrogiem i zabezpieczy swą pozycję, zbada tę planetę dokładniej. Któż mógł wiedzieć, jakie cuda kryły się za horyzontem?

Jechali przez dwie godziny na zachód, pokonując dwadzieścia mil. Ten świat używał archaicznych, przepojonych magią jednostek miar i Stile jeszcze się ich nie nauczył. Dwadzieścia mil to było w jednostkach lepiej mu znanych około trzydziestu dwóch kilometrów. Stile potrafiłby przebiec sam taki dystans w podobnym czasie; był oprócz innych rzeczy maratończykiem. Lecz dla niego taki bieg oznaczałby ogromny wysiłek, wymagający kilkudniowego odpoczynku; dla jednorożców była to tylko przyjemna przebieżka. Jeśli musiały, potrafiły godzinami biec z prędkością dwukrotnie większą niż teraz, a na krótkich dystansach nawet jeszcze szybciej.

Słońce zaczęło się zniżać, świecąc im prosto w oczy. Zbliżała się pora popasu. Jednorożce, tak jak konie, nie są tylko maszynami do biegania; muszą spędzać dużą część życia jedząc. Stile mógłby wyczarować dla nich ziarno, lecz jednorożce, uparcie podkreślające swą niezależność, wolały same poszukać sobie pokarmu. Odpoczywały pasąc się. Neysa zwolniła, znalazła kawałek gołej skały i oddała mocz na jego skraju, tak jak to czynią konie. W ten sposób zagłuszyła hałas, jaki mógłby zrobić Stile, zeskakując z jej grzbietu. Odeszła potem, pasąc się wśród bujnych traw i całkowicie go ignorując, choć jednocześnie świetnie zdawała sobie sprawę, gdzie Stile się znajduje. Była w tym doskonała; żaden obserwator nie zauważyłby, że jest z nią niewidzialny człowiek, a na skale nie powstawały żadne ślady.