— To najcudowniejsza muzyka, jaką zdarzyło mi się słyszeć — oznajmił starszy. — Nigdy tak nie tańczyliśmy. Masz rzadki talent do gry. Góra jednak się nie poruszyła.
— To prawda — zgodził się z ulgą Stile.
— Nie jesteś tym, którego przybycie zostało przepowiedziane.
— Nigdy nie twierdziłem, że nim jestem.
— A jednak grałeś znakomicie. Jeśli Wyrocznia twierdzi, że powinniśmy pożyczyć ci Flet, to może rzeczywiście należy tak uczynić.
— Byłbym bardzo wdzięczny — powiedział Stile, rozkładając instrument na części i ostrożnie wkładając je do futerału. — Jeśli mi wierzycie.
Otaczające ich elfy zaczęły się krzywić i pomrukiwać. Gdy muzyka umilkła, chmury zastygły na niebie, lecz ich niepokój udzielił się teraz elfom.
— Nie, mój lud nie pogodzi się z tym tak łatwo. Może gdybyśmy pożyczyli od ciebie coś w zamian…
Szmer głosów umilkł.
— Gotów jestem do wszelkich usług — rzekł Stile — lecz nie mogę pozostać tu długo. Mam inne zobowązania. Będę potrzebował Fletu przez kilka dni, aż do Rożcolimpiady.
Elfy znowu zaczęły szeptać.
— Przestańcie hałasować! — zdenerwował się starszy. — Zawrzemy uczciwy układ albo wcale nie rozstaniemy się z Fletem. — Wziął od Stile’a futerał; przynajmniej w tym wypadku jego sąd okazał się słuszny. Stile ani nie nadużył instrumentu, ani nie próbował zatrzymać go bez pozwolenia. — A teraz ukryjcie się, zanim słońce wyjdzie zza chmur!
Niebezpieczeństwo narażenia się na promienie słoneczne było teraz znikome, lecz Ludzie Kurhanu chowali się pospiesznie. Stile i Pani weszli w ślad za wodzem elfów do najbliższego kurhanu, Neysa zaś i Hinblue wróciły na pastwisko.
— Zawsze można powiedzieć — stwierdził po namyśle Pyreforge — że pożyczyłeś Flet, by zanieść go temu, komu jest przeznaczony. Temu, który nadejdzie.
— Ależ ja nie wiem, kto to jest!
— A więc musisz go odszukać.
Stile od razu pojął istotę tej propozycji. Poszukiwania mogły trwać tak długo, jak długo będzie potrzebował Fletu, lecz musiały też stać się prawdziwą misją.
— Jak go poznam?
— Będzie grał na Flecie lepiej niż ty.
— Takich może być wielu.
— Nie sądzę. Przyślesz go nam, gdyż my nie możemy podróżować daleko, a góra go rozpozna. Jeśli będzie grać dobrze, to choć nie będzie tym, kogo szukamy, przynajmniej odzyskamy Flet.
— To nie jest takie pewne. Wydaje mi się, że powinienem zapracować na tę pożyczkę, choćby ze względu na spokój twego ludu. Wymieniłeś dwa zadania, z których prostszego nie zdoła wykonać człowiek. Lecz ja jestem Adeptem.
— Czy umiesz władać mieczem?
— Tak — odparł zdziwiony Stile.
— Temu, kto podejmie się tego zadania, grozi straszliwa śmierć, chyba że jest najlepszym i najwytrwalszym z szermierzy.
— Byłem już w takich sytuacjach. Czułbym się lepiej, gdybym mógł wtedy mieć Flet w jednej ręce, a miecz w drugiej.
— Zapewne. Posłuchaj wiec, Adepcie. Pod naszymi kurhanami poniżej kopalni platyny znajduje się jaskinia wyrąbana w złożu phazitu, a w niej zamieszkuje jeden z Robali, odwieczny, potężny, dziki i ziejący ogniem.
— Smok! — zakrzyknął Stile.
— Tak jakby. Nie jest to jednak jeden ze zwykłych gadów zamieszkujących pogranicze na południe od naszych gór. Ten potwór powoli przebijał się przez trzewia gór, podczas gdy my powiększaliśmy naszą kopalnię. I w końcu dowiedzieliśmy się nawzajem o naszym istnieniu. Robal przeżył już wiele stuleci, jego zęby stępiły się, a płomienie przygasły i nie może już pożerać skał tak łatwo jak przed wiekami, lecz nie mamy tyle sił, by się go pozbyć. Żąda, byśmy składali mu daninę…
— Ofiary z ludzi! — wykrzyknął Stile, przypominając sobie groźby czynione przez elfy pod adresem Błękitnej Pani.
— To prawda. Wcale nam się to nie podoba, ale jeśli nie dostarczymy ofiary na czas, Robal może wpaść w gniew i zburzyć fundamenty naszych budowli, lub stopić rudy platyny w kopalni, kończąc naszą karierę jako kowali. My, elfy, jesteśmy wysoce wyspecjalizowani; wiele czasu zabrało nam opracowanie i opanowanie technologii obróbki platyny. Nie możemy wrócić do zwykłego złota, nawet gdyby inne szczepy nie zajęły się już wcześniej tą specjalnością. Musimy utrzymać się na wysokim poziomie albo staniemy się niczym. Moi ludzie raczej wyszliby na pełne słońce.
— A więc śmierć smoka jest dla was koniecznością — podsumował Stile.
— Myślę, że wtedy moi ludzie przestaliby protestować przeciwko wypożyczeniu ci Fletu.
— Aha — odparł ostrożnie Stile. — Czy to duży smok?
— Przeogromny.
— Zieje ogniem?
— Z każdego nozdrza na dwadzieścia stóp.
— Opancerzony?
— Zachodzące na siebie łuski z nierdzewnej stali. Pięciocalowe pazury. Sześciocalowe zęby. Rzuca błyskawicami z oczu.
— Usposobienie?
— Agresywny.
— Odporny na magię?
— Niezwykle. Żyje w złożach phazitu, a więc wyrobił sobie znaczą odporność.
— Ciekawe, jak wyglądał, gdy był w pełni sił — zastanawiał się Stile.
— To nieważne. Wtedy nie potrzebował od nas daniny.
— Lecz gdyby użyć Platynowego Fletu…
— Magia Fletu będzie silniejsza od antymagii smoka.
— A więc Adept niosący Flet miałby szansę go zabić.
— Możliwe. Ale mało prawdopodobne. Robala nie da się zniszczyć samą magią.
— Cóż, chciałbym spróbować.
— Nie! — krzyknęła Błękitna Pani. — Nie widziałeś zbyt wielu smoków i nie znasz ich obyczajów. Nie podejmuj się tej ryzykownej misji.
— Nie mógłbym wypożyczyć tak wartościowej rzeczy, nie dając nic w zamian — odparł Stile. — Gdyby jednak udostępniono mi Flet do walki z Robalemr czułbym się usprawiedliwiony, pożyczając go do moich własnych celów. Może on przydać mi się do wielu innych rzeczy poza pojedynkiem z Ogierem, a będę go używać, dopóki nie odnajdę tego, dla kogo został on przeznaczony.
— Masz zamiar walczyć z Robalem? — spytał starszy.
— Przynajmniej chciałbym spróbować. Jeśli nie uda mi się go zgładzić, zwrócę wam natychmiast Flet, oczywiście, o ile będę w stanie to zrobić.
— Nie! — wykrzyknęła znowu Pani. — To zbyt wysoka cena, by płacić ją za przesunięcie terminu rozrodu jednej tylko klaczy. Jest twoją przyjaciółką, ale…
— Chcesz to zrobić dla takiej drobnostki? — dopytywał się Starszy, który nagłe stał się podejrzliwy. — Jesteś gotów ryzykować życie w walce z Robalem i honorem w pojedynku z Ogierem dla…
— To niezwykła klacz, wymieniliśmy przysięgę przyjaźni — odparł sztywno Stile, nie chcąc przyznać, że sytuacja nieco wymknęła mu się spod kontroli.
— Obawiam się, że moi ludzie nie zgodzą się na to — stwierdził starszy. — Będą się bać, że pożyczasz Flet tylko po to, by z nim uciec, i wcale nie zechcesz walczyć z Robalem. Któż z nas zdoła zatrzymać ciebie uzbrojonego we Flet?
I Stile, i Pani zareagowali na to wybuchem gniewu.
— Błękitny Adept nie jest żadnym oszustem — wściekała się Pani. — Sądziłam, że już to udowodniliśmy. Jestem gotowa znowu zostać zakładniczką.
— Nigdy — odparł Stile, mile ujęty jej lojalnością, choć wiedział, że broni raczej honoru Błękitnego Królestwa niż jego samego. — Nie będziesz zakładniczką.
Czujny wzrok starszego przesuwał się od Stile’a do Pani.
— Tym razem chyba tak będzie najlepiej. Niech przez te kilka godzin Pani stanie się moim gościem; cóż szkodzi, że inni uważać ją będą za zastaw za pożyczony — Flet? Myślę, że żaden mężczyzna nie zostawi swej ukochanej na pastwę smoka. Jeśli Robal zginie, dowiedziesz swej odwagi i pożyczka jest twoja.