Выбрать главу

— Pani nie jest… — zaczął Stile, ale rozmyślił się. Wolał tu tego nie dyskutować. Gdyby stwierdził teraz, że Pani nie jest jego ukochaną, sytuacja stałaby się bardzo niezręczna. Zresztą i tak, bez względu na uczucia, jakie do niej żywił, nie pozwoliłby, by nakarmiono nią smoka.

— Inni nie są tego świadomi — rzekł elf, ostrożnie omijając sedno sprawy. — Niewielu tylko wie, że Błękitnym Królestwem rządzi teraz ktoś inny. Pozwól, by Pani została ze mną, a nikt z mego ludu nie podda twoich motywów w wątpliwość. Będziemy ją dobrze traktować. — Spojrzał na Panią. — Grasz może w szachy?

— Może — odparła z uśmiechem.

Stile zrozumiał, że elf zaproponował rozsądny kompromis. W ten sposób mógł rozwiać wątpliwości Ludzi Kurhanu, nie narażając przy tym Pani na niebezpieczeństwo. Przecież i tak Stile nie mógł wziąć jej ze sobą na poszukiwanie smoka.

— Chciałbym, żebyś w czasie mojej nieobecności przechowywała harmonijkę — poprosił Stile, wręczając Pani instrument. — Tym razem użyję Fletu.

— Wcale mi się to nie podoba — stwierdziła ponuro, ale wzięła harmonijkę. Jeśli Stile nie wróci, będzie przynajmniej miała jakąś pamiątkę po swoim mężu.

Pyreforge rozstawiał figury na szachownicy.

Stile, niosąc Flet, ruszył w głąb szczeliny. Teraz wiedział już, co oznaczają gorące powiewy i demoniczne zapachy, jakie z niej dochodziły. Tam, w dole czaił się Robal.

Stile nigdy jeszcze, jak przypomniała mu Pani, nie walczył z prawdziwym smokiem i wcale nie był pewny sukcesu. Najbardziej podobne do smoka stworzenie spotkał w Czarnym Królestwie, lecz ta istota uformowana była z lin i uderzona mieczem rozsypała się na kawałki sznurka. Robal na pewno tego nie zrobi! Magia Adepta powinna dać mu radę… lecz jeśli coś się nie uda…

Cóż, przewaga zaskoczenia była po jego stronie. Smok z pewnością będzie myślał, że Stile jest kolejną ofiarą, daniną przeznaczoną do zjedzenia. Będzie mógł więc podejść zupełnie blisko, zanim smok nie zrozumie, z kim ma do czynienia. To da mu czas potrzebny do oceny sytuacji. Pyreforge zapewnił go co prawda, że Flet wzmoże jego magiczne siły, lecz twierdził też, iż sama magia nie wystarczy; tak więc Flet mógł nie być aż tak potężnym amuletem, jak sądzili mieszkańcy kurhanu.

Znajdowali się już sporo poniżej półki, z której wcześniej przeskakiwali szczelinę. Neysa ostrożnie stąpała po zwężającym się szlaku, a Stile trzymał Flet w pogotowiu. Instrument miał podwójne zadanie: chronił jego magiczne możliwości i zwoływał magiczną siłę. Stile potrzebował przecież muzyki do swych zaklęć. Znalazłby się w niezłych tarapatach, gdyby musiał jednocześnie grać na dwóch instrumentach, z których każdy spełniałby inną funkcję! Powtarzał w pamięci ułożone wcześniej zaklęcia: gaszące ogień, chroniące przed ukąszeniem, czyniące niewidzialnym. Najbardziej jednak potrzebował zaklęcia niszczącego w jakiś sposób smoki. Czy nie mógłby wysłać Robala na przykład do piekła? Tutaj,. w tym magicznym świecie piekło istniało naprawdę. Kiedyś nieświadomie wysłał tam Neysę; miał potem straszne kłopoty. Ale to oznaczało, że nie mógł teraz zrobić niczego podobnego; Neysa by się nie zgodziła. Starał się jej nie narażać. Jednorożce potrafiły być okropnie uparte, gdy już coś sobie wbiły do głowy.

Tak więc piekło odpada. A na przykład zmniejszenie? Jak by tak zamienić gigantycznego Robala w maleńkiego, nieszkodliwego robaczka? Może za trzysta lat znowu urósłby, ale wtedy byłby już daleko stąd… o ile oczywiście nie złapałby go jakiś głodny ptaszek. Jak mogłoby brzmieć takie zaklęcie? „Smoku stary, stań się mały”. Na pewno nie jest to prawdziwa poezja, lecz magia wymaga tylko rymu i rytmu.

Ciekawe, czego mogłoby dokonać prawdziwe zaklęcie? Kiedyś będzie musiał poeksperymentować z poezją, prawdziwą poezją, a nie tymi kiepskimi wierszydłami, i wtedy zobaczy, co się stanie.

Ścieżka przestała wreszcie opadać. Odchodził od niej duży tunel o okrągłym przekroju — ślad wyżłobiony przez Robala. Poczuli powiew gorącego powietrza. Smok nie mógł być daleko.

Stile zawahał się. Pochylił się, by szepnąć coś do ucha Neysie, która posłusznie odchyliła je do tyłu, chcąc lepiej słyszeć.

— Jeśli wejdziemy Robalowi do nory, to obawiam się, że będzie nam gorąco — powiedział Stile. — Ale jeśli tego nie zrobimy, potwór może zacząć coś podejrzewać. Chciałbym wywabić go w dogodniejsze dla nas miejsce i obejrzeć dokładnie, zanim zacznę z nim walczyć. Ale jak go tu sprowadzić, nie pokazując się mu?

Neysa zagrała krótką, energiczną nutę. Widząc, że klacz wpadła na jakiś pomysł, Stile zeskoczył na ziemię.

Neysa przybrała postać dziewczyny, ślicznej, drobnej, nagiej elfiej panienki.

— Danina — szepnęła, czyniąc gest wyrażający niewinność i bezbronność.

Stile był jednocześnie zachwycony i przerażony.

— Jesteś doskonałą przynętą — przyznał. — Świetnie odgrywasz tę rolę. Nie mogę jednak pozwolić, byś ryzykowała złapanie przez potwora.

Przemieniła się ponownie, tym razem w świetlika. Owad okrążył Stile’a i wrócił do postaci dziewczyny.

— Zgoda — stwierdził Stile. — Ciągle zapominam o twojej trzeciej postaci. Będziesz mogła uciec, chyba że on cię spali.

— Jestem ognioodporna — rzekła.

— Jako świetlik jesteś ognioodporna? Wspaniale! — Neysa była prawdziwą skarbnicą niespodzianek.

Stile rozmyślał przez chwilę, a potem przedstawił plan akcji.

— Wolałbym spotkać się z Robalem w bardziej przestronnym miejscu. Mam nadzieję usunąć go jednym zaklęciem, ale zawsze należy być przygotowanym na niespodzianki. Powinnaś go więc wywabić do szczeliny i szybko uciec. Jeśli nie uda mi się go zabić i zginę, polecisz do Pyreforge i Pani i powiesz im, że przegrałem. Postaram się wyrzucić Flet ze szczeliny, by nie przepadł. — Zabrzmiało to dumnie i odważnie, lecz Stile poczuł, że trochę drżą mu kolana. Tak naprawdę to wcale nie spodziewał się, by groziła mu śmierć — w takim wypadku byłby przerażony — lecz wolał być przygotowany na najgorsze.

Neysa kiwnęła głową i podeszła do wylotu tunelu. Stile wyśpiewał zaklęcie czyniące go niewidzialnym. Czar działał tylko zewnętrznie; ciało Stile’a było nadal materialne, zmienił się tylko jego wygląd. Zaczął się już przyzwyczajać do ograniczeń swych magicznych możliwości. Mocą zaklęcia mógł zmieniać swoje położenie, lecz nie ciało. Nie był w stanie wyleczyć swych zranionych kolan. Nie miał umiejętności Neysy zmieniania kształtu czy fruwania jako owad, choć potrafił stworzyć iluzję takiej zmiany, a także łatać w powietrzu, choć nie w naturalny sposób. Były to bardzo subtelne różnice; ogólnie rzecz biorąc, Stile był bardziej od Neysy podatny na zagrożenie, choć jednocześnie potężniejszy.

Kiedy Neysa ujrzała, że Stile stał się niewidzialny, rozpoczęła swoje przedstawienie.

— Och! — jęknęła. — Tak się boję! Straszliwy smok chce mnie zjeść!

To był dla niej duży wysiłek; przecież bardzo nie lubi mówić. Stile poczuł przypływ ciepłego uczucia. Zaoferowawszy mu przyjaźń, Neysa stała się jego najlepszym kompanem.

Z głębi tunelu dobiegł jakiś grzmot. Poczuli podmuch cieplejszego, cuchnącego powietrza, jakby włączył się tam silnik ogromnej maszyny. Pewność siebie Stile’a, już przedtem nadwątlona, rozwiała się zupełnie. Tyle się może zdarzyć…

Neysa lamentowała. Hurkot przybliżał się. Robal pewnie się przestraszył, że ofiara może mu uciec, jeśli nie schwyta jej od razu… Bardzo rozsądne przypuszczenie. Jedna z najważniejszych informacji, jakie Stile pragnął uzyskać, dotyczyła szybkości i czujności bestii. Wielkie, powolne stworzenie łatwiej pokonać…