Выбрать главу

Robal pojawił się o wiele za wcześnie. Rzeczywiście był to smok. Miał wydłużoną, wąską głowę zakończoną błękitnym ryjkiem zwężającym się z pierścienia na pierścień. Pochodzenie tego potwora od prawdziwego robaka było oczywiste. Co prawda wiele było rodzajów robaków; pierwszy, jaki przyszedł Stile’owi do głowy, to dżdżownica. Wielu obywateli wykorzystywało je w eleganckich ogrodach Protonu. Lecz Stile pamiętał, że są i inne gatunki, niektóre z nich niebezpieczne. Ten smok był właśnie takim monstrualnie wyrośniętym niebezpiecznym robakiem.

Neysa pisnęła i zręcznie podbiegła do wyjścia z tunelu.

Robal wypuścił z siebie kłąb dymu i poczołgał się za nią. Miał nogi nieproporcjonalnie małe do wielkiego cielska i nie służyły mu one do poruszania się… Posiadały jednak rzeczywiście przerażające pazury i wyglądało na to, że smok nie miałby żadnych trudności z wypatroszeniem ludzkiej ofiary. Metaliczne łuski nie błyszczały; były matowe i brudne jak oblepiona błotem gąsienica traktom. Stile nie wątpił, że zwykła broń nie zdoła ich przebić. Teoretycznie można było wsunąć czubek miecza pod warstwę łusek i przebić ciało smoka, lecz taka rana byłaby bardzo płytka i tylko rozwścieczyłaby bestię. A zresztą, czym zająłby się Robal w czasie, gdy szermierz przeprowadzałby tę skomplikowaną operację? Siedziałby spokojnie? Mało prawdopodobne!

Wszystkie te rozważania, pomyślał Stile, są czysto akademickie. Nie ma przecież miecza. Zapomniał go sobie wyczarować. Ma tylko Platynowy Flet i magię… Właśnie na nią przyszedł teraz czas.

Stile planował wywabić potwora z tunelu i rzucić na niego od tyłu zaklęcie, ale okazało się, że jest pewien problem; Robal zdawał się nie mieć tyłu. Jego gigantyczne, walcowate ciało ciągnęło się daleko w ciemność. Robaki mają przeważnie taki właśnie, podługowaty kształt. Stile powinien był o tym pomyśleć.

Cóż, i tak będzie musiał go zaczarować. Stile zagrał na Flecie i z instrumentu popłynęły idealne dźwięki, jak krople rtęci wypełniające tunel pięknem. Magia skondensowała się wokół niego szybciej i była silniejsza niż zwykle. Nic dziwnego — byli przecież w głębi ziemi, niedaleko złóż phazitu; zasoby magii leżały pod ręką.

Smok zareagował błyskawicznie. Wcale nie był zdziecinniały ze starości! Miał już zamiar rzucić się na pozornie bezbronną ofiarę — Neysa dopuściła go niebezpiecznie blisko — lecz bezbłędnie rozpoznał zew magii. Maleńkie, opancerzone oczka skierowały się ku Stile’owi, ale go nie dostrzegły — był przecież niewidzialny. Mimo to smok rozwarł otwór gębowy, stopniowo poszerzając jego średnicę, aż osiągnęła prawie metr szerokości. Wydobywały się z niego podmuchy gorącego wiatru i dymu.

Stile zauważył, że Robal nawet nie próbował pluć ogniem na Neysę. Możliwe, że wolał potrawy surowe.

Czas na samoobronę.

— Od stóp do głowy aż, ogniu ani się waż! — zaśpiewał Stile.

Lecz gdy znalazł się w chmurze dymu, okazało się, że alarm jest fałszywy. Powietrze było gorące, ale nawet nie parzyło. Przypominało to wizytę w brudnej saunie.

Smok znowu wypuścił powietrze — tym razem gęstsze i bardziej cuchnące. Stwór był stary; rozgrzewał się powoli. Trzeci wydech już parzył, a czwarty był czystym ogniem. Od suszarki do włosów do miotacza płomieni, tylko w czterech etapach!

Teraz kolej na atak.

— Robalu poczwarny, twój koniec będzie marny — wydeklamował Stile, życząc smokowi natychmiastowej śmierci.

I wtedy stało się coś dziwnego. Powietrze między nimi zaiskrzyło się tak, jakby promień światła uderzył w załamującą światło barierę. Robal ani myślał ginąć.

Stile uczynił drugą próbę.

— Ogniste stworzenie, padnij trupem na ziemię!

Znowu iskrzenie w powietrzu i żadnego efektu. Jego czary były potężne, ale nie dosięgały smoka!

Nagle małe oczka Robala zabłysły. Stile nawet nie myślał, że robaki mogą mieć oczy, ale ten z całą pewnością je posiadał. Stile przypomniał sobie o broni, przed którą go ostrzegano.

— Błysk, znikł! — krzyknął i błyskawica wypaliła się, nie docierając do niego. Przygotowane wcześniej zaklęcie uratowało mu życie.

Robal znieruchomiał, najwyraźniej zastanawiając się nad sytuacją. Stile zrobił to samo. Magia działała, ale Robal był przed nią opancerzony. Sam potwór też posługiwał się magią, ale Stile potrafił jej przeciwdziałać. A więc Flet umożliwiał mu rzucanie zaklęć, ale nie bezpośrednio na wroga. Jak dwaj rycerze w zbrojach, byli tak dobrze chronieni, że żaden nie mógł samymi czarami zaszkodzić przeciwnikowi. Starszy elfów miał rację.

I na nic przećwiczone wcześniej zaklęcia. Bitwa musi Stoczyć się środkami bardziej materialnymi. A cokolwiek tu mówić — smoka było o wiele więcej niż Stile’a.

Musiał jednak coś zrobić. Po pierwsze, został uwięziony w tunelu; ciało Robala znalazło się między nim a wyjściem. A mówiąc dokładniej, wręcz go otaczało. Potwór kurczył się powoli, zacieśniając wokół niego krąg. Neysa została po drugiej stronie smoka i nie mogła mu pomóc.

Stile nie miał poza Fletem innej broni. Teraz już wiedział, że Flet, choć tak przydatny, nie wystarczy. W każdym razie przeciwko magicznemu Robalowi. Teraz Stile potrzebował raczej dobrego miecza. Przecież przygotował sobie zaklęcie, mające stworzyć taką właśnie broń.

Robal rozwarł szerzej ruropodobny pysk i ukazał krąg zębów, rzeczywiście sześciocalowych, pochylonych do środka. Na pewno były bardzo przydatne do drążenia tuneli w skale, ale mogły też rozszarpać niewielkiego mężczyznę. Że też nie mógł sobie przypomnieć tego zaklęcia!

Głowa smoka przybliżyła się. Stile w beznadziejnej próbie obrony wyciągnął przed siebie Flet, usiłując jednocześnie wydobyć ze swej pamięci zagubione zaklęcie — do diabła! Dlaczego nie może poradzić sobie z tą sytuacją?! — I nagle zobaczył, że trzyma w ręku miecz. Błyszczącą, platynową, dwusieczną klingę, długą i ostrą. Broń była lekka, lecz dobrze wyważona. Dokładnie taka, jaką się zazwyczaj posługiwał.

— Do licha! — wykrzyknął Stile, czując, że wraca mu pewność siebie. Elfy nic mu nie powiedziały o tej szczególnej właściwości Fletu. Instrument potrafił zmieniać swoją postać!

Stile dziarsko ruszył do przodu i wbił ostrze w bok Robala. Sądził, że broń odbije się od grubych łusek, lecz skóra ustąpiła. Ach! Magia Platynowego Miecza mogła przełamać opór smoka. Może był to inny rodzaj zaklęcia, które w połączeniu z siłą fizyczną…

Robal zawył jak syrena alarmowa i gwałtownie odwrócił głowę. Stile wyrwał miecz z rany i uskoczył. Z dziury wytrysnął gejzer ciemnoczerwonej krwi, rozbryzgując się na kamiennej posadzce kilka stóp dalej. Ciecz wydawała z siebie cuchnący, trupi odór.

Smok dotknął nosem rany. Z pyska wysunął się śliski język, powstrzymując upływ krwi. Czyżby smoki miewały języki? Ten jeden na pewno! Czyżby chciał napić się własnej krwi? Jedno siorbnięcie i krew przestała płynąć. Nos odsunął się, lecz rana nie zaczęła krwawić. Pewnie ślina smoka miała magiczne, uzdrawiające właściwości. Ten potwór potrafił sam się wyleczyć. Jego głowa znowu zwróciła się w stronę Stile’a. Twarde zwierzę!

Możliwe, że nie widziało swego przeciwnika, ale mogło go usłyszeć i wywęszyć, a zresztą słabe światło nie pozwalało na więcej. Stile głupio zagapił się, choć powinien był okrążyć potwora i przyłączyć się do Neysy, korzystając z tego, że Robal zajęty jest czymś innym. Choć może mógłby jeszcze…