— Aż do Rożcolimpiady — potwierdził Stile. — Neysa i Błękitna Pani odpoczywają po pobycie w kraju Małego Ludu, a ja mam wiele do zrobienia na Protonie, pod warunkiem że mój wróg mnie nie zaatakuje. — Wzruszył ramionami. — Oczywiście w pewnej chwili będę musiał zostać dłużej na Phaze, wyśledzić mego wroga i odnaleźć tego, którego przyjście zostało przepowiedziane. A jeśli odpadnę z Turnieju, zamieszkam tam na resztę życia.
— Powiedz, jak wygląda życie wśród Małego Ludu? — spytała Sheen.
Znajdowali się w jej mieszkaniu i zajmowali się tym, co zwykle. Sheen była w nim ogromnie zakochana, a jego częste nieobecności i niepewna przyszłość tylko wzmagały jej namiętność. A Stile, ze swoim nieudanym romansem na Phaze…
— Niesamowicie — odparł. — Czułem się jak olbrzym, a zdarzyło mi się to po raz pierwszy w życiu. Tak musi czuć się Hulk. Teraz bardziej akceptuję mój wzrost. — Zmienił temat. — Gdzie jest Hulk? Czy mu pomogłaś?
— Chyba tak. Skontaktowałam go z moimi przyjaciółmi. Przyjęłam, że skoro go do mnie przysłałeś, to można mu ufać.
— Oczywiście.
— Z pewnością moi przyjaciele wymogli na nim taką samą przysięgę, jak na tobie, o ile w ogóle ujawnili się przed nim. Możliwe, że podali mu tylko właściwy adres. Nie dowiadywałam się o niego, gdyż nie chciałam ściągać na niego i na nich uwagi jakiegoś obywatela. Wiesz, że byłoby to bardzo niepożądane.
— Racja — przytaknął Stile. — Gdyby tylko obywatele wiedzieli, że niektóre roboty obdarzone są wolną wolą…
— Czyżbyś miał coś przeciwko takim robotom? — spytała figlarnie.
— Wiesz, czasami zapominam, że ty też do nich należysz. Nie byłabyś lepsza, gdybyś była człowiekiem.
— A mimo to wolałabym nim być — odparła smutno. — Nigdy nie pokochasz mnie naprawdę. Nawet gdybyś wygrał Turniej, został obywatelem i zamieszkał tu na resztę życia, nawet gdyby nie udało ci się zdobyć Błękitnej Pani, nigdy nie będziesz mój.
Stile’owi przypuszczenia te nie przypadły do gustu.
— Mam niewiele szans na zwycięstwo w Turnieju. Ledwie przeszedłem pierwszą grę.
— Wiem. Patrzyłam. Miałeś szczęście.
— Szczęście bywa kapryśne.
Nagle zwróciła się do niego ostrym tonem.
— Obiecaj mi, że jeśli kiedyś będziesz chciał pozbyć się na zawsze obecnej tu kochanki, to oddasz mnie na złom, pozbawisz świadomości. Nie chodzi mi o deaktywację czy zmianę programu, ale o zniszczenie całego mózgu. Wiesz, jak to zrobić. Nie pozwól, bym cierpiała samotnie.
— Sheen — zaprotestował Stile — nigdy nie oddam cię na złom!
— Polubiłam Neysę i pogodziłam się z obecnością Błękitnej Pani. Wiem, że zaczynasz ją kochać, i z czasem ona odwzajemni to uczucie; ona jest twoją prawdziwą miłością. Ale Pani należy do innego świata i nigdy się nie spotkamy. To, co robisz tam, nie musi wpływać na twoje życie tu, na Protonie.
— Należę teraz do obu światów — rzekł Stile. — To, co ma dla mnie znaczenie w jednym ze światów, liczy się też i w drugim. Wiesz, że gdyby Pani obdarzyła mnie kiedyś miłością, ja… Pozostalibyśmy przyjaciółmi, ale… — Urwał, wzdragając się przed tym, co musiał powiedzieć, ale nie mógł ukrywać prawdy.
— Ale nie kochankami — dokończyła za niego. — To jeszcze potrafię przyjąć. Neysa też się z tym pogodziła. Lecz jeśli zdecydujesz kiedyś, że moja przyjaźń nie jest ci potrzebna…
— Nigdy!
— To zniszcz mnie. Obiecaj.
Stile oczyma wyobraźni ujrzał siebie, rąbiącego na kawałki żywego Robaka. To nie była ładna śmierć. O ile lepiej byłoby, gdyby mógł usunąć Robaka spośród żywych jednym, bezbolesnym zaklęciem. Sheen zasłużyła przynajmniej na to.
— Obiecuję — rzekł. — Ale ta chwila nigdy nie…
— A teraz zacznij lepiej myśleć o Turnieju — przerwała mu energicznie.
Poprzednim razem Stile znalazł się na początku kolejki, w której dobierano partnerów; tym razem był blisko jej końca. Oznaczało to, że nie zagra natychmiast. W czasie późniejszych rund nie trzeba było tyle czekać, gdyż liczba uczestników systematycznie spadała. Przyjęty system eliminacji sprawiał, że liczba graczy malała o połowę nie po każdej rundzie, a dopiero po czwartej; rundę ósmą kończyło około sześćdziesięciu czterech szczęśliwców i rozpoczynało się rozdawanie nagród. Osiągnięcie tej rundy było jego celem minimum. Oznaczało, że będzie miał jeszcze jedną szansę, nawet gdyby zaraz potem został wyeliminowany. W pewien sposób te pierwsze gry były najbardziej niebezpieczne. Jego przeciwnikami mieli być w przeważającej mierze słabi gracze, poza pewnymi godnymi uwagi wyjątkami, i należało uważać, by nie popełnić jakiegoś głupiego błędu. Bez sensu byłoby oddać zwycięstwo w grze, która dzięki odrobinie uwagi może z łatwością przynieść wygraną.
W drugiej grze zmierzyć się miał z niemłodą niewolnicą. Prawdopodobieństwo, że okaże się godnym przeciwnikiem, było niewielkie. Najpewniej spróbuje szczęścia w grach losowych; typowy wybieg stosowany przez słabszych graczy.
Plansza dała jej tę sposobność. Kobieta wylosowała bok oznaczony liczbami. Cóż, istniały metody, pozwalające lepszemu graczowi odzyskać przewagę i Stile już o to zadbał. Wybrał opcję NARZĘDZIA.
I oczywiście — wylosowali 3B — gry losowe z użyciem narzędzi. Pojawiła się podplansza. Stile rozgrywał ją tak, by uniknąć konkurencji opartych jedynie na prawdopodobieństwie, takich jak gra w kości czy ruletka, a osiągnąć te mniej zależne od przypadku — na przykład karty. Rezultatem ich wspólnego wyboru okazało się domino.
Nieźle. Stile’owi udało się narzucić wybór wariantu dwunastokropkowego, o dziewiędziesięciu jeden kamieniach, a jego przeciwniczka wprowadziła konwencjonalną regułę dobierania. Stile, znając wszystkie odmiany tej gry, dążył do takiej, która byłaby obca kobiecie, i wprawił ją w zakłopotanie. Udało mu się to połowicznie.
Przeszli do sali gier i rozpoczęli pojedynek. Ułożyli wszystkie kamienie tak, aby nie było widać, jaką mają wartość, pomieszali je i każde wylosowało po jednym. Stile wyciągnął kamień 6:7, jego przeciwniczka 4:5. Miał więc pierwszy ruch. Świetnie, dawało mu to przewagę.
Dobrali teraz oboje po siedem kamieni i Stile z radością odkrył, że ma całą serię czwórek: 4:0, 4:2, 4:8 i 4:11. Zaczął od 4:8. Tak jak na to liczył, jego przeciwniczka nie mogła nic dołożyć, bo nie miała czwórek; musiała trzy razy dobierać, zanim nie wylosowała odpowiedniego kamienia. Stile znowu wyłożył jedną ze swych czwórek.
I tak już poszło. Kobieta, zagubiona w ogromnej liczbie kamieni, nie miała na tyle sprytu, by pozbywać się tych, które miały najwięcej oczek; przegrała, a Stile zarobił sporo punktów. Rozegrali jeszcze drugi i trzeci pojedynek, i Stile przekroczył 0 punktów, wygrywając grę. Jego przeciwniczka nie zdobyła ani jednego punktu. I tak Stile przeszedł do trzeciej rundy lekko i łatwo.
Kiedy skończyli grać, kobieta siedziała dalej, z nieruchomą twarzą. Stile uświadomił sobie poniewczasie, że musiała przegrać i swój pierwszy pojedynek. Druga przegrana oznaczała wypadnięcie z Turnieju, a więc natychmiastową i nieodwołalną deportację z Protonu. Niektórzy z niewolników woleli zabić się, niż opuścić tę planetę. Należeli tutaj do najniższej kasty, której przeznaczeniem był służenie aroganckim obywatelom, lecz o niczym innym w życiu nie marzyli. Stile to rozumiał; do niedawna jeszcze w pełni podzielał ich pragnienie. Dopiero Phaze i jej cudowne możliwości otworzyły przed nim nowe perspektywy. Żal mu było kobiety. Ale co miał zrobić? I tak nie miała szansy na zwycięstwo w Turnieju. Lepiej było dobić ją szybko. Tak jak Sheen? Nie, oczywiście nie tak! A jednak Stile nie potrafił pozbyć się tej myśli i jej cień nie dawał się do końca wymazać.