Выбрать главу

Stile miał, oczywiście, ze sobą własne zapasy; Błękitna Pani już o to zadbała. Nawet jeśli pominąć konieczność oszczędzania jednorazowych zaklęć, ujawnianie swej obecności tylko po to, by wyczarować jedzenie, nie miało większego sensu. Usiądzie na skale i spokojnie spożyje posiłek.

Ostrożnie opuścił się na ziemię, starając się oszczędzać kolana. Własne doświadczenie nauczyło go, że kolana nie goją się łatwo. Magia mogłaby je wyleczyć, ale nie potrafił sam siebie zaczarować, a nie miał tyle zaufania, by powierzyć to zadanie innemu Adeptowi. Przypuśćmy, że poprosiłby o tę przysługę Adepta, który pragnie jego śmierci? Jakoś sobie jeszcze poradzi; kolana bolały tylko wtedy, gdy je maksymalnie zginał. Mógł normalnie chodzić, biegać i jeździć konno. Ucierpiały na tym, co prawda, jego akrobatyczne umiejętności, lecz wiele jeszcze potrafił dokonać bez nadmiernego obciążania kolan.

Napasłszy się, Neysa podeszła do skały i ucięła sobie małą drzemkę na stojąco. Stile wskoczył na nią, tak jak sobie życzyła, i zasnął na jej grzbiecie. Była ciepła, bezpieczna i przyjemnie pachniała koniem. Nie było miejsca, w którym wolałby się teraz znaleźć, chyba że w ramionach Błękitnej Pani, ale na ten zaszczyt jeszcze nie zasłużył i równie dobrze mógł go nigdy nie dostąpić. Pani pozostawała wierna swemu mężowi, sobowtórowi Stile’a, choć już nie żył, i nigdy nie myliła go ze Stile’em.

Następnego ranka wyruszyli znowu w drogę. Kłusowali niespiesznie aż do południa, kiedy to spostrzegli stado. Pasło się na szerokim zboczu, wiodącym ku rozległym moczarom. Za nim, przypomniał sobie Stile, znajdował się pałac Wyroczni, której każdy mógł zadać jedno tylko w życiu pytanie. Wyrocznia poradziła Stile’owi, by poznał sam siebie, i pomimo że rada wydawała się nieprzydatna, okazała się kluczem do jego przyszłości. A kiedy poznał sam siebie, okazało się, że jest Błękitnym Adeptem.

Stojący na straży jednorożec zagrzmiał na rogu. Pasące się zwierzęta uniosły głowy i truchtem zebrały się w jednym miejscu, tworząc wielkie półkole otwarte w kierunku zbliżającej się pary jednorożców. Widząc to groźne zgrupowanie rogów, Stile był zadowolony, że nie przychodzą jako wrogowie. Kiedy ćwiczył fechtunek z Neysą jako przeciwnikiem, przekonał się, iż róg może stać się śmiertelnie groźną bronią. Była to jeszcze jedna zasadnicza różnica między jednorożcami a końmi; miały rogi i równie dobrze mogły ruszyć do ataku, jak i do ucieczki. Żaden rozsądny tygrys nie rzuciłby się na jednorożca.

Wjechali w utworzone przez jednorożce półkole. Pośrodku stał Główny Ogier, wspaniały okaz ewolucji konio-watych. Miał perłowoszarą sierść, przechodzącą na nogach w czerń; jego grzywa i ogon były srebrzyste, a głowa lśniła złotem. Miał osiemnaście dłoni w kłębie i wspaniałe mięśnie. Jego róg stanowił prawdziwe arcydzieło: spiralnie skręcone, migoczące ostrze, którego nie należało lekceważyć. Zagrał na nim jeden muzyczny akord i koło zamknęło się za plecami nowo przybyłych.

Stile poczuł, że staje się coraz cięższy i ujrzał swoje ręce. Czar niewidzialności i lekkości zanikał, choć Stile go nie odwoływał.

Ogier parsknął. Clip i Neysa pospiesznie zawrócili i zajęli miejsca na brzegu koła. Stile zeskoczył na ziemię przed Ogierem. Był znowu w pełni widzialny i ważył tyle, ile powinien.

Ogier przekształcił się w mężczyznę. Był potężnie zbudowany i umięśniony, choć nie aż tak jak Hulk. Z czoła sterczał mu króciutki róg.

— Witamy na naszym terytorium, Błękitny Adepcie — powiedział. — Czemu zawdzięczamy tę wątpliwą przyjemność?

A więc zamknięty krąg jednorożców niweczył nawet zaklęcia Adeptów! Magia mogła pokonać jednego jednorożca, ale nie całe stado, chyba że w wyjątkowych okolicznościach. Oczywiście oba zaklęcia zostały rzucone poprzedniego dnia i ich działanie osłabło — żaden czar nie jest wieczny. Mimo to zjawisko godne było zanotowania. Stile’owi nie zagrażały przy tym wrogie zaklęcia, gdyż krąg jednorożców chronił go przed wszelką magią. W ten sposób tajny charakter misji został zachowany. — Pozdrowienia, Ogierze. Przybywam na pertraktacje.

Mężczyzna-Ogier uniósł trzy palce do ust i wydał dźwięk przypominający do złudzenia głos rogu jednorożca. Podbiegło zaraz dwoje zwierząt, niosących na rogach jakiś przedmiot. Postawiły go i odeszły. Był to zmontowany ze starych rogów stół z przymocowanymi do niego siedzeniami. Na pewno wart był znacznie więcej niż kość słoniowa, gdyż znaczna część magii jednorożców gromadzi się w ich rogach.

Ogier usiadł, gestem zapraszając Stile’a, by poszedł w jego ślady.

— O czym chciałby radzić Adept z tak prostym zwierzęciem jak ja?

Stile pojął, że rozmowa będzie trudna. Ogier nie przepadał za nim, odkąd Stile zawstydził go w czasie ich pierwszego spotkania. Musi rozegrać ostrożnie.

— Jak zapewne wiesz, nie tak dawno temu zostałem zamordowany.

— Nie ma potrzeby, byś negocjował w sprawie swego stanowiska czy praw do Błękitnego Królestwa — odparł zdziwiony Ogier. — Uszanujemy to, co postanowione. Tylko moje stado i wataha Kurrelgyre wiedzą, żeś nie jest prawdziwym Adeptem. Przyjmujemy cię na jego miejsce, gdyż magia twa równa jest jego magii, a ty sam jesteś istotą prawą, tak jak i my. Żadna wiadomość o twej tożsamości nie wyszła z mego stada.

Stile uśmiechnął się.

— Nie o to mi idzie, panie. Nie ukrywam, kim jestem. Muszę jednak umocnić moją pozycję i pomścić morderstwo.

— Niewątpliwie.

— Pewny jestem, iż mój wróg jest jednym z Adeptów. A więc muszę postępować ostrożnie i ufać tylko najbardziej wypróbowanym przyjaciołom. Do nich należy Neysa, z którą łączy mnie przysięga przyjaźni. A więc…

— Teraz pojmuję. Ciężarna klacz nie podoła takiemu zadaniu.

— Dokładnie. Proszę więc, by nie została zaźrebiona, dopóki nie zakończę mojej misji.

Ogier zmarszczył czoło.

— Straciła już dwa lata…

— Bo wykluczono ją ze stada — odrzekł ponuro Stile. — Z powodu maści. Jej ubarwienie nie uległo zmianie.

— Tak, lecz zmienił się jej status! Ma koneksje, których wcześniej jej brakowało. Zwierzęta z mego stada polubiły ją, a wilkołaki, z którymi wcześniej walczyliśmy, nie atakują już nas, dzięki niej. Spośród wszystkich stad pasących się w dolinach Phaze tylko jedno ma w swych szeregach jednorożca będącego wierzchowcem Adepta.

— Wierzchowcem i przyjacielem — uzupełnił Stile. — Przyjaźń ta została drogo okupiona.

— Możliwe. W każdym razie kompensuje to jej braki…

— Braki? — spytał złowrogo Stile, sięgając po harmonijkę. Miał zamiar rozegrać to pokojowo, ale ubarwienie Neysy stanowiło czuły punkt.

Ogier zastanowił się. Siedzieli w kręgu jedonorożców, lecz nie zostało jeszcze udowodnione, że powstrzyma to świeże zaklęcie rzucone przez rozwścieczonego Adepta. Nie należy tak nieostrożnie obrażać Adepta ani tych, którzy są im bliscy. Ogier, ujmując to obrazowo, cofnął się o pół kroku. — Powiedzmy, że jej ubarwienie zaczęło mi się podobać, a to, co znajduje moją aprobatę, nie stanie się przedmiotem uwag jakiegokolwiek innego jednorożca.

— To wielce trafna uwaga — odrzekł Stile, odkładając harmonijkę. Odkrył już wcześniej, że jednorożce rzadko oponują, gdy chwali się lub broni jednego z ich. Zaźrebienie podrzędnej klaczy byłoby poniżej godności Ogiera. — Pragnę, by Neysa przebywała u mego boku — ciągnął Stile. — Któż z twego stada, panie, mógłby dorównać jej w biegu?