Podszedł do nich mały diabełek, odziany na czerwono, rogaty, z haczykiem na końcu ogona. Machał groźnie widłami.
— Świeże mięsko! — zawołał radośnie. — Och, rozpaliliśmy już dla was ogień. Chodźcie tu, dusze zgubione i potępione!
Za nimi, na schodach, słychać było tupot nóg. To androidy podjęły pogoń. Wyglądało na to, że bezduszne istoty miały prawo wkraczać do piekła.
Stile i Sheen zaczęli znowu uciekać. Sheen zaatakowała małego diabełka, wyrywając mu broń. Biegli, omijając dymiące jamy.
— A cóż to? — zawołał tłusty, duży diabeł. — Niewolnikom wstęp wzbroniony! — A więc wstęp do piekła był równie trudny, jak do nieba. Diabeł przyjrzał się Stile’owi, mrużąc oczy. — Przecież cię przed chwilą przetopiłem!
— I dlatego tu jestem — odparł Stile, nie mogąc darować sobie tej przyjemności.
— To obywatel! — zawołała Sheen. — To on jest szatanem!
— Trafna charakterystyka — zgodził się Stile.
— Każę rozszarpać cię na kawałeczki! — wrzasnął obywatel, prawdziwie szatański w swym gniewie.
— Lepiej rozedrzyj fałszerza, który nas tu przysłał, panie — odciął się Stile.
Obywatel zamilkł.
— A więc o to tu chodzi. — Zerknął na sufit. — Daj mi raport na temat tego wezwania.
Na suficie zapalił się ekran.
— Wezwanie pochodziło od obywatelki, pracodawczyni tego mężczyzny. Adres był nieprawdziwy.
— Połącz mnie z nią! — Przez chwilę wydawało się, że z jego nozdrzy unosi się dym.
Po chwili na ekranie pojawiła się pracodawczyni Stile’a z gniewnym wyrazem twarzy. — Czy to ty posłałaś po tego niewolnika? — spytał szatan-obywatel, wskazując na Stile’a.
Kobieta przyjrzała się piekłu i szatanowi.
— Czyżbyśmy się znali? — spytała zimno.
— Jesteś przecież kobietą! Oczywiście, że się znamy! Obywatelka zdecydowała się zmienić temat.
— Wezwałam tego niewolnika pod mój adres. Co on tu robi?
— Taki właśnie adres mu dano, ty idiotko!
— Oczywiście, że nie! — krzyknęła. Przyjrzała się karcie z adresem. — A co to… adres został zmieniony! Kto jest za to odpowiedzialny?
— Zmieniony — mruknęła Sheen, a obwody jej skomputeryzowanego mózgu pracowały tak szybko, że prawie je było słychać. — To dzieło naszego zamachowca.
Obywatelka zwróciła się do Sheen.
— Niewolnico, czy wiesz, kto jest za to odpowiedzialny?
— Pani, wiem tylko tyle, że ktoś usiłuje zabić Stile’a — odparła Sheen. — Nie wiem jednak kto ani dlaczego.
Obywatelka zmarszczyła brwi.
— Wystawiłam tego niewolnika do Turnieju — oznajmiła szatanowi. — Wygrał już dwie rundy. Nie podobają mi się te przeszkody.
— A mnie nie podoba się to wtargnięcie na mój teren — odciął się obywatel.
— Jasne. Do głowy by mi nie wpadło pojawiać się w takiej okolicy. Zaraz rozpoczynam śledztwo i tobie radzę to samo. Biorąc zaś pod uwagę, że niewolnicy są bez winy, czy mógłbyś ich po prostu wypuścić?
— Ależ oni są intruzami! — obruszył się szatan. — A karą za to jest śmierć!
— Przecież już ją poniosłem — mruknął Stile.
— Ale nie dla moich niewolników — sprzeciwiła się obywatelka, odzyskując zapał. — Jeśli stracę tę szansę na wygraną w Turnieju, bardzo mnie to zdenerwuje.
— Ja już się zdenerwowałem, a poza tym Turniej nic mnie nie obchodzi. Intruzi muszą umrzeć, i dobrze im tak.
— Nie wypada — kobieta znów zmarszczyła brwi — by obywatele kłócili się przy własnych niewolnikach. Gdyby nie to, przypomniałabym ci o zdalnie sterowanym pocisku wycelowanym właśnie w twoją kopułę, mogącym zdezorganizować twój system energetyczny, a nawet napromieniować twoją własną osobę, co nie należy do przyjemności, jak przypuszczam. Mam zamiar odzyskać tego niewolnika.
Diabeł przemyślał sprawę. — Zgadzam się, obywatele nie powinni dyskutować przy niewolnikach. W przeciwnym wypadku wspomniałbym o kilku innych rzeczach, na przykład o laserze antyrakietowym, wycelowanym teraz…
— Zawrzyjmy kompromis — zadecydowała obywatelka. — Daj niewolnikom szansę ucieczki i załóżmy się o wynik.
Diabeł aż się rozjaśnił.
— Ich życie… plus kilogram protonitu.
Stile o mało co nie jęknął. Jeden gram protonitu płacono za dwadzieścia lat służby na Protonie i wystarczało to na wygodne życie w każdym miejscu galaktyki. Doprawdy, obywatele rozrzucali bogactwo jak piasek.
— Tylko jeden kilogram? — spytała obywatelka.
Stile nie potrafił zdecydować się, czy w pytaniu było więcej ironii, czy pogardy.
— Plus ty — poprawił się szatan. — Na cały tydzień.
— Oburzające!
— A więc na cały dzień. — Szatan westchnął.
— Zgoda. — Pracodawczyni spojrzała na Stile’a. — Macie na ucieczkę dwie minuty, w czasie których nikt nie będzie wam przeszkadzał, potem zostaną zwrócone przeciwko wam wszelkie zasoby tej kopuły. Radzę, żebyście umiejętnie skorzystali z darowanego wam czasu. Nie chciałabym spędzić całego dnia z kimś takim jak on.
— Teraz! — krzyknął szatan.
— Biegnij za mną — zawołała Sheen, zrywając się do biegu.
Stile poszedł jej śladem bez wahania; Sheen zaprogramowana została specjalnie do takich sytuacji. Stile wciąż nie mógł zdecydować się, co ma myśleć o negocjacjach pomiędzy obywatelami i o ustalonych warunkach. Jego pracodawczyni nie przejęła się możliwą stratą kilograma protonitu, nie spodobała jej się za to możliwość spędzenia dnia z szatanem, lecz mimo to przyjęła zakład. Czy mówiło to coś o wartościach wyznawanych przez obywateli? Stile wcale nie był tego pewny. Jego pracodawczyni mogła być na niego zła za przegrany zakład, lecz wtedy Stile będzie już martwy. Może wskazywało to tylko na relatywną wartość różnych rzeczy: życie ulubionego niewolnika, kilogram protonitu, dzień spędzony z gburem. Trzy rzeczy mające jednakową wartość.
Sheen zdążyła, korzystając ze swych możliwości robota, zbadać topografię i zasoby kopuły. Wiedziała dokładnie, gdzie co się znajduje. Stile dobrze zdawał sobie sprawę, że stawką w tej grze jest jego życie, lecz wierzył, iż uda mu się je zachować; obywatel-szatan nie rozpoznał w Sheen robota. Szansę uciekających były więc większe, niż mógł sądzić. Pracodawczyni Stile’a oczywiście wiedziała o tym, i zręcznie wszystko rozegrała. Miała nadzieję wygrać zakład.
Sheen zatrzymała się przy jednej z tablic rozdzielczych, otworzyła ją i przestawiła coś w środku.
— Da to nam dodatkową minutę — oznajmiła. — Nastawiłam mechanizm opóźniający nadanie sygnału o sześćdziesiąt sekund. Zanim zauważą opóźnienie, zyskamy całą minutę. — I Sheen ruszyła dalej.
Podbiegli do rezerwowego oddziału czołgów. Sheen otworzyła właz jednego z małych pojazdów.
— Właź do środka.
— Ależ tam jest miejsce tylko dla jednej osoby!
— Ja nie muszę oddychać — przypomniała mu. — Będę jechać na zewnątrz. — A gdy Stile spojrzał na nią powątpiewająco, dodała: — Zaczęła się dodatkowa minuta. Wsiadaj! Umiesz obsługiwać to urządzenie?
— Tak. — Stile używał już w czasie Gry tego typu pojazdów; potrafił dobrze nimi kierować. Ten jednak uzbrojony był w prawdziwe, choć niewielkie pociski, a nie, jak w czasie Turnieju, w emitującą kolorowe światło imitację laseru. To była prawdziwa machina wojenna i Stile odczuł lekki niepokój.
— Kiedy znajdziemy się na zewnątrz, nie będę mogła ci pomóc — mówiła pospiesznie Sheen. — Spróbuj naśladować inne czołgi, by nie zorientowano się, że jesteś zbiegiem. A potem uciekaj w góry albo w kierunku innej kopuły. Czołgi będą ścigać cię tylko w obrębie posiadłości tego obywatela.