Posiadłość. To brzmiało jak Królestwa Adeptów z Phaze.
— Trzymaj się — rzucił Stile. Zamknął właz, zabezpieczył go i uruchomił czołg.
Motor ożył z rykiem. Stile skierował czołg do tunelu prowadzącego do wyjścia na powierzchnię Protonu. Prawie natychmiast ujrzał krąg czołgów. Skierował się w ich stronę, chcąc dołączyć do szeregu. Obronna mimikra to świetny pomysł!
Czołgi zwróciły się jednak przeciwko niemu. Może stało się to z powodu Sheen, która przywarła do pancerza jego maszyny, a może roboty obywatela dowiedziały się, który czołg został skradziony. Najbliższa z szeregu maszyna odwróciła się w ich stronę, kierując na nich swe złowrogie działo.
Świetnie. Stile był mistrzem tego typu manewrów, choć nigdy przedtem jego życie nie zależało tak dosłownie od jego umiejętności. Skręcił w bok i strzał wroga chybił celu. Gdzieś z tyłu słuchać było detonację, a czarna chmura rozszerzała się i dryfowała w podmuchach wiatru.
Stile odwrócił swój czołg i strzelił w kierunku maszyny, która go zaatakowała. Trafił celnie, ujrzał błysk ognia i zaraz potem chmura dymu przysłoniła wroga. Stile był strzelcem wyborowym, choć nigdy nie przypuszczał, że ta przydatna w Grze umiejętność okaże się tak niezbędna w prawdziwym życiu.
Zanim chmura rozwiała się, Stile zaatakował ponownie i udało mu się unieszkodliwić jeszcze jeden czołg. Mimo to pozostałe maszyny zaczęły go otaczać. Było ich zbyt wiele, a do tego Stile bał się o siedzącą na pancerzu Sheen. Nawet odłamek mógł ją zabić! Ucieczka tą drogą nie mogła się udać.
Stile skierował się ku kopule. W ten sposób znalazł się pomiędzy nią a ścigającymi go czołgami: wrogowie przestali strzelać bojąc się, że niecelny pocisk uszkodzi kopułę. Maszyny nie odznaczały się inteligencją, lecz zostały zaprogramowane tak, by unikać tego typu sytuacji.
Jednak w ten sposób nadal pozostawał więźniem. Nie mógł wyrwać się z kręgu czołgów, nie wystawiając się na strzał. Wkrótce wyczerpie się okruch protonitu, którym pojazd był napędzany; ciężka maszyna zużywała dużo energii. Znajdą się wtedy w pułapce, zdani na łaskę i niełaskę szatana, a on wymyśli na pewno coś prawdziwie piekielnego.
Cóż, należało więc zrobić coś nieoczekiwanego. Nic innego im nie pozostało. Stile ruszył pełnym gazem, przejeżdżając przez pole siłowe i uderzając w kopułę. Niech się teraz martwi obywatel.
W ciągu kilku chwil przebił się przez ściany dzielące zewnętrzne pomieszczenia i miażdżąc rekwizyty teatralne i zapasowe materiały, wjechał na górę do nieba.
Przerażone anioły rozbiegły się z krzykiem, gdy zobaczyły, jak czołg rozbija wał chmur, miażdżąc piankową podłogę i rozrywając obłoki na kawałki. Stile zwolnił, nie chcąc nikogo zranić; w końcu to przebrani niewolnicy odgrywali role aniołów. Gdyby ktoś zginął, jego kontrakt zostałby natychmiast anulowany, i jeśli policja zdołałaby go aresztować poza sanktuarium, w którym rozgrywano Turniej, nigdy nie pozwolono by mu tam dotrzeć. Nikt nie mógł być aresztowany w sali Gier. Lecz jak wróciłby na Phaze? O ile wiedział, żaden z zakrętów zasłony nie przecinał sali Gier. A więc jechał ostrożnie, świadom, jaką to anomalię stanowi czołg poruszający się po niebie z dziewczyną-robotem siedzącą na jego pancerzu. Bardzo chciał się zatrzymać i sprawdzić, czy nic się nie stało Sheen, lecz wiedział, że nie może pozwolić sobie na najmniejszą nawet zwłokę; musiał znaleźć drogę ucieczki, zanim oddziały obywatela zdołają się przegrupować.
Może powinien spróbować przebić się do tunelu metra? Korytarze były dość szerokie i czołg mógł przez nie przejechać. Lecz co dalej? Maszyna nie zmieści się w wagonie; nie uda się jej też przeprowadzić dalej wąskimi tunelami metra. A gdy Stile wysiądzie z czołgu, narazi się na strzał z lasera. Co więc ma robić? Wydawało mu się, że nie ma żadnej drogi ucieczki.
Nagle doznał olśnienia. Zasłona… oczywiście! Widział ją przecież niedaleko stąd, po drugiej stronie kopuły. Gdyby udało mu się ją zlokalizować i dotrzeć tam na czas…
Było to wielkie ryzyko. Zasłona mogła znajdować się za daleko, Stile mógł jej nie zauważyć z czołgu, nie wiadomo też, czy zdołałby przenieść się na drugą stronę w czasie jazdy. Nie miał najmniejszego zamiaru zatrzymywać się i wychodzić z maszyny będącej pod ostrzałem innych czołgów.
Ale pozostawanie wewnątrz kopuły było czymś więcej niż ryzykiem. Tu szatan z pewnością dostanie ich w swe łapy. Stile musiał spróbować dotrzeć do zasłony!
Z hukiem wyrwał się z nieba, przejechał przez zewnętrzne pomieszczenia i wydostał się na jałowe pustkowie Protonu.
Wrogie czołgi znajdowały się po drugiej stronie kopuły, przy dziurze, jaką zrobił Stile, wjeżdżając do środka. Dawało mu to szansę. Stile skierował swój pojazd w miejsce, gdzie powinna znajdować się zasłona. Trochę szczęścia i…
Wszystkie czołgi obywatela zareagowały jednakowo; okrążyły kopułę i uformowały się w szereg po drugiej stronie. Szybko znalazł się w ich polu widzenia, i co gorsza, kopuła nie była już na linii strzału. Nie miał szczęścia!
Kiedy czołgi rozpoczęły ostrzał, Stile zaczął poruszać się zygzakiem, utrudniając im dokładne namierzenie. Roboty strzelały dobrze do celu nieruchomego lub poruszającego się ruchem jednostajnym, lecz gdy prędkość zmieniała się w sposób przypadkowy, a maszyny używały broni nielaserowej, tak jak teraz, konieczne było przewidywanie strategii, jaką przyjmie ofiara. W przeciwnym wypadku pociski nie trafiały celu. Stile potrafił, jak każdy człowiek, działać w sposób niemożliwy do przewidzenia, a więc strzały chybiały. Nie powinien jednak zbyt długo podstawiać się pod lufy czołgów; w końcu któryś trafi, w najlepszym razie uszkadzając jego pojazd, i wtedy Stile stanie się dla nich łatwym celem: nagim celem, jak nazywano to w Grze.
Na Phaze, pomyślał Stile, kryć się musiał przed czarami, na Protonie rolę zaklęć spełniały kule.
Meandrowanie to miało jeszcze jeden ceclass="underline" należało odnaleźć zasłonę. Znajdowała się gdzieś tu, lecz na pokrytej gołym piaskiem i pozbawionej wszelkich znaków szczególnych równinie Stile nie potrafił jej precyzyjnie umiejscowić. Zasłona nie tworzy prostej linii, a do tego lśni tak słabo, że ledwo jest dostrzegalna nawet dla osób, którym służy. Stile obawiał się, że zauważy ją w ostatniej chwili i ominie; będzie wówczas musiał zawrócić i próbować od drugiej strony, co da czołgom nieprzyjaciela dodatkowy czas.
Nagle na piasku tuż obok wylądował pocisk. Wybuch zakołysał gwałtownie czołgiem Stile’a. Coś — widział to wyraźnie na ekranie — oderwało się od maszyny. Kawałek pancerza?
Nie. To była Sheen.
I wtedy Stile ujrzał zasłonę tuż przed sobą. Prawdopodobnie przez dłuższy czas jechał równolegle do niej. Wystarczyło teraz lekko skręcić w prawo i przedostać się na drugą stronę…
Ale przecież nie bez Sheen! Co robić? Nie mógł się zatrzymać, skazałoby go to na natychmiastową śmierć w płomieniach. Już i tak zwolnił, goniące go czołgi przybliżyły się, a ich pociski zaczęły padać coraz bliżej. Musi przedostać się… albo zginąć.
Sheen prosiła go o lekką śmierć. Czyżby teraz miał okazję? Czy powinien pozwolić, by zginęła?
Stile wyłączył automatycznego pilota, otworzył właz i wydostał się na zewnątrz. Czołg poruszał się teraz z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Stile zeskoczył z pancerza, rozpaczliwie przebierając nogami w powietrzu. Dotknął stopami ziemi, lecz nie był wystarczająco szybki. Upadł do przodu, mocno zaciskając oczy i usta i zwijając się w kłębek. Piasek był miękki, lecz siła uderzenia sprawiła, że wydawał się twardy jak beton. Przekoziołkował kilka razy, zanim udało mu się wstać. Trochę się potłukł, lecz nic poważnego mu się nie stało. Ależ ten piasek parzy!