Stile był na końcu listy uczestników trzeciej rundy, a więc w czwartej było odwrotnie; zarządzający grą komputer manipulował tak, by zapewnić wszystkim równe szansę. Tak więc Stile nie miał nawet jednego pełnego dnia odpoczynku. Większość czasu poświęcił na sen, odzyskując siły po pojedynku z czołgami i odpoczywając przed następną grą, która mogła okazać się przecież fizycznie wyczerpująca. Jak na razie miał szczęście; równie dobrze mógł przegrać i w meczu footballowym, i rozwiązując zagadki; wciąż też wisiało nad nim niczym miecz Damoklesa widmo gier losowych. Większość partaczy była zafascynowana opcją LOSOWE… wielkim wyrównywaczem szans. Stile miał nadzieję, że jego przeciwnikiem stanie się gracz dość doświadczony, taki, który wybierze uczciwą walkę i zawierzy swym umiejętnościom lub szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, analogicznemu do pomyłki sędziego w grze footballowej. Walka taka byłaby z pewnością zażarta i wyczerpująca dla obu uczestników, remis zmniejszyłby szansę zwycięzcy na triumf w następnej rundzie.
Jeśli nawet pracodawczyni Stile’a dowiedziała się czegoś interesującego w czasie śledztwa dotyczącego sfałszowania adresu, nie raczyła mu tego powiedzieć. Tak to już było z obywatelami. Często odnosili się do niewolników niemal z kurtuazją, lecz nic z tego nie wynikało. Obywatel, z którym walczył w pierwszej rundzie — Strzelec — był tego najlepszym przykładem; Stile więcej już o nim nie usłyszał. W ramach protońskiego prawa i zwyczaju nie było żadnej normy zobowiązującej obywatela względem niewolnika. Wszystko miało obracać się na korzyść obywatela.
Stile wciąż jeszcze niepokoił się nieustającą kampanią prowadzoną przeciwko niemu przez anonimowego wroga. Początkowo myślał, że osoba ta przysłała Sheen, a potem przestrzeliła mu laserem kolana, by zniechęcić go do brania udziału w wyścigach konnych. Lecz Stile przestał być dżokejem, a zagrożenie nie znikło. Jeden z obywateli wystąpił przeciwko niemu, ale to niebezpieczeństwo zostało zneutralizowane, a przyjaciele Sheen — obdarzone wolną wolą roboty — stwierdzili, że obywatel ten zaprzestał swej wrogiej działalności. Robotom nie udało się wyśledzić, kto sfałszował adres, gdyż nie dokonano tego przy pomocy komputera; było to fałszerstwo „mechaniczne”. Poddali jednak podejrzanego obywatela obserwacji i ustalili, że był w tej sprawie niewinny.
Ktoś pragnął śmierci Stile’a; i na Protonie, i na Phaze. Może była to ta sama osoba, ktoś, kto mógł podróżować między światami. Było przecież wielu, którzy regularnie przechodzili przez Zasłonę, tak jak Stile. Może ta sama osoba zabiła jego sobowtóra, Błękitnego Adepta, i próbowała bezskutecznie zrobić z nim na Phaze to samo. Prawdopodobnie jakiś Adept; ktoś mniej potężny nie potrafiłby tego dokonać. Ale kto? Twórca golemów, czy też twórca amuletów? Stile coraz bardziej pragnął się tego dowiedzieć. Jeśli uda mu się — wbrew prawdopodobieństwu — wygrać Turniej, będzie miał do dyspozycji wszystkie środki obywatela. Wtedy będzie mógł dowiedzieć się… i podjąć akcję zapobiegawczą. To właśnie było motorem jego działania. Nie mógł po prostu zrezygnować z Turnieju, wrócić na Phaze i zająć się zdobywaniem względów Błękitnej Pani w sytuacji, gdy mogący przekraczać zasłonę Adept ciągle zastawiał na niego śmiertelne pułapki. Stile musiał najpierw rozwiązać tę zagadkę, w której stawką było życie lub śmierć.
Jego przeciwnikiem w czwartej rundzie okazała się kobieta w tym samym co on wieku: Helia, zdobywczyni pierwszego szczebla drabiny trzydziestopięciolatków. Stile zakwalifikował się do Turnieju, zdobywając piąty szczebel tej samej drabiny dla mężczyzn, lecz tak naprawdę był najlepszym graczem w swojej grupie wiekowej. Wielu spośród mistrzów gry starało się nie zajmować wysokich pozycji na swoich drabinach, by uniknąć przymusowego corocznego poboru do Turnieju, który obejmował pięciu czołowych zawodników każdej drabiny. Helia była jednak rzeczywiście doskonałym graczem; jej kontrakt wygasał w tym roku, brała więc udział w Turnieju dobrowolnie.
Mimo to nie dorównywała umiejętnościami Stile’owi. Stile przewyższał ją w większości konkurencji fizycznych i był równie dobry jak ona w grach umysłowych. Obiecał sobie, że jeśli wylosuje ponumerowany bok planszy, nie okaże Helli nawet cienia galanterii. Wybierze opcję FIZYCZNE. Jeśli dostanie bok z literami, zdecyduje się na wybór NARZĘDZI, by znaleźć się w kategorii gier stołowych i zachować przewagę.
Helia była sprawną fizycznie, posągowo zbudowaną kobietą, wyższą i cięższą od Stile’a. Miała lekko kręcone, sięgające ramion ciemnoblond włosy i trochę zbyt wąskie wargi. Wyglądała na to, czym była: zdrową, twardą, cyniczną kobietą, nie pozbawioną przy tym atrakcyjności seksualnej. Podobała się wysokim mężczyznom; mówiono, że jest świetna w grach intymnych z rodzaju tych, w jakie mężczyźni i kobiety grają nieoficjalnie. Stile często współzawodniczył z nią w różnych konkurencjach, ale nie utrzymywał z nią kontaktów towarzyskich. Większość kobiet nie interesuje się mężczyznami, którzy są od nich niżsi, i Helia również do nich należała. Stile był w stosunku do kobiet dosyć nieśmiały i nie udało mu się pozbyć tej cechy. Sheen była wyjątkiem, a zresztą, nie była przecież prawdziwą kobietą. Także wobec Błękitnej Pani zachowywał się inaczej… a do tego nie potrafił starać się o jej uczucia. Miał przecież do czynienia z wdową po swoim sobowtórze…
— Wolałabym raczej walczyć z kimś innym — oznajmiła mu Helia w poczekalni. — I tak jestem już jedną nogą poza Turniejem; jakiś początkujący pokonał mnie w LOSOWYCH.
— Bywa — stwierdził Stile. — Nie mam nic przeciwko tobie, ale mam zamiar wygrać.
— Jasne — zgodziła się. — O ile wylosujesz numery.
— Jeśli wylosuję numery — przyznał Stile.
Wywołano ich nazwiska. Stile nie wylosował numerów.
Z planszy wybrali razem opcję 2B, gry umysłowe z wykorzystaniem narzędzi. Rozegrali szesnastopolową podplanszę, której końcowym efektem okazał się LABIRYNT.
Przeszli do sekcji labiryntów. Prowadzący grę komputer tworzył dla każdego pojedynku nowe labirynty, przesuwając ściany i płyty korytarzy; istniała zdumiewająco wielka liczba kombinacji i niemożliwością było przewidzieć układ ścieżek. Gracze zaczynali z obu stron jednocześnie, a wygrywał ten, kto pierwszy dotarł do celu.
Stile i Helia zajęli miejsca. Stile otrzymał kolor niebieski, jak było to przyjęte dla mężczyzny, a Helia, jako kobieta, czerwony. Gdyby rywalizowali ze sobą dwaj mężczyźni, zostaliby oznaczeni kolorem niebieskim i zielonym; dwie kobiety otrzymywały barwę czerwoną i żółtą. Komputer cenił sobie porządek.
Rozległ się dźwięk dzwonka. Stile pchnął niebieskie drzwi i wszedł do labiryntu. Ściany i podłoga miały łagodny jasnoszary kolor, sufit stanowiła przezroczysta, podświetlona płyta. Każda z płytek podłogi, na której stawał, zmieniała kolor na niebieski i taka już pozostawała. Widzowie mogli oglądać przebieg gry na specjalnych ekranach, które pokazywały ją w uproszczonej formie; rozrastające się niebieskie i czerwone wzory pokazywały drogę każdego ze współzawodników, wraz z całą ironią błędów, złych wyborów i spotkań, do których o mało co nie dochodziło.
Stile biegł korytarzem, zostawiając za sobą niebieski szlak. Kiedy dotarł do pierwszego rozgałęzienia, bez wahania skręcił w lewo. Tuż zaraz było następne rozwidlenie; tym razem Stile wybrał prawy korytarz. Powszechna zasada rządząca zjawiskami losowymi powodowała, że najkrótsza droga prowadząca przez labirynt powinna równie często skręcać w lewo, jak i w prawo; nie sprawdzało się to na krótkich dystansach, ale lepsza taka zasada niż żadna.
Korytarz wił się, skręcił o 180° i zakończył ślepą ścianą. Powszechne prawa nie zawsze się przydawały. Stile szybko cofnął się swoim własnym, oznaczonym na niebiesko śladem i podążył pominiętym poprzednio lewym korytarzem. Pokonawszy wiele zakrętów, Stile przeciął niebieski szlak… To był ten pierwszy, prowadzący w prawo korytarz, który zignorował na samym początku.